piątek, 17 stycznia 2025

The Evil Rabbit and two-year output: Temporal Driftness! Synomilies! Monk on Viola! Live at Pariser Platz!


Charakterystyczne ciemno-brązowe, kartonowe opakowania, owalny otwór, w którym odczytujemy tytuł wykonawczy i nazwę albumu, na rozkładówce insert z albumowym credits i grafiką (tę upubliczniamy poniżej) oraz krążek CD z numerem katalogowym, wreszcie na back coverze powtórzone nazwiska muzyków i tenże numer z charakterystycznym królikiem, Złym Królikiem.

Tak, definitywnie kojarzymy albumy holenderskiego labelu Evil Rabbit, prowadzonego przez niemieckiego kontrabasistę Meinrada Kneera! Jak dotąd świat ujrzał 38 woluminów, ostatnio dostarczanych na ogół w cyklu dwa tytuły na rok. Dziś zaglądamy na fonograficzny efekt działań labelu z lat 2023 i 2024, czyli cztery płyty z jak zawsze wyśmienitą muzyką improwizowaną. Odczytujemy je w odwrotnej kolejności, zatem zaczynamy od tej najnowszej, z numerem katalogowym 38. Welcome!



 

Floridis/ Bauer/ Hertenstein Temporal Driftness

Zentrifuge, Berlin, luty 2023: Floros Floridis – klarnet, klarnet basowy i saksofon altowy, Matthias Bauer – kontrabas oraz Joe Hertenstein – perkusja, instrumenty perkusyjne. Jedenaście utworów, 46 minut.

Temporal Driftness, to swobodna, kolektywna improwizacja trzech znamienitych postaci europejskiej muzyki improwizowanej, zakorzeniona równie silnie w post-jazzie, jak i współczesnej kameralistyce. Muzycy przygotowali dla nas jedenaście zwartych, pięknie udramatyzowanych opowieści, trwających od dwóch do siedmiu minut, najczęściej trzy-czterominutowych. Uznanie ich za mistrzów krótkiej formy wydaje się zatem oczywistością. A mistrzami są nie tylko w tej dziedzinie.

Muzycy wchodzą w nagranie twardą, post-jazzową stopą - rozśpiewanym klarnetem basowym, gęstym, kontrabasowym pizzicato i trzymającym dynamikę, precyzyjnym drummingiem. Począwszy od drugiej odsłony w rękach kontrabasisty pojawia się smyczek, który niejako definiuje dalsze plany artystów. Kameralny tembr nie stanowi tu jednak jakiejkolwiek przeszkody w budowaniu gęstych i trzymających tempo improwizacji. Oczywiście muzycy chętnie też płyną w wolnych, wręcz leniwych rejestrach, sączą tłuste, na poły martwe bluesy (w trzeciej opowieści), czy mroczne post-ballady (w ósmej), tudzież śpiewają nostalgiczne pieśni zdeformowanego post-baroku, unerwione strzępami jazzu (w piątej). Tuż przedtem, w odsłonie czwartej łapią bakcyla tańca, popadają w jego objęcia, jakby nic innego nie zamierzali już robić w życiu. W szóstej części zdają się być zabawnie rozkołysani i skorzy do figli - stają na palcach i znoszą się pod nieboskłon. W części siódmej, po minimalistycznej introdukcji kontrabasu, po raz pierwszy na czoło pochodu foruje się lekki klarnet, z którym bezceremonialnie zrasta się strumień smyczkowej melodii, współtworząc arię wygłodzonych kojotów na prerii. Opowieść dziewiąta (jedna z dwóch siedmiominutówek) dorzuca do palety najpiękniejszych kolorów świata także barwy preparacji, efektowne strumienie matowych dźwięków. Intrygujące interludium w samym środku utworu wypełnia krótkie solo perkusji, a potem muzycy wyruszają w podróż na sporej dynamice. Końcowe dwie improwizacje bazują na nostalgicznie rozśpiewanym smyczku, rezonujących talerzach i świszczącej tubie saksofonu altowego. Ten ostatni dociera tu na sam koniec, ale ma dość czasu, by także pozostawić po sobie oszałamiające wrażenie.



 

Van Huffel/ Kneer/ Dimitriadis Synomilies

Berlinaudio, Berlin, styczeń 2022: Peter van Huffel – saksofon altowy i barytonowy, Meinrad Kneer – kontrabas oraz Yorgos Dimitriadis – perkusja, instrumenty perkusyjne. Osiem utworów, 50 minut.

Przed nami trio w podobnym zestawie instrumentalnym, znów spore porcje kameralnych konotacji (za sterami kontrabasu kolejny doskonały muzyk zza naszej zachodniej granicy!), ale też znacząca kontrybucja swobodnego jazzu, który incydentalnie śmiało sięga po atrybuty free. Osiem opowieści trwa tu niewiele ponad trzy kwadranse, zatem domniemanie, iż ta trójka muzyków także świetnie panuje nad formą bliskie jest pewności.

Początek tej historii jest dalece kameralny – rezonujące talerze, mroczny dron barytonu i post-perkusjonalne akcje smyczka na gryfie kontrabasu. Kolejna ekspozycja stawia na dynamikę, budowaną zarówno soczystymi frazami saksofonu, jak i temperamentnym, rozzuchwalonym smyczkiem i koherentnym, niemasywnym drummingiem. Trzecia odsłona zdaje się być kolejnym krokiem tu estetyce free, a zasadza się na duecie dęciaka i perkusji, który utwór otwiera i kończy, w tak zwanym międzyczasie pozostawiając dużo przestrzeni dla popisów smyczkowych. Czwórka wydaje się tu być repryzą jedynki, z kolei piątka śmiało stawia znak równości pomiędzy tym, co do tej pory, a zapowiadanym, ognistym free jazzem. Świetne chwile odnotowuje tu krwisty baryton. Szósta opowieść, to lekka niczym pawie pióro miniaturka, szyta wysoko, z ujmująco taneczną rytmiką. Ostatnie dwie improwizacje chętniej sięgają po rozwiązania kameralne. Nie brakuje efektownych partii preparowanych, szczególnie perkusisty i kontrabasisty, krótkich wdechów i długich wydechów saksofonisty, ale też bardziej dynamicznych interwałów, stanów emocjonalnego rozdygotania. Końcowa narracja w fazie początkowej zdaje się być pożegnalną meta balladą, nasyconą smutkiem smyczka i trwogą barytonu. Znów wszakże w umysłach artystów kiełkuje rytm, który wpycha puentę albumu w jazzowe rozkołysane, a potem zaprasza na żmudną wspinaczkę na finałowe wzniesienie. Także tu, niemal u kresu podróży, garść akcji kontrabasisty znamionuje prawdziwe mistrzostwo kreacji.




George Dumitriu Monk on Viola

Bimhuis, Amsterdam, czerwiec 2022: George Dumitriu – viola. Dziewięć utworów, 44 minuty.

Tytuł nie jest tu jakąkolwiek metaforą. To album, na którym altówka całkiem swobodnie … improwizuje mając za punkt wyjścia kompozycje słynnego pianisty. Nie są to jakieś trzymane w szufladkach, nikomu nieznane rarytasy, ale same theloniousowe hity! Oczywiście muzyka Monka jest dla Dumitriu pretekstem, punktem dramaturgicznego zaczepienia, a znanych i lubianych melodii mistrza trzeba tu szukać nadstawiając dodatkową parę uszu. Nagranie wszakże jest wyśmienite, zawiera brzmienia od soczystego post-baroku do preparowanych eksperymentów i cieszy każdą sekundą swojego trwania.

Na początek niepowtarzalny Evidence! To rytmiczna kołysanka podana szorstkim tembrem, zmyślnie przepoczwarzona w post-barokową balladę. Po niej kolejny nieśmiertelnik Round Midnight – od suchych preparacji po zgrzebną, połamaną melodykę. W kolejnych utworach altowiolinista dostarcza zgrabne post-barokowe riffy uformowane w marszowym szyku, minimalistyczne frazy nasączone echem muzyki dawnej i śpiewne, post-folkowe podrygi, które zdają się być jedynie pretekstem do klecenia bolesnych, umierających fraz. Dezynwoltura estetyczna i stylistyczna dopada nas na każdym kroku i tylko wzmaga poziom zadowolenia z odsłuchu Monk on Viola. Altówka nieustannie łapie tu bakcyla melodii, ale kreatywność wykonawcy sprawia, iż zawsze znajdzie się pretekst do zduszenia brzmienia, złamania rytmu, rozebrania strumienia dźwiękowego na pojedyncze elementy, czy wywrócenia pozornej melodyki do góry nogami. Kolejny evergreen Trinkle Tinkle, grany w wysokim rejestrze z post-klasycznym sznytem, zdaje się pętlić melodię w nieskończoność i szukać ukojenia w pokrętnej, post-monkowskiej dynamice. Album wieńczy pożegnalna pieśń wytargana z samego dna głębokiej krypty. Smutne rozkołysanie, nerwowe szarpanie za struny, gorzki smak czasu, który już nie powróci.

 


Aoa Impro Group Live at Pariser Platz

Der Künste Akademie, Pariser Platz, Berlin: październik 2020: Almut Kühne – głos, Elena Kakaliagou – rożek francuski, Antonio Borghini – kontrabas, Dag Magnus Narvesen – perkusja oraz Floros Floridis – saksofon sopranowy, klarnet basowy. Cztery utwory, 38 minut.

Przed nami międzynarodowy kwintet, która stara się żenić ze sobą tak wiele pod względem estetycznym i stylistycznym, iż w trackie niedługiej ekspozycji zdarzają mu się momenty dramaturgicznego zawahania. Dodatkowo sama rejestracja sprawia niekiedy wrażenie, jakby dźwięki ze sceny chwytane były jednym mikrofonem posadowionym w pewnym oddaleniu od piątki wyjątkowych artystów. Ten album, mimo drobnych ambiwalencji, także zasługuje na miano wyjątkowego. Decyduje o tym choćby wokalistka o tysiącu twarzy, którą znamy z … doskonałego koncertu w Dragonie w towarzystwie zupełnie innych muzyków. Reasumując, cieszymy się tym, co mamy i czekamy na tak zwany ciąg dalszy.

Koncert składa się z ponad dwudziestominutowej części głównej oraz trzech kilkuminutowych, bardziej zwartych dramaturgicznie opowieści. Początek szyty jest niemal klasycznym ściegiem – wysoko posadowionym saksofonem sopranowym i kontrapunktującym go rożkiem. Reszta wchodzi do gry trzymając emocje pod pełną kontrolą. Kameralny songbook z gracją przepoczwarza się tu w rozbudowane, fantazyjne improwizacje, stylowo zagęszczane, a potem gaszone w mrocznych szuwarach. Puentą utworu jest powolny blues posadowiony na intrygująco rozchwianej harmonii. Drugą historię najpierw buduje dysonans nerwowego chamber i łagodnego śpiewu wokalistki, a potem roztańczone pizzicato kontrabasu, który inspiruje kwintet – tu z klarnetem basowym - do efektownego lotu wznoszącego. Kolejna odsłona albumu bazuje na frazach drżących i skowyczących, zdobionych krzykiem wokalistki, dętymi post-melodiami i emocjami nisko posadowionego smyczka. Finałowa część startuje z pozycji wystudzonej kameralistyki, a na etapie rozwinięcia zyskuje zaskakująco silny posmak jazzu, nie bez swingu i synkopy. Ekspresyjna narracja gaśnie na rozmarzonym smyczku, w oparach zalotnej wokalizy.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz