wtorek, 3 września 2024

Splitter Orchester plays splitter musik!


Berlińska Splitter Orchester to zjawisko unikatowe nawet w świecie dużych, improwizujących formacji. Niemalże stały skład, regularne spotkania, prace i koncerty, często na pograniczu teatralnych performansów, a wokół tego nieustający ferment twórczy. Załoga pracuje kolektywnie, zdaje się nie mieć organów przywódczych, wspaniale integruje berlińskie środowisko improwizatorów, kompozytorów, tudzież performerów. Dużą wagę przykłada do sfery konceptualnej swych muzycznych ujawnień, zdaje się pod tym względem balansować na pograniczu muzyki współczesnej, nade wszystko jest wszakże zgrają wspaniałych, kreatywnych muzyków.

Z innymi tego typu przedsięwzięciami być może łączy ją jedynie to, że dokumentacja fonograficzna ich kilkunastoletniej działalności nie jest szczególnie obfita. Potrójny album, po który za moment sięgniemy, to ledwie czwarta pozycja w dyskografii Splitterów.

Album splitter musik dokumentuje nagrania z lat 2019-2020, doskonale pokazując, czym dla SO jest programowy konceptualizm, który poprzedza proces improwizacji lub ogarnia ją od pierwszej do ostatniej sekundy. Pomysł na pierwszy album opiera się na sposobie rozmieszczenia muzyków w stosunku do publiczności w tajemniczym, owalnym obiekcie, wyposażonym w koliste balkony, drugi krążek jest symultanicznym miksem nagrań solowych poszczególnych członków orkiestry, trzeci wreszcie nagrany został nad rzeką (muzycy i publiczność na przeciwległych jej brzegach) i konsumuje także wszelkie dostępne dźwięki otoczenia (pieczołowicie zbierane przez mikrofony i urządzania radiowe). 



 

Vortex

Okrągły obiekt, który na zdjęciu przypomina nietypową salę koncertową - publiczność umieszczona po środku, z kolei rozbudowana armia muzykantów na balkonach, nad publicznością, wokół niej. Muzycy improwizują wedle scenariusza, którego szczegółów nie znamy, być może takowy w ogóle nie powstał. Istnieje duże prawdopodobieństwo, iż dźwięki wydawane przez kilkudziesięcioosobowy skład są na żywo porządkowane przez akcesoria mikserskie. Wnikliwa analiza okładki płyty dostarcza nam szczegółowych informacji o rozmieszczeniu artystów na owalnym balkonie, ale akurat tym aspektem koncertu nie będzie się teraz zajmować (niechże dociekliwość słuchacza w tej kwestii będzie wystarczającą zachętą do zakupu albumu na urokliwie wydanym nośniku fizycznym).

Spektakl trwa tu niemal pełną godzinę zegarową, a jego początek wyznaczają fale minimalistycznych ekspozycji dętych, strunowych, a po chwili subtelnych, blaszanych śpiewów, nerwowo kontrapunktowanych przez bliżej niezidentyfikowaną frakcję instrumentalną. Wielki aparat wykonawczy nabiera tu mocy, ale wciąż kroczy w leniwym tempie, raz po raz powracając do drobnego, niemal indywidualnego frazowania. W okolicach 12 minuty ma miejsce pierwsza kulminacja, która szybko rozpływa się w migoczące plejady short-cuts, płynące prawdopodobnie od wszystkich uczestników tej dźwiękowej celebracji. Tymczasem w tle pracuje wataha elektroakustycznych urządzeń tajemniczej proweniencji.

Kolejna kulminacja, tuż przed upływem 20 minuty, dostarcza jeszcze większych emocji – brzmi niemal post-industrialnie. Wokół drży echo, a selektywny dźwięk orkiestry sprawia, że bez trudu wyławiamy w potoku fonii frazy niemal każdego instrumentu. Tuż przed upływem drugiego kwadransa Splitterzy popadają w mroczny bezruch. Mikrofrazowanie dość sprawnie przekształca się w jeszcze mroczniejszą medytację, budowaną rozległymi strumieniami fonii.

Dalsza faza spektaklu stawia na interakcje w podgrupach. Dęte dyskutują, strunowce pojękują, pojawiają się głosy i akcenty perkusjonalne. Tym razem narracja nie szuka kulminacji, bliżej jej do ciszy, bazuje na lewitujących repetycjach, inkrustowanych blaszanymi śpiewami. Dopiero ostatni kwadrans koncertu przynosi bardziej żwawe akcje. Przez moment mamy wrażenie, że orkiestra gra tu pełną mocą, ale flow dość szybko przekształca się w filuterne gry na instrumenty zasilane prądem zmiennym. W potoku ponownie niezbyt intensywnych zdarzeń pojawiają się pierwsze, pożegnalne melodie, oniryczne post-kołysanki, które wieńczą żywot koncertu w rozległej chmurze szumów.

 

Imagine Splitter

Członkowie orkiestry zostali poproszeni o nagranie solowej improwizacji o zadanym czasie trwania. W trakcie procesu twórczego mieli sobie wyobrażać, czym jest dla nich idea Splitter. Nagrania zainspirował, a potem zlepił w nieprzerwany, ponad czterdziestominutowy ciąg zdarzeń fonicznych klarnecista Kai Fagaschinski. Efekt konceptu i pracy post-produkcyjnej zdaje się wykraczać poza nasze wyobrażenia o tym, czym może być zlepek solowych improwizacji. Słyszymy wielką orkiestrę, która starannie buduje swoją ekspozycję, raz za razem inkrustując ją indywidualnymi, dźwiękowymi perełkami. I znów okładka albumu podpowiada nam, kto w zaaranżowanym spektrum spektaklu odpowiada za dany strumień dźwiękowy, jakbyśmy ponownie znaleźli się na wspólnym koncercie, który dzieje się tu i teraz. Definitywnie Imagine Splitter, to podróż niezwykła.

Od startu flow wyimaginowanej Splitter drży i emanuje dźwiękową intensywnością. Dęte pomruki, elektroakustyczna pulsacja, szeleszczące talerze, dygoczące kontrabasy, wreszcie mrowie zdarzeń z nie do końca rozpoznanych źródeł dźwięków. Całość zdaje się być podszyta tajemniczym, wewnętrznym nerwem rytmu, a wszyscy uczestnicy spektaklu pozostawać w stadium permanentnego dialogu. Fauna i flora improwizacji w rozkwicie! Po upływie dziesiątej minuty opowieść delikatnie się wystudza i przechodzi w fazę elektroakustycznych dygresji. Potem następuje faza bardziej intensywnych interakcji, doposażona w efektowną ekspozycję klarnetu kontrabasowego, a także gitarowe wtręty budowane na subtelnej amplifikacji. Akcja goni tu akcję, a każda fraza rezonuje z frazą bezpośrednio ją poprzedzającą. Oniryczne post-melodie i kontrabasowe chrobotania tuż przed upływem 30 minuty formują tu krótkotrwałą kulminację, która bezboleśnie odnajduje się w chmurze akustycznych, wystudzonych fraz i pulsującego tła gasnącej elektroniki.

Rozkołysana post-akustyka króluje na wyimaginowanej scenie przez kilka długich minut. Matowe melodie, nerwowe kontrapunkty i niemal kompulsywne napięcie związane z nieuchronnym końcem szyją ścieg ostatniej prostej. Plamy elektroakustyki, drżące perkusjonalia, dęte drony i preparacje lepią się w końcowy supeł mikrozdarzeń o niespotykanej urodzie.

 

PAS

Tu sytuacja dramaturgiczna jest jeszcze bardziej intrygująca. Berlińska Szprewa, okolice Petersburg Arts Space. Na jednym brzegu orkiestra, na drugim publiczność (jesteśmy w trakcie pierwszego lata pandemii!). Trzecim niezwykle istotnym elementem spektaklu jest samo miasto, jego życie foniczne, ludzie odgłosy i wszystko, co tworzy miejski mikroklimat. Muzycy wyposażeni są w urządzenia do absorbowania tych dźwięków i wtłaczania ich w przebieg orkiestrowej ekspozycji. Mają także hydrofony, a zatem interesuje ich również sfera dźwiękowa samej rzeki. Tym razem koncert zdaje się być precyzyjnie zaplanowany. Dla posiadaczy albumu w formie fizycznej kolejna wartość dodana – mapa zdarzenia! W głównym nucie rzeki opis poszczególnych ekspozycji muzycznych orkiestry, na jej skrajach akcje dźwiękowe, jakie dostarcza otoczenie. Całość trwa prawie 80 minut i trzyma nas w napięciu, niczym wysokogatunkowy horror.

Ów outdoor performance otwiera osobiście Berlin! Szum rzeki, ludzkie rozmowy, szmer miejskiego hałasu. Jedyne dźwięki orkiestry, to perkusjonalia. Obie sfery mają tu swój rytm, swoją metodę na przetrwanie. W okolicach 5 minuty do życia budzą się klarnety, instrumenty blaszane i kolejne perkusjonalia, tworząc intrygujące, dźwiękowe continuum. Po 10 minucie czeka nas elektroakustyczna nawałnica, którą zdaje się wzbudzać hałas przelatującego samolotu, a także dźwięki statku. Opowieść pulsuje, a akustyka instrumentów lepi się do gołej skóry miasta. Instrumentalne drony splatają się z miejską fonią, a słuchacz ma spory problem ze wskazaniem, która ze stron zdarzenia odpowiedzialna jest za dany dźwięk. Sama muzyka wydaje się być na tym etapie podróży bardzo delikatna, jakby przeniesiona z opuszczonej filharmonii wprost w wir rzeki. Sami muzycy wtłaczają w nurt główny narracji sporo przypadkowych dźwięków, stając się jakby kolejnym element berlińskiego zgiełku. Oba podmioty wykonawcze koncertu wchodzą w intrygujące interakcje – psy gadają z tubą, perkusyjne talerze lecą wraz ptactwem szerokim sklepieniem nieba. W 22 minucie nasi podróżnicy napotykają na deszcz post-akustycznych usterek. Orkiestra łapie teraz wiatr w żagle – blaszane pulsują, perkusje nadymają się, a wokół panoszy się mrowie gwizdów i świstów, powodując, iż opowieść nabiera masy i głośności. Coś na kształt rytmu, basowe plamy i miejskie gadanie dopełniają jakże już bogate spektrum dźwiękowe koncertu.

Tuż przed końcem drugiego kwadransa opowieść gaśnie niemal do poziomu ciszy. Drobne akcje i reakcje szyją teraz nową historię. Długie i krótkie frazy instrumentalne imitują ptasie odgłosy, szumy, zgrzyty i garść syntetycznych dronów snują swoje wątki. Miasto odczuwa coraz bardziej nerwowy step Splittera - wrony głośno kraczą, a szum wody narasta. Wszystko, co tworzy teraz flow pęcznieje, nadyma się, tworząc prawdziwie przemysłowy zgiełk. Tymczasem kameralne interludium szybko przenosi nas w świat perkusyjnej polirytmii. Swoje dokłada tętniące życiem miasto. W okolicach 50 minuty w ów perkusyjny szum wkraczają dumnie instrumenty dęte, szyjąc intrygę za intrygą. Po kolejnych kilku minutach w strumieniu głównym opowiadania pojawiają się tajemnicze dźwięki, które zdają się być zbierane z samego dna rzeki. Leje się woda, ale wszystko drży i pulsuje, podsycane frazami basowymi. Na kwadrans przed końcem, oliwy do ognia dolewa elektronika kreując definitywnie post-industrialny chaos chwili. Opowieść gęstnieje, nabiera brudu w szprychy, ale wytraca tempo. Niemal lewituje przerażone okolicznościami koniecznej w tym wypadku finalizacji. Narracja rozpływa się w drobiazgi i migotliwe umiera pozostawiając na pustej scenie jedynie odgłosy miasta.

 

Splitter Orchester splitter musik (hyperdelia.com, 3CD 2024)

Splitter Orchester: Liz Allbee – trąbka, Boris Baltschun – syntezator analogowy, Burkhard Beins –instrumenty perkusyjne, Anthea Caddy – wiolonczela, bas elektryczny, Anat Cohavi – klarnet, Mario de Vega – elektronika, Axel Dörner – trąbka, Kai Fagaschinski – klarnet, Robin Hayward – tuba, Steve Heather – instrumenty perkusyjne, Chris Heenan – klarnet kontrabasowy, Mike Majkowski – kontrabas, elektronika, Magda Mayas - clavinet, harmonium, Matthias Müller – puzon, Andrea Neumann - inside piano, mikser, hydrofony, Morten Joh – instrumenty perkusyjne, Simon James Phillips – organy, fortepian, Korg CX3, Jules Reidy – gitara, Ignaz Schick – elektronika, gramofony, Michael Thieke – klarnet, Clayton Thomas – kontrabas, Sabine Vogel – flety, hydrofony, Biliana Voutchkova – skrzypce, Marta Zapparoli - tape decks, hydrofony, odbiorniki radiowe, anteny.

CD1 Vortex: nagranie koncertowe, Silent Green, Berlin, listopad 2019. CD2 Imagine Splitter: nagrania solowe dokonane w trakcie pandemicznego lockdownu, zmiksowane przez Kaia Fagaschinskiego. CD3 PAS: nagrane na żywo nad rzeką Szprewą, okolice Petersburg Arts Space, Berlin, sierpień 2020. Łączny czas trzech improwizacji - 177 minut. 

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz