W marcu, jak w garncu!
Dzisiejsza zbiorówka recenzji bez wątku głównego, równie nieprzewidywalna, jak
słynny wirus za oknem! Płyty nowe, płyty nieco starsze, wykonawcy krajowi i
światowi, oczywiście znów kilka nowych nazwisk do zapamiętania! Od Sasa do lasa! A jeśli już koniecznie
potrzebujecie jakiegoś hasła przewodniego – Improwizacja
Nie Jedno Ma Imię!
Martin
Clarke/ Otto Willberg/ Emil Karlsen Shopping
For Images (Open Ear Music, CD
2020)
Martin Clarke na saksofonie altowym, Otto Willberg na
kontrabasie oraz Emil Karlsen na perkusji – trio bez nazwy własnej, w miejscy
zwanym Music Room, Londyn, wrzesień 2019.
Trzy swobodne, kilkunastominutowe improwizacje, które skończą się tuż przed
upływem trzech kwadransów.
Na wejściu małe, improwizacyjne gierki, trochę akcji i
reakcji, nasze ulubione, dźwiękowe obmacywanki, które precyzyjnie kreślą nam
ramy tego, co doświadczymy w trakcie najbliższych minut. Swobodna, niczym nieskrępowana
improwizacja, czyniona aż do samej mety na sporym luzie, bez pośpiechu, z dużą
ilością powietrza pomiędzy poszczególnymi frazami. Opowieść dobrze
skonstruowana dramaturgicznie, zgodnie z zasadą – im dalej, tym lepiej. Precyzyjna,
bogata w wydarzenia perkusjonalistyka, mistrzowski kontrabas, najczęściej
traktowany smyczkiem, który stanowi tu prawa i bystrze je egzekwuje, wreszcie
śpiewny, skromny saksofon altowy, który woli rolę komentatora niż tygrysa,
który wchodzi w szranki rywalizacji.
Pierwsza improwizacja dba o rys ogólny, pokazuje, iż muzycy
dobrze radzą sobie zarówno w kompulsywnych ekspozycjach free, jak i w
cichszych, kameralnych zabawach w selektywne dźwięki. Druga część podtrzymuje
klimat, dodatkowo stanowiąc dla wszystkich uczestników w pełni demokratyczne
prawa w dostępie do czasoprzestrzeni nagrania. Nie zmienia tego faktu krótki
odcinek bystrej, solowej ekspozycji altu na tle zmysłowego percussion. Narracja stawia na lekko kołyszący rytm, nie stroni również
od półgalopu, dyktowanego mocnym pizzicato
kontrabasu. Metoda muzycznej kooperacji zwana call & response także tu ma swoje miejsce i czas.
Zgodnie z zarysowaną ideą dramaturgiczną, najciekawiej
dzieje się w ostatniej, trzeciej improwizacji. Muzycy zaczynają ją na poziomie
ciszy - dźwięk w odpowiedzi na dźwięk. Pierwszy zaczyna fermentować kontrabas –
pojedyncze szarpnięcia strun, niczym zwoływanie na rytualny spektakl. Potem powrót
do ciszy, rezonans talerzy, parsknięcia smyka i drony saksofonu. Po trzeciej
minucie artyści kwieciście wchodzą w dynamiczną fazę, dla której dobrym
komentarzem okaże się krótka, solowa ekspozycja kontrabasu. Być może
najpiękniejszym fragmentem płyty jest jednak jego zakończenie – wielominutowe,
jakże stylowe wygaszanie płomienia narracji. Akcenty preparacji saksofonu,
brzask talerzy i smyczek, który decyduje tu o każdym niuansie. Cisza po
ostatnim dźwięku smakuje wyjątkowo dobrze.
Sérgio Tavares/ Nuno Trocado/ Tom Ward Vestiges (self-released, CD 2019)
Kolejne trio, to Sérgio Tavares - kontrabas, Nuno Trocado –
gitara i elektronika oraz Tom Ward – flet, saksofon altowy i klarnet basowy. Spotkali
się w grudniu 2018 roku, w Nosso Estúdio,
Maia, Portugalia. Dziewięć improwizacji, zapewne poprzedzonych drobnymi scenariuszami,
prawie 48 minut.
Vestiges, to płyta
bogata w wydarzenia, obfitująca w zwroty akcji, pełna zaskoczeń, także
odrobinę, w drugiej części, przegadana i być może zbyt długa. Pełna gatunkowych
niespodzianek, naładowana pomysłami młodych artystów, których stać na wiele.
Zaczyna się w klimatach post-jazzowych, a o takiej definicji gatunkowej decyduje
przede wszystkim dynamiczny, lekko swingujący walking kontrabasu. Klarnet też wydaje się być chętny do tańca i
swawolenia, może jedynie gitara, od czasu do czasu, zgłasza zdanie odrębne i
schodzi na bok, by szukać odrobiny psychodelii. Drugi fragment przesuwa zainteresowanie
muzyków w kierunku kameralistyki, nie bez udziału dość wyważonej i
nieinwazyjnej elektroniki. Przy okazji Ward gra kilka ciekawych pasaży na
flecie.
Trzecia, najdłuższa improwizacja jest przy okazji chyba
kluczowym dla odbioru całości utworem. Klarnet basowy, smyczek na kontrabasie i
przesiąknięta elektroniką gitara budują zmysłowy flow. Nie brakuje preparacji i delikatnego przesteru na
amplifikatorze. Zmiana zdaje się tu gonić zmianę, a wszystkie one wydają się
trafione. Gitara wciąż dba o emocje, elektronika pozostaje w klasie, nawet, gdy
przychodzi jej zostać na chwilę samej na scenie (po siódmej minucie). Tuż potem
robi się jeszcze piękniej – trochę sonorystyki w tubie dęciaka, rozbujany smyczek i garść gitarowego post-psycho. Utwór czwarty zaczyna się dość sztampowo – jazzy as well – ale z czasem zdecydowanie
zyskuje na wartości. Ostre, free jazzowe expo
odnotowuje Ward, a ornamenty elektroniki na gryfie gitary, pełnej prądu i
dobrze repetujący smyczek, dopełniają obrazu całości. W piątej części powraca
klimat chamber, smyczek na
kontrabasie smakuje barokiem, a saksofon śpiewa w niebogłosy. Ów delikatny chill-out skomentowany zostaje na sam
koniec bystrymi parsknięciami saksofonu. Krótki, szósty epizod dobrze
podsumowuje najbardziej udaną, środkową część płyty, pasażami preparowanych
dźwięków, której zlewają się w ambientowy strumień.
Ostatnie trzy utwory na płycie nieco mącą obraz całości
propozycji tria Portugalczyków i Brytyjczyka. Muzycy stawiają kategorycznie na
kameralistykę, dobrze się w niej czują, instrumenty są im niebywale posłuszne,
ale emocje siadają. Brakuje ognia, zadziorności i artystycznej czupurności. O
ile w części ósmej możemy jeszcze docenić dobre momenty saksofonu i skowyczącej
prądem gitary, o tyle ostatni odcinek, który daje się być hybrydą rocka,
rytmicznej kameralistyki i całkiem zagubionej elektroniki, śmiało moglibyśmy
sobie już podarować. Dziwny finał płyty, która do 35 minuty broni się doskonale
pod względem artystycznym.
Anna Gadt & Marcin Olak
Gombrowicz (Hevhetia ,
CD 2019)
Witold Gombrowicz, krew dobrej literatury w języku nam
ojczystym, bywał już nie jednokrotnie inspiracją dla muzyki, także jazzowej i
improwizowanej. Dziś powraca w wersji wyjątkowo kameralnej, jedynie na głos
kobiecy i gitarę akustyczną, czasami także elektryczną. Anna Gadt i Marcin Olak
w nagraniu koncertowym z maja ubiegłego roku. Dwanaście części z długimi
tytułami (będącymi, co oczywiste, cytatami z Gombrowicza), trwających 56 minut
i 12 sekund.
Gombrowicz, to opowieść
z jednej strony bardzo swobodna, improwizowana, z drugiej skupiona wokół niebanalnych
słów pisarza. Dźwięki równie rozwichrzone, bystre i ironiczne, jak słowa,
którym towarzyszą. Czasami leją się w jeden strumień, czasami stanowią wobec słów
ciekawy dysonans estetyczny i dramaturgiczny. Być może całość jest odrobinę
zbyt długa, być może w kilku momentach warto było postawić na jeszcze większą ekspresję,
ale całość broni się artystycznie od pierwszego do ostatniego dźwięku.
Dobre otwarcie płyty dobrze rokuje na przyszłość -
kanciasta, niemal bailey'owska gitara akustyczna i kobiecy, szumiąco-szemrzący
pół scat, który mówi, gada, czasami podśpiewuje, a potem cedzi
zwodniczo, namiętnym głosem, słowa Gombrowicza. W drugiej opowieści gitara
Marcina łagodnieje, ale nie stroni od zadziorów, przy okazji inspiruje Annę do
wydawania dźwięków niemal każdą częścią ciała. W trzeciej gitara pulsuje post-rockiem,
ciekawie korelując z półśpiewem. Słowa wydają się być równie dosadne i precyzyjne,
jak towarzyszące im dźwięki. W kolejnej gitara mantruje, a głos Anny brzmi jak
… wysoko zestrojony puzon. Dobrze wchodzą w bystrą imitację. W piątej opowieści
znów duch Dereka Baileya zawiesza się nad narracją. Recytacja Anny z
dramaturgicznym suspensem, intrygująco przechodzi w fazę swobodnej
improwizacji. Szósta część przynosi kolejne nowe elementy - Marcin piłuje
struny, a Anna sięga po beatboxowe
środki narracji. Głęboki oddech i perkusjonalne dziąsła! Nie brakuje rezonansu
i dalekowschodniego zaśpiewu. Piękny moment!
Siódma opowieść, najdłuższa na płycie, otwiera drugą część
improwizowanego Gombrowicza – gitara z prądem i recytacja – wszystko pulsuje i
kusi literalnie. Anna wchodzi w fazę śpiewu, a gombrowiczowska ironia świetnie
zazębia się z drżącymi strunami gitary. W dalszej kolejności - faza eskalacji,
faza imitacji, a na sam finał garść jazzu i scatu.
Kolejna część, to miniatura – dźwięk za dźwiękiem, litera po literze. Na
starcie dziewiątej części Anna pochrapuje, przeciąga się, szepcze bystry tekst.
Gitara plecie post-jazzowe pasaże. Akcenty beatboxu
i gitarowych flażoletów, które pachną barokiem. Dziesiąta i jedenasta piosenka
bazują na bluesie. Słowa Gombrowicza kłują i inspirują wyjątkowo dosadnie. Anna,
wyluzowana nad wyraz, dobrze to wszystko układa w ciąg przyczynowo-skutkowy. Całość
nabiera rytmu, można tupać nogą i podśpiewywać przy goleniu. Wreszcie finał, w
konwencji balladowej – oddechy, półdźwięki gitary, szept jakby po … japońsku,
flażolety i dźwięki, które przypominają trąbkę (Anna!). Zmysłowe zwieńczenie
dźwiękowego Gombrowicza. I znów nie daliśmy się upupić!
Arszyn/ Gadecki Choroby
Pszczół (Don't Sit On My Vinyl! LP
2019) *)
Czas na kolejny duet - Tomek Gadecki na saksofonie tenorowym
i Krzysztof Topolski Arszyn) na perkusji, używający także przedmiotu o nazwie Buchla 200 oraz korzystający z nagrań
terenowych. Rejestracja ze Studia Elektryków - Gdańsk, luty 2017 roku - trzy
utwory, 26 i pół minuty. Odpalamy jedną z 66 sztuk limitowanego winyla - w ramach
serii Don't Sit On My Vinyl Wujka
Gusstaffa - dwunastocalówkę wyciętą w
prędkości 45 obr/min. Zapraszamy na elektroakustyczną podróż w estetyce dość
swobodnej improwizacji, która po pewnym czasie zaczyna smakować dobrym, starym
free jazzem!
Ruszamy w tę podróż z dobrze rozgrzanym saksofonem tenorowym
i perkusją, która zdaje się być nieźle okablowana i połączona z dystrybutorem
dźwięków elektronicznych. Rodzaj free jazzu silnie stymulowanego dobrej jakości
LSD. Saksofon płynie niezwykle zwinnie, perkusja zaś buduje swój flow silnie naznaczając go jazzowymi
parametrami. Elektronika funkcjonuje tu jakby mimochodem, ale to ona sieje ferment,
czasami kreuje dźwiękowy dysonans poznawczy, nie pozwalając przy okazji żywym
foniom na choćby moment dramaturgicznej nieuwagi. Gdy w 5 minucie na kilka
chwil tuba milknie, syntetyka ciekawie koegzystuje z mocnym, żywym drummingiem. Szybki powrót tenoru
otwiera wielką księgę pamięci Johna Coltrane’a – jakże piękny to moment. Ostatnie
dwie minuty pieśni otwarcia zostają
oddane we władanie elektroniki, co wnikliwy recenzent dość szybko obwieszcza mianem
czasu delikatnie straconego w kontekście zawartości całej, krótszej niż 30
minut płyty.
Druga opowieść toczy się już wyłącznie z wykorzystaniem
akustycznych atrybutów tej duetowej improwizacji. Bystrze i stylowo budowana,
free jazzowa narracja z nieśpiesznym, ale pewnym oddechem tenoru i niemal hardbopową
perkusją. W drugiej części utworu Gadecki płynie wyjątkowo precyzyjnym pasażem
dźwięków wyłącznie udanych. Arszyn podażą za nim jak cień, nie umyka mu choćby
ćwierćnutka. Płytę kończy krótki encore,
gdzie przy dźwiękach tajemniczego głosu z innej rzeczywistości (field recordings!), płynie do nas
dynamiczny, niemal rockowy drumming.
W dalszym tle słychać posuwiste pasaże saksofonu, które z czasem włączają się w
główny nurt narracji. Odrobinę zaskakujący finał całkiem ciekawej płyty, której
zakończenie niechybnie karze prosić o więcej minut duetu Arszyn/ Gadecki.
Trio_Io Waves (Bôłt, CD 2019) *)
Trójka młodych, polskich muzyków (Zofia Ilnicka – flet, Łukasz
Marciniak – gitara elektryczna oraz Jakub Wosik – skrzypce) proponuje
intrygujący melanż post-gatunkowej, inteligentnie zdefiniowanej improwizacji. Radzą
sobie z tą pokrętną materią niezwykle przebiegle, a nic, co boskie, nie jest im
obce. Niemal trzy kwadranse zmysłowej zabawy w dźwięk, w dziewięciu częściach,
opatrzonych tytułami. Zapraszam koniecznie!
Wita nas fonia amplifikatora, który cicho pracuje. Dźwięki
snują się płaskim dronem, pełnym niepokoju, mroku, pewnej analogowej niepewności, co do ciągu dalszego. Po niedługiej chwili wiemy już, że na scenie
są trzy instrumenty. Sustained piece as
well! Roztańczone fale radiowe na końcu świata rzeczywistego! – podpowiada
wyobraźnia recenzenta. Skrzypce i flet jakby śpiewały, gitara rozdziera szaty pod
nimi, a aura oniryzmu zmysłowo pożera narrację. Druga pieśń stawia na suchą
akustykę. Bukiet dźwięków najrozmaitszych – drżenie struny, tuba fletu, gryf
gitary, przedmioty. Wolna kameralistyka na otwartej przestrzeni. Garść mikrofaz,
pytania i odpowiedzi.
Na starcie trzeciej opowieści flet śpiewa o porzuconej
miłości. Ckliwe pasaże o semickim posmaku, w towarzystwie depresyjnego smyczka.
Delikatność i drapieżność w tym samym niemal momencie. Szczypta rytmicznej
inspiracji ze strony łagodnej gitary. Taniec, który wyzbywa się smutku, ale nie
do końca. Czwarta część, podobnie jak
druga, budowana trochę na zasadzie kontrastu – ucieczka od harmonii, pląsy,
akcje i reakcje, twórczy chaos swobodnej improwizacji z elementami elektroakustyki.
Post-gitarowy rezonans i płacz na strunach skrzypiec. Śpiew fletu i basowe
pulsacje u samego dołu. Piąta historia - matowe skrzypce, akcenty percussion na gryfie gitary i flet,
który szuka zaczepki. Dobra szkoła brytyjskiego free improv z wyważoną dawką preparacji!
– podpowiada google research.
Szósta piosenka i
wolt stylistycznych ciąg dalszy – electro
pulsar, harmonia, melodia i metaforyczny śpiew na nieistniejących ustach
fletu. Gitara frazuje wręcz post-jazzowo, skrzypce odrabiają zadanie domowe z free chamber, aura zagubionej, rockowej estetyki
także staje się udziałem muzyków. Po małej kulminacji, narracja gaśnie magią
potencjometru. Po szóstej czas na siódmą opowieść, którą na wejściu kreuje
modulowany ambient gitary. Struny stroszą pióra, flet buduje mikro dron. Znów
posmak kameralistyki, stylowy, ładny i intensywnie niepokojący.
Ósma część i drobna zabawa improwizacyjna, czyniona metodą call & responce! Akord gitary, pląsy
fletu, cisza skrzypiec. Po chwili temperatura narracji rośnie, cała trójka
rusza w imitacyjne tango, które wieńczy rockowa niemalże kipiel. Tuż po niej
ślad ciszy i basowy przester gitary. Repetycja w kierunku dobrego zakończenia.
Ostatnia część Waves zdaje się
kontynuować pomysł części ósmej – taneczna repetycja gitary, małe śpiewy po góralsku.
Rytm, bijące serce, zwarty półgalop. Free
after rock with chamber taste! – językiem Szekspira recenzent puentuje tę
wyjątkowo smakowitą płytę.
*) recenzja pierwotnie opublikowana na portalu
polish-jazz.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń