środa, 16 czerwca 2021

Dirk Serries: two tapes with Martina Verhoeven, one also with Colin Webster!


Zapraszamy na dwa spotkania kasetowe z Dirkiem Serriesem! Pierwsze w trio, które znamy już z kilku artystycznych wcieleń, drugie w duecie, który z racji przyjęcia pewnej struktury dramaturgicznej mógł ukazać się jako kolejna odsłona projektu Tonus. Nagrania studyjne, incydenty live, a także bystry miks, produkowany na żywym materiale koncertowym. Jak zawsze w przypadku tego belgijskiego artysty – same atrakcje!

Uspokajamy tych z Was, którzy nie posiadają oldschoolowych odtwarzaczy kasetowych – muzykę słuchać i kupować można, oczywiście w plikach najwyżej jakości dźwiękowej, na dedykowanych stronach bandcampowych artystów lub/i wydawców!

 


Dirk Serries/ Martina Verhoeven/ Colin Webster  Aesthetics (Fort Evil Tapes, Kaseta 2021)

Tych troje fantastycznych muzyków znamy doskonale, także z ich wspólnych aktywności w dokładnie takiej trzyosobowej konfiguracji. Mamy na myśli choćby zeszłoroczne wydawnictwo Praxis, pamiętamy też nieco starsze, doskonale nagranie Cinepalace. Warto wszakże zauważyć, iż na każdym z nich Martina Verhoeven gra … na innym instrumencie. Najpierw to był kontrabas, potem fortepian, a na płycie Aesthetics pojawia się z wiolonczelą pod pachą*). Dirk Serries początkowo grywał na gitarze elektrycznej, teraz zaś sięga po gitarę akustyczną. Z kolei Colin Webster na krążku Cinepalace zachwycał nas grą na tenorze, a na dwóch kolejnych sięga dla odmiany po saksofon altowy. Co by się jednak nie działo w zakresie użytego instrumentarium, efekt pracy tej trójki muzyków jest zawsze zachwycający. Najnowsze wydawnictwo zdaje się tę tezę potwierdzać w dwójnasób! W połowie grudnia 2018 roku muzycy najpierw spotkali się w brukselskim Sunny Side Inc. Studio (trzy utwory), potem zaś zagrali niemal półgodzinny koncert w Mechelen, w … living roomie Jurgena Moorgatsa. Na dwóch stronach kasety magnetofonowej dostajemy zatem cztery bardzo swobodne improwizacje, które trwają łącznie ponad 53 minuty.

Studyjna część, to trzy bardzo konkretne, kilkuminutowe i co do zasady kolektywne improwizacje. Na wejściu muzycy są już naładowani odpowiednią porcją energii. Smyczek wiolonczeli zdaje się być dobrze naostrzony, struny gitary smukłe i ciągnące się kilometrami, wreszcie tuba altu - dobrze wyczyszczona, delikatnie sucha, mocno zdeterminowana, by czynić jakość, czego dowodem piękny moment, gdy saksofon imituje dźwięk smyczka. Everything we know and love w tym zestawie personalnym! W drugiej części noga z gazu zostaje delikatnie zdjęta. Dęte podmuchy, gitarowe preparacje i wyjątkowo wyciszone cello. Narracja początkowo cudnie się ślimaczy, ale po niedługiej chwili nabiera gęstości i pewnej intensywności. Mamy wrażenie, że właśnie wkroczyliśmy do małego zakładu szlifierskiego, a nawet wulkanizacyjnego – ocean akustycznych perełek dźwiękowych, wpadających w perfekcyjne interakcje, także w momentach, gdy tempo opowieści istotnie wzrasta. W kolejnym epizodzie muzycy startują z bardziej wyciszonych pozycji – tuba syczy, a struny jęczą pod naporem palców i smyczka. Dostajemy garść preparacji na każdym instrumencie, ale szczególnie smakowite zdają się być te z udziałem saksofonisty. Najpierw emocje idą w górę, trochę w kierunku free jazzu, potem wszyscy studzą je lubieżnym rozciąganiem mięśni.

Koncert uwypukla wszelkie doskonałości tej konfiguracji muzyków, ale dokłada do tego wyjątkowego pasztetu mnóstwo emocjonalnych przypraw. Podkreśla doskonałą komunikację wewnątrz grupy. W wielu momentach koncertu muzycy stają się bezpowrotnie jednym, dramaturgicznym ciałem, jedną kipiącą z emocji intensywnością, wspólnym ogniem, koherentną namiętnością. Mistrzynią ceremonii nade wszystko jest wiolonczelistka. Średniej wielkości instrument strunowy w jej rękach staje się prawdziwym dzikiem zwierzęciem, wulkanem emocji i kreacji. Wiele dzieje się tu z woli i determinacji tegoż właśnie instrumentu. Narracja oczywiście tańczy na sinusoidzie ekspresji, ale momenty wyciszenia, za każdym razem wyjątkowo piękne, pozostają w zdecydowanej mniejszości w stosunku do dramaturgicznych spiętrzeń i ekspresyjnych wybuchów. Muzycy balansują pomiędzy akustycznym meta industrialem, a kameralnym, ale jakże zmysłowym stadium minimalizmu, w trakcie którego doskonalą umiejętności wydawania wyłącznie udanych dźwięków na pograniczu ciszy. Zdolni są nam w tym niespełna półgodzinnym secie zaproponować fazę niemal repetytywnego call & responce, fazę posuwistych dronów, ale też moment post-barokowych pisków i skowytów. Oczywiście jakimkolwiek zaskoczeniem nie jest też eksplozja free jazzu, realizowana wyjątkowo czystym tembrem altu, harsh-akustycznym krzykiem wiolonczeli i wyjątkowo kanciastą gitarą, która szyje meta rytmiczny nerw całości. Pod sam koniec, tuż przed finałowym spiętrzeniem, garść zaskoczeń – Webster zdaje się grać na samym ustniku, Verhoeven dramatycznie szarpie za struny, a Serries, jakby w kontrapunkcie, po cichu doprowadza swoje struny do matowego błysku. Potem tempo na moment jeszcze rośnie (oczywiście sygnał do ataku wiedzie wprost z gryfu wiolonczeli), po czym improwizacja zmysłowo gaśnie, tonąc w szumie produkowanym na tymże samym gryfie wiolonczeli. Brawo!

 


Tonus  Modulation Grid II (Midira Records, Kaseta 2021)

Koncepcję-formację Tonus, prowadzoną od kilku lat przez Dirka Serriesa, poznaliśmy już na wielu wydawnictwach, a na każdym z nich miała ona nieco inną postać, zarówno w ujęciu personalnym, jak i scenariuszowym. Na jednym z lokalnych festiwali spontanicznych w Poznaniu jej skład rozrósł się nawet do oktetu. Prezentowana na najnowszym albumie wersja to ledwie duet muzyków, których spotkaliśmy już na poprzedniej płycie. Tym razem jednak wyposażeni są oni w dość nietypowe instrumentarium: Martina Verhoeven korzysta z  instrumentu zwanego concertina, Dirk Serries zaś z akordeonu. Muzycy w lutym 2019 roku, w ramach imprezy pod nazwą Moving Noises (w niemieckim Bochum), zagrali krótki set. Jego efekt dźwiękowy odnajdujemy na pierwszej stronie kasety. Na rewersie zaś dostajemy miks (reworked and reshaped) tegoż koncertu, zrealizowany przez A-San Amissę w czasie rzeczywistym (jakkolwiek rok później), z wykorzystaniem oryginalnej ścieżki dźwiękowej akustycznego spektaklu. Część żywa trwa 23 i pół minuty, jej syntetyczne odbicie zaś 28 i pół minuty.  

Kreatywna zabawa w generowanie pojedynczych fraz, praca nad ich wybrzmiewaniem oraz sytuowanie ciszy w roli pełnoprawnego uczestnika spektaklu dźwiękowego, na dwuosobowej koncepcji Modulation Grid przebiera postać dość osobną, jeśli chodzi o dotychczasowe edycje Tonusa. Decyduje o tym wybrane instrumentarium – concertina i akordeon, które w przeciwieństwie do akustycznej gitary, instrumentów dętych i strunowych czy fortepianu, potrafią generować naprawdę długie frazy, które zdają się jeszcze dłużej wybrzmiewać. Na czas ponad 20-minutowego koncertu Serries - każdorazowy twórca graphic scores dla Tonusa - zadekretował trzy odcinki dźwiękowe, każdy po 7-8 minut, przedzielona dwoma niezbyt długimi pasmami ciszy. Pierwszy odcinek budują dwa akustyczne drony, które wzajemnie się przenikają i nie wybrzmiewają do poziomu ciszy, w czym pomaga fakt, iż koncert odbywa się w budynku sakralnym o naturalnym pogłosie. Rytuał wiecznej repryzy, pewnej muzycznej nieskończoności, choć realizowany jak zawsze w Tonusie wyłącznie akustycznymi instrumentami, nabiera wyjątkowo ambientowego, trwającego brzmienia i czasami przypomina kolejną wersję stevensowskiego Sustained Piece. Drugi interwał koncertu stawia na wyższe dźwięki, które niemalże stoją w miejscu, brzmiąc chwilami dość syntetycznie - wiszą na nieboskłonie i budzą dramaturgiczny niepokój. Po kolejnej porcji ciszy muzycy wracają z dronami niżej posadowionymi, bardziej przypominającymi brzmieniem część pierwszą koncertu. Leją się przez ręce, wydają się bardziej łagodne, sprawiają wrażenie fraz niebywale smutnych, definitywnie molowych, mniej nerwowych, jakby zrezygnowanych w obliczu niekończącej się kreacji. Całość wybrzmiewa i napotyka na zasłużone oklaski.

Miks koncertu, budowany na oryginalnej ścieżce dźwiękowej, płynie do nas z samego dna ciszy, jakby zza żelaznej kurtyny. Brzmi, co oczywiste, bardziej syntetycznie, ale ma jednak odrobinę akustyczny posmak. Jesteśmy już całkowicie zanurzeni w niemal klasycznym ambiencie, typowym dla wielu dokonań Serriesa na przestrzeni wielu lat jego kariery w obszarze elektroniki i gitarowych strumieni dźwiękowych, które nie maja naturalnego końca. Echo oddycha, pogłos żyje własnym życiem, a muzyka płynie najpiękniej, jak potrafi. Procesowi miksowania polegają też odcinki ciszy, jakie dzielą trzy części oryginału. Brzmią ciekawie, jak preparowany field recordings, jak zagubione w przestrzeni nieskończoności dźwięki sali koncertowej. Druga część oryginału, ta kreowana wysokimi dźwiękami, w miksie brzmi bardzo złowieszczo. Z kolei część trzecia przypomina śpiew zagubionych ptaków, pełny, głęboki, ekstremalnie zatrwożony. Płynny, mroczny, ale i granatowy ambient.

 

*) dodajmy, w ramach kompletowania naszej wiedzy o tym trio, iż nagranie Praxis powstało w tym samym miejscu i czasie, w którym muzycy rejestrowali studyjny materiał na omawianą dziś kasetę Aesthetics.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz