piątek, 10 stycznia 2025

The January’ Round-up: Spinifex! Dos Reis! Acqua Pesante! Costa! Gold Mother! Cume! Sã Bernardo! Talagbusao! Orquesta Inorgánica! Conflations! H.u.M.o! Suter & Chmiel!


Zapraszamy na pierwszą w nowym roku zbiorówkę świeżutkich recenzji, czyli na odczyt, tudzież odsłuch całego mnóstwa pachnących nowością albumów, wydanych – co oczywiste – jeszcze w starym, zapleśniałym roku 2024.

W ujęciu stylistycznym będziemy jak zwykle balansować na linie – jazz-rockowy downtown funk, post-melodyjna, gitarowa podróż w nieznane, sonorystyczne, dronowe i elektroakustyczne eksperymenty, loftowy free jazz, gitarowe post-fussion-psycho, ponadgatunkowa orkiestra, filmowy soundtrack i radiowe słuchowisko, wreszcie klasyka kreatywnego jazzu podana w nowoczesnej oprawie. Artyści znani i lubiani, ale też sporo nowych nazwisk do zapamiętania.

Zaczniemy od międzynarodowej i niepowtarzalnej formacji Spinifex, napotkanej tym razem w Brukseli. Potem wiele godzin spędzimy w Portugalii, albowiem aż siedem albumów będzie z tą piękną krainą związanych (nie bez akcentów włoskich i holenderskich). Nasz trip kontynuować będziemy w dalekiej Argentynie, skąd pochodzą kolejne trzy wydawnictwa (nie bez akcentów szwajcarsko-niemieckich). Zbiorówkę domkniemy zaś elektroakustycznym ujawnieniem krajowym, poczynionym w międzynarodowym towarzystwie.

Zabawa będzie przednia! Bądźcie tego pewni! Welcome to heaven & hell of improvised music!



 

Spinifex Undrilling the Hole (Tone Records, CD 2024)

Werkplaats Walter, Bruksela, luty 2024: Tobias Klein – saksofon altowy, kompozycje, Bart Maris – trąbka, John Dikeman – saksofon tenorowy, Jasper Stadhouders – gitara, Gonçalo Almeida – bas elektryczny, Philipp Moser – perkusja. Siedem utworów, 55 minut.

Do już dziewiąty album, związanej z Holandią, międzynarodowej załogi Spinifex! Tym razem materiał kompozytorski dostarcza wyłącznie niemiecki alcista, a nagranie skrzy się od emocji, zadziornych, jazz-rockowych fraz, funkowego drive’u i mnóstwa skojarzeń z najlepszymi dokonaniami nowojorskiego Downtown z zabawnych lat 90. ubiegłego stulecia. Nade wszystko zaś sekstet niesie nam jakość – to po prostu doskonałe granie!

Nasączone rockiem, energetyczne otwarcie stawia nas do pionu! Dęty wykop soczystej melodii i intrygujący passus gitary wplątany w rozbudowaną ekspozycję tematu. Faza improwizacji jest gęsta, realizowana kolektywnym strumieniem. Druga opowieść, chyba jako jedyna na płycie, zasługuje na miano spokojniejszej wycieczki. Mroczne otwarcie, smutne melodie, ciekawe akcje w podgrupach. Trzecia odsłona trwa ponad dwanaście minut i nieodwołalnie pachnie jazz-rockowym, nowojorskim graniem. Rodzaj obsesyjnego tańca, który na etapie ledwie odczuwalnego spowolnienia staje się niemal heavy metalową ekspozycją. Kolejne dwa epizody przynoszą dodatkowe atrakcje – gitarowe preparacje, masywny riff basu, który podrywa sekstet do efektownego lotu, wreszcie rozhuśtane, funkowe spiętrzenie. Szósta opowieść nie stroni od taneczności, ale realizowanej ze szczególną swobodą. Muzycy świetnie się bawią, puszczają do nas oko i zachęcają do tego samego. Finałowa kompozycja rodzi się w tumulcie pick-up’owych zgrzytów, dętych pokrzykiwań i masywnych stempli sekcji rytmu. Znów stawia na rockowe emocje, nie dając chwili wytchnienia. Funk is not dead! Tańczmy do utraty tchu!



 

Marcelo dos Reis Life...Repeat!!! (Miria Records, CD 2024)

Academia de Música CNM, maj 2024: Marcelo Dos Reis – gitara, gitara preparowana, głos. Cztery utwory, 47 minut.

Trzeci solowy album naszego ulubionego portugalskiego gitarzysty zdaje się być kolejnym ważnym krokiem na jego artystycznej drodze. Ten wątek w twórczości Marcelo ma od początku bardzo osobisty charakter. Debiut był rodzajem uporządkowanej improwizacji, drugi album koncentrował się na formie i kompozycji, ten trzeci wydaje się łączyć oba wątki i pokazywać to, co najlepsze w samotnej podróży Portugalczyka. Długa, ponad 25-minutowa pieśń otwarcia decyduje tu o wszystkim, ale trzy kolejne, znacznie krótsze historie, także budują wartość całego przedsięwzięcia.

Dos Reis od startu prezentuje nam dwie warstwy narracji. Jedną z nich jest puls rytmu, pozostający w tle, ale obecny w trakcie całego utworu. Na jego bazie artysta buduje wątek główny, który inicjuje spokojnym, delikatnym fazowaniem. Ta opowieść ma wielowątkową intrygę i bogatą dramaturgię z kilkoma punktami zwrotnymi. Po siódmej minucie w grze pojawia się smyczek, który nadaje historii post-barokowy sznyt. Towarzyszy mu ekspozycja wokalna, niesiona wysokim tembrem, nasycona melancholijną melodyką. W dalszej części muzyk dokłada akcenty jazzu, post-klasyki, a nawet rockowe ornamenty. Samo zaś zakończenie przepełnione jest smutkiem, niepozbawione wszakże na poły radosnych refleksji. Druga opowieść znów pełna jest melodii, która sączy się na ambientowym tle. Wątki pętlą się, pudło rezonansowe gitary trzeszczy, uroda chwili zdaje się eksplodować. Kolejna historia sięga po nisko posadowione frazy, które budują nowy puls opowieści, osadzony w mrocznej poświacie. Górą snuje się zaś melodia, którą intrygująco dewastuje pojawienie się nerwowego smyczka. Końcowy utwór na starcie jest strugą minimalistycznych flażoletów. Wydaje się tęskną balladą, we wnętrzu której tli się bardziej energiczne życie, ale nie jest nam dane tego doświadczyć.



 

Acqua Pesante Shaping the Time (Phonogram Unit, DL 2024)

Waveahead Studio, Monopoli, Włochy, styczeń 2024: Carlo Mascolo – puzon no-input, Hernâni Faustino – kontrabas oraz Giacomo Mongelli – perkusja. Siedem utworów, 45 minut.

Spotkanie z nowościami portugalskiego Phonogram Unit zaczynamy od tria z udziałem dwóch muzyków włoskich. To wyjątkowe nagranie – nietypowo brzmiący, zdekonstruowany puzon, silnie zrytmizowana dramaturgia, wreszcie inspiracja malarstwem na etapie komponowania/ predefiniowania improwizacji. To ostatnie, to tzw. spacjalizm, czyli poszukiwanie dodatkowego wymiaru. Koncepcja w kontekście całości tego wyśmienitego nagrania, zdecydowanie w punkt.

Kształtowanie Czasu zaskakuje na każdym etapie podróży! Nagranie ma post-jazzowy sznyt, lubi powtarzające się frazy, ale nade wszystko hołubi rytm, który nie zawsze sytuowany jest w głównym nurcie narracji. Króluje puzon, który brzmi tu na tysiące sposobów. Czasami przypomina zepsuty silnik elektryczny, innym razem piszczy jak przepalony amplifikator – charczy, rzęzi, dusi się własnym oddechem. Czysto frazuje w zasadzie dopiero pod koniec albumu, jakby brał w nawias wszelkie dotychczasowe szaleństwa. Jego brzmienie determinuje często dramaturgię całej improwizacji, ale wraz z minimalistycznie usposobioną perkusją bywa też rytmicznym tłem dla kontrabasu. Ten ostatni frazuje w najszerszym możliwym spektrum, od jazzowego pizzicato do barokowego arco, raz za razem zdobiąc opowieść doskonałymi ekspozycjami. Trudno w tak udanie skonstruowanym i zbilansowanym albumie wskazywać momenty szczególnie zasługujące na wyróżnienie. Utwór czwarty sprawia wrażenie akcji free chamber, ale rosnąca gramatura rytmu karze ten trop gatunkowy porzucić. W części szóstej wszystko pachnie czerstwym bluesem, a dodatkową atrakcją jest głos. Z kolei w ostatnim odcinku pojawia się brzmienie fletu, ale autorem tych dźwięków nie jest puzonista. So, suprice by suprice.



 

Hugo Costa/ Aaron Lumley/ Aleksandar Škorić Inne Graasj (Phonogram Unit, CD 2024)

Jazzblazzt, Neeritter, Holandia, grudzień 2023: Hugo Costa – saksofon altowy, Aaron Lumley – kontrabas oraz Aleksandar Škorić – perkusja. Cztery utwory, 48 minut.

Tym razem wątek jest zdecydowanie holenderski, choć kraje pochodzenia artystów, to niemalże cały świat. Spotkanie o definitywnie free jazzowym zabarwieniu, tkane wszakże z gracją, niemasywne, jakby zatopione w starej, dobrej estetyce nowojorskiego, loftowego jazzu lat 70. ubiegłego stulecia. Nie ma specjalnych zaskoczeń, po prostu dobrze się tego słucha – czasami to wystarcza.

Otwarcie koncertu, który jest nieprzerwanym strumieniem dźwięków, jest spokojne, osadzone na kontrabasowym smyczku. Naturalny, żywiołowy drumming i melodyjny, lubiący pętle powtórzeń saksofon altowy zgrabnie uzupełniają trzyosobową narrację. Wspomniany smyczek często decyduje tu o dramaturgii, a jego barwne, niekiedy post-barokowe interludia stanowią choćby o … zmianie traku na dysku. Improwizacja prowadzona jest na dużej swobodzie, ale muzycy trzymają ekspresję pod pełną kontrolą. Szczególnie urokliwy zdaje się być start trzeciego epizodu – najpierw szyty wyjątkowo zmysłowym smyczkiem, potem doprawiony dęciakiem, który brzmi niczym rosyjska bałałajka. Po udanej introdukcji artyści brną w dobrze zbilansowany taniec, w akcjach dynamicznych czują się bowiem najlepiej. Ostatni fragment koncertu otwiera nieco przesłodzony alt, ale opowieść na etapie rozwinięcia znów nabiera loftowego posmaku, uczepiona matowej melodyki, zatopiona w tumanach post-jazzowego kurzu.



 

Gold Mother Pecado (Phonogram Unit, DL 2024)

Alfarim, Portugalia, czas nieznany: Margarida Azevedo – głos, Luís Guerreiro – trąbka, elektronika, Jorge Nuno – gitara, Hernâni Faustino – kontrabas oraz Flak – perkusja. Cztery utwory, 29 minut.

Ostatnia z nowości Phonogram Unit sprawia wrażenie soundtracku do nienakręconego filmu. Na jego obraz składa się melorecytacja, równy, rockowy rytm kontrabasu i perkusji, wreszcie roztańczone na pogłosie, nie bez elementów psychodelii, gitara i trąbka. Kolejne odcinki tej opowieści rosną w czasie. Ta pierwsza jest ledwie zajawką, ta ostatnia trwa ponad dwanaście minut. Dramaturgia budowana jest bardzo powoli. Gdy w końcu dopada nas wartka akcja, a film naprawdę nabiera rumieńców, album kończy się zgrabnym ruchem edytorskiego skalpela.

Po krótkim gemie otwarcia, w trakcie drugiej odsłony zdaje się, że odbywamy spacer mrocznym nadbrzeżem. Historia jest zdecydowanie niewesoła, pachnie miejskim bluesem zdobionym gitarą i trąbką. W części trzeciej pojawiają się pierwsze, intrygujące komplikacje. Swawoli kontrabasowy smyczek, gitara nabiera sfuzzowanego brzmienia i łyka spore porcje kwasu, perkusja zagęszcza ścieg, trąbka płynie coraz masywniejszym pogłosem, a głos uderza w bardziej dramatyczne tony. W ostatniej części muzycy upraszczają fakturę rytmu, ale łamią go bezustannie, gitara preparuje, a zatubowana trąbka sączy cool-jazzowe melodie. Głos na chwile milknie. Mglista atmosfera poranka po kolejnej trudnej nocy daje się wszystkim we znaki, ale tempo i poziom kwasowości ekspozycji niespodziewanie rosną. Finał, jako się rzekło, sprawia wrażenie nagłej śmierci.



 

João Clemente, Jorge Nuno & Nuno Santos Dias Cume (Profound Whatever, DL 2024)

Profound Whatever Studio, październik 2024: João Clemente – gitara elektryczna (kanał prawy), instrumenty perkusyjne i elektronika, Jorge Nuno – gitara elektryczna (kanał lewy) oraz Nuno Santos Dias – instrumenty klawiszowe. Dziesięć utworów, 41 minut.

Czas na opowieść z cyklu Muzyka improwizowana z Portugalii nie jedno ma imię! Zapraszamy do świata elektrycznych gitar i instrumentów klawiszowych, których narracja daleka jest od jazz-rockowego fussion – lubi hałas, zabawy na gitarowych przetwornikach, a także oniryczną ciszę dogorywających wzmacniaczy. Od razu zaznaczmy, iż nagranie nie w każdej sekundzie powala nas na kolana, ale te chwile, gdy muzycy dają się ponieść noise’owemu temperamentowi, zdecydowanie dają się lubić. Z pewnością mogłoby być ich zdecydowanie więcej.

Owe chwile hałaśliwego uniesienia muzycy serwują nade wszystko w utworach drugim i siódmym. Najpierw jest nim potok silnie sfuzzowanych, gitarowych riffów, nasączonych nutą psychodelii, która zapewne niesie się z klawiatury instrumentu o nazwie własnej waldorf. W drugim przypadku brzmienie jest podobne, a całość intrygująco pulsuje, podsycana elektroniką i przewrotną melodyką. Pozostałe utwory na płycie płyną dość leniwym strumieniem, tylko incydentalnie zdobionym mikro zgrzytami, czy pick-up’owymi niespodziankami. W ich trakcie słyszymy bicie zegara, albo frazy akustycznego piana. Muzycy dobrze czują się w onirycznej post-psychodelii, ale bywa, że złoża ich improwizatorskiej kreatywności wyczerpują się, jak choćby w pożegnalnej, dziesiątej odsłonie.



 

Sã Bernardo Variações Poses Petros (Colectivo Casa Amarela, Kaseta/DL 2024)

Czas i miejsce akcji nieokreślone: Violeta Azevedo – flet, Yaw Tembe – trąbka, Nuno Torres – saksofon altowy, Mestre André – no-input mixer oraz Bá Alvares – kontrabas. Sześć utworów, 42 minuty.

Sytuacja dramaturgiczna tego albumu zasługuje na szczególną uwagę. Z jednej strony akustyczny strumień dętych, minimalistycznych powiewów fletu, trąbki i saksofonu altowego, z drugiej narzędzia akustycznego feedbacku – mikser, który nic nie ma na wejściu i kontrabas, a może bardziej jego pudło rezonansowe. Nagranie składa się z sześciu odcinków, które są do siebie na tyle podobne, iż po prawdzie nie wiemy, czy nie są przypadkiem sześcioma feedbackowymi wariacjami na temat akustycznego materiału bazowego. Efekt jest więcej niż intrygujący, lokowany raczej w eksperymentalnej muzyce współczesnej niż improwizowanej, ale to tylko wzmacnia naszą ciekawość.

To opowieść budowana z niebywałą powściągliwością i pieczołowitością. Separatywnie płynące strumienie dętych dźwięków lepią się po fazie introdukcji w jednorodny dron, który zdaje się być budowany stevensowską metodą improwizacji w dużej grupie zwaną sustained piece. Ów dron żyje, coś się w nim nieustannie rodzi, ale też permanentnie umiera. Wokół niego formuje się warstwa feedbacku – na początku, to delikatna mgiełka, pod koniec syntetyczna powłoka nieprzepuszczająca powietrza, sprawiająca, iż akustyczna baza zostaje zbita w jeden matowo brzmiący, dęty wyziew nieokreślonego pochodzenia. W kolejnych częściach/ mutacjach mamy wrażenie, iż strona akustyczna zaczyna przeważać, odzyskiwać wigor, ale zaraz potem to samo myślimy o warstwie feedbacku. Niekiedy miota nami uczucie klaustrofobii, choć w tym samym momencie dopada nostalgia chwili. Z czasem faktura feedbackowa zaczyna basowo pulsować niczym dogorywający syntezator. Ostatnia minuta, to już tylko umierające echo dźwięków, które od dawna nie istnieją. Definitywnie dysonans poznawczy jest tu naszym stałym partnerem, podobnie jak ogromna przyjemność z faktu obcowania z tak oryginalną produkcją. 




Talagbusao Talagbusao (Robalo Music, CD 2024)

Timbuktu Studios, Lizbona, lipiec 2023: João Carreiro – gitara, João Gato – saksofon altowy, Margaux Oswald – fortepian oraz João Valinho – perkusja. Pięć utworów, 34 minuty.

Przed nami nie pierwszy dziś projekt portugalski ze znaczącym akcentem międzynarodowym – w tym wypadku bardzo lubianą przez nas pianistką związaną ze sceną kopenhaską. Bazą dla tego swobodnie improwizującego kwartetu jest z pewnością post-jazz, ale nie brakuje tu śladów wytrwanej kameralistyki. Każdy z artystów wnosi wiele do obrazu całości, każdy potrafi zaskoczyć zarówno pomysłem dramaturgicznym, jak i brzmieniem instrumentu. Zdaje się, że dla wszystkich uczestników kwartetu, to ważny album w dotychczasowym dorobku artystycznym.

Inicjacja albumu jest definitywnie kolektywna i tak będzie się działo w trakcie całego, niezbyt długiego nagrania. Pianistka frazuje marszowym krokiem, gitarzysta i saksofonista pozostają w ciągłym dialogu, a ramy improwizacji, wyznaczane przez precyzyjnie punktującego drummera, stymulują kreatywność w każdym obszarze. Artyści dbają o emocje, a ich droga ku wyzwolonemu free jazzowi wydaje się na tym etapie otwarta. Dla przeciwwagi druga improwizacja usłana jest kameralnymi zdobieniami. Z jednej strony post-klasyczna zaduma pianistki, z drugiej intrygujące zgrzytanie gitary. Trzecia opowieść nie trwa nawet trzech minut, ale jakości w niej mnóstwo, zwłaszcza w obszarze inside piano. Czwarta odsłona jest tą najbardziej agresywną, dynamiczną, doposażoną świetnymi interakcjami. Ale i tu nie brakuje zaskoczeń – choćby piękna faza spowolnienia z intrygującą ekspozycją deep piano with cymbals. Finałowa improwizacja, to mroczne, wystudzone otwarcie, wyśmienite post-jazzowe small games na etapie rozwinięcia, wreszcie barwne zakłócenia gitary i mnóstwo kreatywności ze strony perkusisty na etapie zakończenia.



 

Orquesta Inorgánica Viaje hacia lo inesperado (Neue Numeral, DL 2024)

Studio Haciendo Discos, Tandil, Argentyna, lipiec 2024: Maria Eugenia Irianni - flety, Ana Vocaturo – klarnet, Sandra Chariatti – saksofon altowy, klarnet, Fabian Bullotti – flet, saksofon sopranowy i tenorowy, Juan Pantusa – puzon, Enrique Sarraquigne – saksofon tenorowy, Jorge Torrecillas – saksofon tenorowy i altowy, kompozycje, dyrygentura, Anibal Tobos – saksofon tenorowy, Karina Altamiranda – głos, Ezequiel Lavayen – fortepian, elektronika, Juanita Flores Arce – głos, Mario Alba – kontrabas, Daiana Grierson – perkusja oraz gościnnie śpiewająca Guillermina Moroder. Sześć kompozycji, 70 minut.

Wątek argentyński naszej zbiorówki rozpoczynamy z wysokiego C! Ten duży skład, wiedziony kreatywnością i zwinnymi kompozycjami Jorge Torrecillasa, znamy już z płyty debiutanckiej, a samego lidera z albumów dla Discordian Records, a także koncertów w naszym pięknym kraju. Nowa edycja Organicznej Załogi przynosi prawdziwie epicką opowieść, która zaczyna się w oparach swingującego jazzu, przechodzi przez wszystkie stadia kreatywnej kameralistyki, by dotrzeć nawet do wariacji operowych. Nagranie niezwykłe, absolutnie warte każdej z siedemdziesięciu minut, które trwa.

W ujęciu instrumentalnym OI, to osiem pełnokrwistych dęciaków, trzy powabne, wielojęzyczne głosy kobiece i rozbudowana sekcja rytmu z fortepianem, kontrabasem i perkusją. Słowo się rzekło, album rozpoczyna się w swingujących klimatach swobodnego post-jazzu, który nasycony jest ekspresyjnymi, na ogół kolektywnymi akcjami. Druga opowieść przenosi nas do świata braxtonowskich łamańców rytmicznych. Po imponującej introdukcji zmysł dramaturgiczny Torrecillasa zaprasza do krainy kreatywnej kameralistyki, pełnej urokliwych drobiazgów wytrawnej orkiestracji. W trzeciej odsłonie na froncie opowieści sytuują się wokalistki – od mruczenia i wzdychania po arie niemal operowe. Narracja sięga tu po wszystko, co najlepsze – jest orkiestrowy rozmach, kameralne interludia i post-jazzowe puenty. Dużo ciekawego dzieje się w podgrupach, szczególnie wokół głosów i kontrabasu, nie brakuje nawet post-klasycznej ekspozycji piana. Czwarty utwór zdaje się kontynuować rozmach poprzedniczki - dodatkowo doposażony zostaje w rytmiczne, bardzo ekspresyjne rozwinięcie i puentę wypowiedzianą w języku francuskim. W ostatnich dwóch kompozycjach powraca w większym wymiarze post-jazz. Znów trochę rytmicznej gimnastyki, kameralne zdobienia, wreszcie udane akcje fletu i wokalistek, barwione mnóstwem dętych komentarzy. W finałowej części piękna klamra dramaturgiczna - powraca swingując flow, bystre synkopy i jakże smakowite, jazzowe solówki.



 

Morelli/ Moser/ Neumann/ Zimmerlin Conflations (Neue Numeral, DL 2024)

Jazzcampus, Bazylea, marzec 2023: Luciana Morelli – głos i pomysł (inspirowany poezją Robina Myersa), Christian Moser - oud i głos, Andrea Neumann - inside piano i głos oraz Alfred Zimmerlin – wiolonczela i głos. Dziewięć utworów, 35 minut.

Oglądaliśmy już dziś film, może teraz czas na słuchowisko radiowe? Album Conflations jest zdominowany przez recytowaną poezję, oprawioną w misterną plecionkę akustycznych dźwięków strun, zatem żartobliwy ton poprzedniego zdania wcale nie jest bezzasadny. Tym razem argentyński jest tylko wydawca i artystka, która odpowiada za dramaturgiczny zamysł albumu.

Nagranie otwierają szmery, szepty, słowa wypowiadane półsłówkami i drobne, post-kameralne zdobienia instrumentalne. Całość charakteryzuje się pewną teatralnością i z góry zadekretowaną nerwowością. Można odnieść wrażenie, że znajdujemy się w stogu siana, a dźwięk przelatującego owada znamionuje burzę z piorunami. Dominująca w nagraniu akustyka od czasu do czasu zdobiona jest plamami brzmienia na poły syntetycznego. W czwartej odsłonie doświadczamy czegoś na kształt kulminacji - opowieść napina mięśnie i zrywa minimalistyczną powłokę. W części piątej muzycy szyją narrację bardziej linearnym ściegiem, dzięki czeku zyskuje ona na atrakcyjności. Kolejny odcinek także niesie garść emocji, a zaraz po nim słyszymy dźwięki amplifikowanych strun, co ciekawie dysonansuje przestrzeń dramaturgiczną dzieła. Album wieńczy trzydziestosekundowa ekspozycja, która zdaje się być najbardziej ekspresyjnym momentem zdarzenia. Być może powinniśmy wsłuchać się w słowa, ale to wymagałoby lepszej znajomości języka i większego skupienia.



 

Formica/ Albarracín/ Macchioli/ Maggiori/ Bustamante/ Mingrino H​.​u​.​M​.​o (dForma, DL 2024)

Mirífico Estudio, Buenos Aires (?), Czerwiec 2024: Lucas Albarracín – rożek, Juan Ignacio Macchioli – saksofon altowy, Matías Formica – saksofon barytonowy, klarnet basowy, Lisandro Maggiori – gitara, Ramiro Bustamante – kontrabas oraz Lucas Mingrino – perkusja. Cztery kompozycje (dwie własne, Lacy, Hemphill), 35 minut.

Przed nami argentyński sekstet w przestrzeni wysokogatunkowego jazzu. Precyzyjnie zadekretowane kompozycje, soczyste improwizacje i dużo dobrej zabawy. Na tapecie dwa utwory własne i dwie kompozycje jazzowych legend. Świetnie słucha się tego nagrania, zwłaszcza, że wzorem niemal każdej propozycji z tamtej części świata, szczególnie z udziałem Matíasa Formici, opowieść jest wstrzemięźliwa w formie i nieprzegadana choćby przez sekundę.

Pierwszy temat doskonale konsumuje cechy albumu, jakie nakreśliliśmy powyżej – roztańczona, melodyjna kompozycja podana gęstym tembrem trzech dęciaków i mięsistej sekcji rytmu. Tonacja delikatnie molowa, rytm intrygująco pokomplikowany i mnóstwo jakości na etapie improwizacji (szczególne brawa dla barytonisty!), prowadzonych zarówno kolektywnie, jak i w podgrupach. Nie bez znaczenia jest także drobny, rockowy dysonans gitarzysty. Druga opowieść silniej trzyma się swingującej historii gatunku, zdobiona urokliwymi interludiami realizowanymi na wydechu. W trzeciej odsłonie króluje Steve Lacy, a kameralna narracja prowadzona jest pod dyktando klarnetu basowego. Wreszcie efektowny finał płyty, czyli blues Juliusa Hemphilla. Marszowe tempo, rozśpiewane dęciaki, dużo gitary i nieskrępowanej zabawy. Prowadzoną na ogół kolektywnie akcję intrygująco wzbogacają dęte dialogi. Ostatnia prosta, pełna dynamiki, doskonale reasumuje cały album.




Sheldon Suter & Jacek Chmiel Zooréalism (Synergetic Sonance, DL 2024)

Czas i miejsce akcji nieokreślone: Sheldon Suter – instrumenty perkusyjne, cytra, gramofon oraz Jacek Chmiel - elektronika, field recordings, singing bowls. Sześć utworów, 46 minut.

Czas na kolejną na tych łamach elektroakustyczną przygodę Jacka Chmiela. Tym razem poczyniona ona została w towarzystwie artysty skoncentrowanego na instrumentach perkusyjnych, zatem Polak, zapewne bez słowa sprzeciwu, objął tu nade wszystko rolę konstruktywnego elektronika, który wspiera się nagraniami z miasta i garścią śpiewających miseczek. Cała mikstura smakuje nam od pierwszej do ostatniej minuty, a w ważnych dla dramaturgii momentach potrafi nabierać zaskakującej intensywności. Wtedy, niejako przy okazji, zdaje się nawiązywać estetycznie do wczesnych, post-industrialnych eksploracji brytyjskiego AMM.

Pierwsza z sześciu opowieści ma dość perkusjonalny anturaż, wzmagany biciem metronomu, a bogacony elektrycznymi zgrzytami, które śmiało mogłyby pochodzić z table guitar. Mroczny, oniryczny dron zdaje się tu być idealnym puentą. Dwie kolejne ekspozycje tkane są z fraz najmniejszych z możliwych. Pomiędzy plamami szumów i szelestów snują się zagubione post-melodie, niekiedy brzmiące niczym zdezelowane pozytywki. Słyszymy także odgłosy stołu bilardowego i bijące dzwony. W czwartej części porcja nagrań terenowych wydaje się wyjątkowo masywna, przytłacza opowieść ciężarem miejskiej, zgrzebnej rzeczywistości. Klimat post-industrialny rodzi się tu niejako samoczynnie, przepoczwarzając najlepszy fragment albumu w mantrę zła, grozę opresji bez wyjścia. Ratunkiem okazują się … zabawne sample. W piątej historii powraca perkusjonalna faktura, jaką poznaliśmy w pierwszej odsłonie. Tu sytuacja sceniczna robi się dalece dynamiczna, a jej podsumowaniem okazuje się strumień fonii przypominający warkot silnika elektrycznego. Finałowa ekspozycja drga i pulsuje, syci się akustyką, którą zakłócają elektroniczne usterki na łączach. Definitywnie głośna narracja na zakończenie zwija się w mroczny, posępny kokon elektrokaustyki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz