wtorek, 29 czerwca 2021

Paul Lovens & Florian Stoffner in Tetratne!


Gołe struny gitary, zasilane niewielkim agregatem prądotwórczym, wchodzą w pierwsze interakcje z delikatnym, niemal molekularnym drummingiem prostego werbla i smukłych, bezdźwięcznych talerzy, prowadzonym po ostrych krawędziach, jakby od niechcenia, leniwie, choć z wewnętrzną furią. Dwóch muzyków, posadowionych na dużej scenie festiwalowej, z tej chmury drobnych, niedostrzegalnych gołym uchem dźwięków budują pierwszą narrację tego wieczoru. Ich opowieść pulsuje, skacze z miejsca na miejsce, a poszczególne wątki kłębią się w sobie, kipią emocjami i szczerzą zęby. Struny pląsają po wysuszonej łące, drummerskie przedmioty bawią się w mały zakład szlifierski, wszystko zaś leje się oceanem akustycznych wspaniałości, pełnym niuansów, ale i krwistych erupcji mocy.

 


Gitarzysta dostarcza całe mnóstwo oryginalnych dźwięków, powykręcanych fraz, które dobywa ze swojego tajemniczego instrumentu, niczym wytrwany szperacz spośród sterty zapominanych kart historii gatunku. Perkusista, master of the masters, sztukmistrz, który z niczego zdolny jest wyczarowywać prawdziwe cuda, który z drobiazgów tworzy poematy symfoniczne wyzwolonego percussions, zdaje się nie ustępować partnerowi w jakimkolwiek wymiarze tej szalonej improwizacji.

W okolicach siódmej minuty koncertu artyści zdejmują nogę z gazu i przez moment dumają nad losem świata, generując plejady rezonujących, głuchych i półdźwięcznych fonii. Gitara nie brzmi jak gitara, to raczej generator fake sounds, którego głównym zadaniem jest zaskakiwać i stawiać pytania o źródła pochodzenie danego dźwięku. Gdy dramaturgia wydarzenia na to pozwala, perkusista przeistacza się w mistrza ceremonii wyniesienia – echo stopy na bębnie basowym, drżące talerze, gongi obwieszczające tylko złe nowiny. Przez moment oba instrumenty na scenie brzmią niczym dwie zdezelowane perkusje, które oczekują transportu na złomowisko. W międzyczasie perkusista czyni specjalność zakładu – buduje samotną narrację na jednym talerzu, który ugniata na umęczonej glazurze werbla. Improwizacja wdrapuje się na szczyt, ale przy schodzeniu wpada w efektowny poślizg, niepozbawiony znamion rytmu. Gitara moduluje swój dźwięk, perkusja sprawia wrażenie, jakby składała się już z samych krawędzi. Pierwsza, piętnastominutowa improwizacja gaśnie sprowadzona do pojedynczych dźwięków.

Druga część, ledwie kilkuminutowa, to perełka w koronie mistrzów. Muzycy zaczynają metodą call & responce. Gitara zdaje się być pozbawiona prądu, ale to tylko chwilowa niedyspozycja. Muzycy prowadzą zwinną grę na małe pola niczym Derek Bailey i John Stevens jakieś skromne czterdzieści, albo i pięćdziesiąt lat temu. Pomiędzy szprychy narracji wpada kilka kęsów bluesa i martwej americany. Perkusista pichci małe spiętrzenia, gitarzysta dba o niuanse. Każdy dźwięk konweniuje tu z innymi, nawet ten nie zagrany.

Kolejną, nieco dłuższą opowieść muzycy znów zaczynają w niemal akustycznym wymiarze, grają frazy na wdechu, budują suspens. Struny trzymane w ryzach, niemal bezdźwięczne, cała plejada nanodźwięków z werbla, o który ocierają się schłodzone talerze. Garść drummerskich preparacji, które kontrapunktują short-cuts gitary. Ta ostatnia nie może się zdecydować, czy jest akustyczna, czy jednak elektryczna. Oniryczny klimat, rezonujące strefy i feeria talerzy, ale i frazy, które pachną ekspresją post -rocka! Po szóstej minucie gitara kurczy się do rozmiarów kompaktowych, ale talerze rosną szyte preparacjami. Piękny dysonans akustyczny, aż po dźwięk wielkiego talerza, którym muzyk wachluje zapocone czoło.

Ostatni epizod, rodzaj koncertowego encore. Bije metronom, a gitara śpiewa piosenkę post-country. Ów komediowy event trwa kilkadziesiąt sekund, po czym narracja rozpływa się korytem swobodnej gry w nieoczywiste frazy. Muzycy szukają zagubionej ciszy, kreują suspens gitarowymi flażoletami, ułamkami dźwięków z werbla i rezonansu. Wokół gitary na moment tworzy się małe kłębowisko prądu. Talerze drżą, aż śpiewają. Powraca melodia z pierwszych chwil dogrywki. Wielki finał, to szum perkusyjnych przedmiotów, niczym fale oceanu, no i gong, który ogłasza definitywny koniec tego niebywałego misterium dźwięku i najswobodniejszej improwizacji nowożytnego świata wolnej muzyki.

 

Tetrane (ezz-thetics, CD 2020). Paul Lovens – skromny zestaw perkusyjny (drumset), talerze i gongi oraz Florian Stoffner – gitara elektryczna (electrified guitar). Marzec 2019, Sound Disobedience Festival, Ljubijana, Słowenia. Cztery swobodne improwizacje, 34 minuty i kilkanaście sekund.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz