Opowieść o tym, który krzyczał cały dzień powstała w andaluzyjskiej Sewilli. To rodzaj eksperymentalnej opery, której libretto sprowadza się ledwie do kilku słów, a którą nade wszystko wypełnia krzyk wokalistki. To wokół niego toczy się dramat improwizującej orkiestry, wiedzionej notacją graficzną, a złożonej ze skrzypaczki, pianisty, kontrabasisty, perkusisty, gitarzysty i klarnecisty.
Chillar todo el día,
to jeden nieskończony strumień dźwięków, zgodnie ze swym tytułem konsumujący kompulsywną
ekspresję wokalistki i post-jazzową kameralistykę zespołu instrumentalnego. To
mroczne emocje, dla których nie znaleziono ujścia. Definitywnie wspaniałe
nagranie!
Tygrysi wrzask wzbudza atak post-jazzowej orkiestry, która nabiera
masy bogatym spektrum kolektywnej improwizacji. Dynamika, ekspresja niezbyt
odległa od free jazzu i dzikie zwierze skrywane za parawanem dźwięków
instrumentalnych. Opowieść po kilku minutach wpada w swoiste rozkołysanie – raz
syci się mrocznymi dronami, nabiera ulotnej filigranowości, rezonuje i drży, by
po chwili eksplodować złymi emocjami niesionymi głosem i grubymi strunami kontrabasu,
skrzypiec, gitary i inside piano.
Spektrum akcji wokalistki nie ma tu granic. Od szeptu, nieregularnego oddechu, zalotnego
cmokania, po rozdzierający trzewia krzyk kipiący złością i diabelską przebiegłością.
Czwarty i piąty epizod opery, to dwie różne drogi na równie ekspresyjny
szczyt. Z samego dna ciszy po gorejący wulkan emocji, przez zasieki preparowanych
fraz strunowych, zdzieranego gardła i … klarnetowych melodii. Pierwszy peak lepi się z drobnych, rwanych dźwięków,
które szybko osiągają stan wrzenia, moment, który wyznacza krzyk wszystkich
siedmiu aktorów tego spektaklu. Za drugim razem orkiestra potrzebuje tylko
kilku fraz z klawiatury piana i ciepłego wydechu klarnetu, by popaść w spazm
black metalowego growlu i instrumentacji
noise’ rocka. Ale i ten horror zostaje zmysłowo ugaszony do poziomu gęstej
ciszy.
Na początku szóstej odsłony powraca post-jazzowy flow znany z pierwszej części. Towarzyszy
mu definitywnie kameralna głębia, która studzi ledwo co wybrzmiałe emocje klarnetowymi
wydechami i garścią strunowych preparacji. Orkiestra jest teraz zdolna szyć strugi
fonii niezwykle delikatnych, podanych wysokim tembrem, niepokojących, ale jednak
studzących emocje. W tej magmie zaskakujących subtelności doskonale czuje się ta
mała diablica, prawdziwa królewna pośród plagi krasnoludków. Tymczasem pojawiają
się frazy ciepłego fortepianu, a z gardła wokalistki dobywa się kilka słów powtarzanych
w nieskończoność. Nie niosą one pociechy, emanują lovecraftowską grozą, syczą jak czarne kocury na wydeptanej ziemi,
przy okazji nakręcając spirale instrumentalną i prowadząc orkiestrę na kolejne
wzniesienie. Ta akurat droga zdaje się być usłana mnóstwem przeszkód. Melodyjny
klarnet szczęśliwie porządkuje ów pochód straceńców i nadaje zakończeniu siódmego
epizodu zaskakujący posmak relaksacji.
Kolejna część początkowo zdaje się być mrocznym pomrukiwaniem
– tak z gardła, jak ze strun, czy glazury werbla. Definitywnie słyszymy język
hiszpański, który niesiony strumieniem klawiatury i strun, doprowadza nas na kolejny
black metalowy summit. Tu hałasują
już wszyscy, choć każdy na swój sposób fakt ów artykułuje. W gorejącym tyglu zła
najszybciej odnajduje się post-jazzowa sekcja rytmu, która wyprowadza flow do bardziej oświetlonego obszaru.
Faza pozornego kojenia zszarganych nerwów usłana jest teraz imitacyjnym dialogiem
wokalistki i klarnecisty. Pojawia się melodyjna gitara, rezonujące struny fortepianu
i kilka dramaturgicznych powtórzeń, które na moment formują opowieść w strugę mglistego
ambientu. Tym razem flow wydostaje
się na suchy ląd dzięki post-rytmicznej inicjatywie kontrabasisty, wspieranego adekwatną
porcją krzyku wokalistki. A na zakończenie epizodu - orkiestra tutti!
Dziesiąty fragment tej szalonej podróży wydaje się nad wyraz
śpiewny, choć od wokalistki dobiegają jedynie piski i nerwowe oddechy. Oniryczna
huśtawka zdobiona jest ambientem gitary i kolejną porcja głosowych wspaniałości,
której raz brzmią niczym puzon, innym razem jak harfa, a w ostatecznym
rozrachunku okazują się bluzgami pijanej diwy operowej. Każdy uczestnik spektaklu
staje się teraz rozdygotaną struną. Pojawia się rytm wiedzionym kontrabasowym
dronem. Emocje rosną, instrumentacja pęcznieje, skrzypce tańczą. Ale ta droga,
to nie wejście na szczyt, raczej rozległa, górska kotlina. Finałowa ekspozycja pełna
jest bólu, trwogi, perkusjonalnego rozwibrowania. Mroczne uspokojenie, skowyt
wyczekiwania, mozolne zbieranie sił na wydanie ostatniego tchnienia. Strunowe preparacje
i rytmiczny oddech wokalistki kierują jednak ansambl na niespodziewane
wzniesienie. Opowieść formuje się w efektowne crescendo, które ostatecznie kona na barkach nasączonej prądem
gitary.
Isabelle Duthoit & Ocnos Arkestra Chillar todo el día (Sentencia Records, CD 2024). Isabelle Duthoit
– głos, Alejandro Rojas Marcos – fortepian, Luz Prado – skrzypce, Marco Serrato
– kontrabas, Borja Díaz – perkusja, Pedro Rojas Ogáyar – gitara elektryczna,
Gustavo A. Domínguez Ojalvo – klarnety i koncepcja muzyczna (notacja graficzna
dla improwizacji) oraz Ana Sánchez Acevedo – tekst i scenografia. Nagrane w Espacio Turina, Sevilla, listopad 2021.
Jeden utwór podzielony na jedenaście części, łącznie 70 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz