Wakacje za pasem! Czas zatem na skromną zbiorówkę recenzji
płyt, które przetoczyły się przez odtwarzacze redakcji w okresie wiosennym.
Naczelną zasadą dzisiejszej opowieści będzie … całkowity
brak zasad! Stylistyczny melting pot,
godny najbardziej wyuzdanych piór współczesnej żurnalistyki. Swobodna
improwizacja, dzika kameralistyka,
kolokwialne fussion, wreszcie silna
reprezentacja muzyki rockowej, czy bardziej post-rockowej, która nie boi się
dużej formy i lubi popadać w szpony improwizacji.
Zaczynamy po katalońsku, potem mocny i rozbudowany zestaw
krajowy, krótka ucieczka do Włoch i Anglii, wreszcie powrót nad Wisłę, Odrę i
Wartę, by skrupulatnie pohałasować! Będzie się działo!
Irene
Aranda/ Johannes Nästesjö/ Núria Andorrà Inner Core (Relative Pitch Records,
CD)
Scena muzyki swobodnie improwizowanej w Barcelonie nie
wykazuje się nadmierną podażą ciekawych pianistów. Być może jest to po części efektem
przestrzeni scenicznej, jaką proponują znaczące kluby tego miasta. Są niezwykle
małe, a na duży instrument po prostu brakuje miejsca. Z tym większą radością
odnotujmy debiut płytowy tria Inner Core, które tworzą Irene Aranda –
fortepian, Johannes Nästesjö – kontrabas oraz Núria Andorrà – instrumenty
perkusyjne. Studyjna rejestracja z Barcelony, z grudnia 2016 roku. Brylantowo
swobodna improwizacja i dwie temperamentne Panie w towarzystwie
przystojnego Szweda! Takie spotkanie nie może ujść naszej uwadze! Premiera
płyty w przedostatni dzień czerwca.
Dynamiczna, rozbudowana improwizacja na początek, pełna
męskiego temperamentu, ale i kobiecej intuicji. Drapieżne improwizatorki i
kontrabasista, który stoi na środku sceny i niskimi dźwiękami spaja kobiecą
batalię w jedną narracją. Aranda gra całą długością i szerokością swojego
instrumentu, pozostaje w totalnej ofensywie. Andorra zaś zdaje się stanowić ów niezbędny,
brakujący element rozbudowanej konstrukcji fortepianu. Nästesjö nie stroni od
sonorystyki, jego towarzyszki równie sprytnie odnajdują się w takiej
estetyce. Już w połowie pierwszej improwizacji zwinnie schodzą do poziomu ciszy
i zostają tam dłuższą chwilę.
Trio bez zbędnej zwłoki osiąga ponadnormatywny poziom
synergii, a recenzent – nie bez przyczyny – popaść musi w dysonans poznawczy,
nie jest bowiem w stanie precyzyjnie wskazać poszczególnych źródeł dźwięku. To
trio nie boi się jazzu, potrafi być sonizującą filharmonią, gdy potrzeba chwili
o tym stanowi, skłonne jest rockowo pohałasować, czy uciec w industrialne
efekty akustyczne. Obie Panie kapitalnie się imitują - w wielu momentach mamy
wrażenie, że Irene gra na instrumentach perkusyjnych, a Nurria staje się pianistką.
Jedno ciało, czworo rąk!
Wrażenie finalne sprowadza się do zadumy nad możliwościami
akustycznymi, jakie daje proste trio z fortepianem, jeśli tylko muzycy potrafią
wystrzelić w kosmos poziomem wyobraźni i jakością kreacji muzycznej.
Artur Majewski & Patryk Zakrocki Czas panowania traw (Fundacja
Kaisera Söze, CD)
Niniejszym rozpoczynamy duży blok krajowy z istotnym
akcentem… katalońskim! Najpierw duet Artur Majewski - kornet, delay i Patryk Zakrocki - altówka,
mbira, ring modulator. Rejestracja poczyniona
w Zielonej Górze, latem ubiegłego roku.
Improwizacja, która od pierwszego dźwięku wykazuje wysoki
stopień sonorystycznego wtajemniczenia. Podwieszony pod sufit kornet z delayem i dronowa altówka czynią tyle
dźwięków w jednostce czasu, iż duet zaczyna przypominać małą orkiestrę. Post-psychodelia
spotyka się tu z upalonym barokiem w
perfekcyjnym środowisku akustycznym.
Muzycy zdają się tańczyć, jak para szaleńców, tuż po opuszczeniu
zakładu zamkniętego. Płynna opowieść, która nie ma przystanków, ani zbędnych
myśli, wypełniona jest za to pomysłami na zagospodarowanie każdego centymetra
sześciennego Audytorium Uniwersyteckiego. Gdy delay kornetu zaczyna repetować, całość narracji niczym mantra,
brnie po złote runo. Być może pierwsza, najdłuższa improwizacja, po części
także druga, stanowią najlepszy od dawien dawna fragment swobodnej
improwizacji w wydaniu krajowym!
Czas panowania traw
uzupełniają jeszcze cztery krótsze improwizacje. Najpierw altówka narzuca
bezdyskusyjny rytm, wokół którego kornet pląsa niczym dziewica na zroszonej
deszczem łące. W kolejnym Zakrocki sięga po instrument zwany mbira (brzmi jak
marimba), a duet brnie w szczelny minimalizm, być może także z artystycznego
lenistwa. Potem podobną rolę spełnia ring
modulator, a z początkowej kreatywności kornetu pozostaje prawie wyłącznie
pogłos. Na finał oniryczna, silnie perkusyjna mbira bije rytm świat, a z
kornetu wyrasta dron. Recenzent odruchowo uruchamia restart, ale ponowny
odsłuch płyty kończy po drugim utworze.
Patryk Zakrocki & Marcin Olak with Agusti Fernandez Spontaneus Chamber Music vol. 2
(Fundacja Słuchaj!, CD)
Patryk Zakrocki (altówka, trumpetviolin i szczypta elektroniki) pozostaje w orbicie naszych
zainteresowań. Teraz dołączy do niego Marcin Olak na gitarze klasycznej i
elektrycznej oraz … oczekiwany akcent kataloński, czyli Agusti Fernandez na
fortepianie. Studio nagraniowe, jesień ubiegłego roku. Druga odsłona
kameralistyki spontanicznej!
Strunowe vibrato
na trzy rozgrzane instrumenty! Niektóre groźnie huczą, inne rezonują, jeszcze
inne wręcz krzyczą (prawdziwie amorficzne dźwięki z altówki). Gitara czyni
dysonans poznawczy, bo niekiedy sięga po zasilanie prądem zmiennym.
Spontaniczna, improwizowana kameralistyka, która nie boi się
konfirmacji, nie unika wchodzenia w alianse z dowolną porcją nieoczywistych
gatunków, gotowa na każdy mezalians stylistyczny. Dużo fermentu ze strony
Zakrockiego, który często zmienia sposób gry, barwę brzmienia, jego instrument
zdaje się pozostawać w nieustannym tańcu. Swawoli i podszczypuje partnerów.
Olak stawia na multigatunkowość. Zdaje się, że mógłby tu zagrać dowolny dźwięk,
choćby flamenco (utwór 5). A zmysłowe spontaneous
contemporary czai się na końcu gryfu jego gitary. Fernandez, niczym
kameleon. Skomentuje każdy dźwięk, wejdzie w dialog z każdą iteracją
improwizacji. Potrafi być dosadny, a nawet agresywny (choćby utwór 7).
Na płytę składa się aż szesnaście improwizacji. Większość z
nich to minutowe lub dwuminutowe szkice. Jedynie trzy, to rozbudowane,
wielowymiarowe narracje. W niektórych momentach można odnieść wrażenie, że
spotkanie tej trójki doskonałych muzyków jest nieco przeładowane treścią. Być
może rezygnacja z niektórych pomysłów, na rzecz dłuższych wypowiedzi,
podniosłaby poziom ostatecznej oceny. Szczęśliwie trzy dłuższe fragmenty (1, 14
i 15) stanowią prawie połowę płyty – świetnie skonstruowane improwizacje, pełne
błyskotliwej sonorystyki i zwinnych interakcji. Cisza, skupienie, posmak oniryzmu,
rodzaj strunowej beletrystyki dźwiękowej. A na sam finał trochę rocka? Why not!
Wojciech Jachna & Ksawery Wójciński Conversation with Space (Fundacja
Słuchaj!, CD)
Czas na duet blaszano-strunowy! Nie po raz ostatni dziś! Wojciech
Jachna na trąbce, także flugelhornie i Ksawery Wójciński na kontrabasie,
incydentalnie w jednej piosence Tomasz
Glazik na saksofonie. Dwie okoliczności, jedna bodaj studyjna, druga być może
koncertowa. Wiosna ubiegłego roku, Warszawa.
Dwanaście niezwykle zgrabnych i błyskotliwie zagranych
improwizacji. Niemal każda z nich bazuje na strukturze rytmiczno-melodycznej,
którą kreuje kontrabasista. Czyni to z gracją, w obliczu doskonałego, czystego,
chwilami niemal barokowego brzmienia swojego instrumentu. Na tej zmyślnej
bazie, trębacz snuje przeróżne opowieści, które także niosą ze sobą drobiny
melodii i tanecznego wręcz zaśpiewu.
Przestrzenne pogawędki
świetnie konsumują ostatnie folkowe doświadczenia Ksawerego (te z Maniuchą
Bikont), a także moc post-rockowych, malarskich
ekspozycji Wojtka, wyniesionych z wielu niebanalnych nagrań w formacji
Innercity Ensemble. Muzyka z tej płyty płynie przez nasze receptory słuchu w
sposób niebywale płynny, ciepły, wręcz przyjemny. Jeśli zatem swobodna
improwizacja dziać się może w niemal chilloutowy
sposób, nikt nie powinien zgłaszać zdania odrębnego, co do oceny końcowej.
Ogrom akustycznych radości płynących z odsłuchu tej płyty,
zdecydowanie stymuluje piąta pieśń, stanowiąca aranżację tradycyjnej Song about Saint. Wojciech Bishop and Martyr.
Prawdziwa eksplozja urody tej muzyki. A zaraz potem mocny akcent z saksofonem tenorowym (Tomek Glazik). Brawo!
Tomasz Dąbrowski & Jacek Mazurkiewicz Basement Music (Multikulti Project,
CD)
Słowo się rzekło, ponownie duet trąbka-kontrabas! Tomasz
Dąbrowski i Jacek Mazurkiewicz (ten drugi wspomaga się także elektroniką).
Panowie będą improwizować muzykę
skomponowaną. Rejestracja z podziemi Fortu Sokolnicki w Warszawie. Jesień
2015 roku.
Siedem zwartych opowieści na dwa instrumenty akustyczne,
które w procesie chwilami gęstej i dość kolektywnej improwizacji, zapewne wspierają się odrobiną predefinicji, co sugerować może kompozytorski aspekt powstania
tej muzyki (zgodnie z opisem płyty). Dopóki Basement
Music bazuje na naturalnym brzmieniu kontrabasu i trąbki, mimo pewnych
mankamentów dramaturgicznych (dużo konceptu, mniej emocji), całość nagrania
liczyć może śmiało na wysoki poziom akceptacji. Gdy Mazurkiewicz sięga po
elektronikę, recenzent nie może odpędzić się od pytania, w jakim celu tak się
dzieje i czy aby nie jest to skutek problemów na etapie kreacji.
W najdłuższym fragmencie An
Ant Lobotomy (prawie 12 minut) muzyczna opowieść składa się z dwóch
nawarstwiających się dronów, jednego akustycznego, drugiego, bardzo niskiego,
silnie wspomaganego elektroniką. Jak na długość trwania tej improwizacji, w
arsenale artystycznych środków wyrazu chętnie ujrzelibyśmy coś więcej niż
konsekwentną repetycję. Oczywiście, i w tym momencie narracja broni się, ale
recenzent oczekiwałby większego ładunku ekspresji. Ta zresztą uwaga tyczy się
całego nagrania.
Claudio
Scolari/ Daniele Cavalca/ Simone Scolari Natural Impulse (Principal Records,
CD)
Na dwa pełne albumy opuszczamy scenę krajową. Pierwszą
podróż odbywamy do Włoch, na spotkanie z modern
jazzem, a nawet fussion! Claudio Scolari – perkusja, perkusjonalia,
programowanie syntezatorów, Daniele Cavalca – syntezatory, piano rhodes,
wibrafon, bas oraz Simone Solari – trąbka. Brak danych o miejscu i czasie
powstania tej studyjnej rejestracji.
Improwizacja prowadzona na bazie kompozycji, bogato
zinstrumentalizowana, niestroniąca od fajerwerków, pełna odniesień do innych
gatunków muzycznych (rocka, czy nawet world
music). Rytm, melodia, dynamika, ekspresja adekwatne do dość konsekwentnie
stosowanej przez włoskich muzyków estetyki fussion jazzu. Całość daleka od
tego, czym zwykliśmy się zajmować na tych łamach, ale może dzięki temu,
stanowiąca interesujące wyjście ze strefy komfortu dla wiernych fanów free improv.
Muzycy nie boją się brnąć w dancingowy jazz środka (choćby
drugi fragment), do czego mają oczywiście pełne prawo, z taką jednak
konsekwencją, iż po stronie piszącego te słowa, napotkać mogą na brak
artystycznej akceptacji. Reasumując, zdecydowanie ciekawej bywa, gdy w
nagraniu dominują atrybuty elektrycznego, silnie zrytmizowanej jazzu, nawet ze
szczyptą psychodelii (choćby utwór piąty, czy zwłaszcza dziesiąty). Inne,
akustyczne, dość przewidywalne mainstreamowe
opowieści z swingiem na ustach nie wnoszą nic nowego do historii gatunku i
zwyczajnie nudzą recenzenta.
Wart Biter Wart
Biter (Hominid Sounds 2018, kaseta)
Pierwszy odważny krok w świat rocka, post-rocka, estetyki noise i nawet industrial, czynimy w nie byle jakim towarzystwie, albowiem będzie z nami jeden z ulubieńców redakcji, Colin Webster na
saksofonie! Wraz z nim Tom Fug na perkusji i Mat Pod na syntezatorze. Niewiele
wiemy o okolicznościach nagrania, wiemy natomiast, że kaseta ukazała się w
nakładzie 50 sztuk, a w tej chwili w sprzedaży zostały jeszcze … trzy! Angielskie
trio zwie się zaś Wart Biter i skutecznie wypełni nam dźwiękami całą głowę!
Pogłos, sfuzzowane
dźwięki, przestery, groza i moc surowego brzmienia syntezatora, który zrywa
podłogę basowymi dronami. Aura improwizowanego rocka, electro i doom metalu.
Narracje powolne, konsekwentnie budowane od podstaw. Saksofon wierci dziurę w
głowie, syntezator kopie po kostkach, a perkusja stawia stempel za stemplem,
kalecząc nam stopy. Rockowa dialektyka realizowana metodami free jazzu i harsch elektroniki.
Webster, niczym multigatunkowy tygrys z ostrymi pazurami, w
okolicznościach nie pozostawiających dużo swobody na skupienie i subtelności
narracyjne, świetnie odnajduje swoje improwizatorskie powołanie i ciągnie trio
na wysokie wzgórza. Ściana syntezatorowego basu i metalowy drumming nie pełnią tu bynajmniej roli hamulcowych.
Trzy długie, rozbudowane ekspozycje, dwie nieco krótsze i
trzy kilkudziesięciosekundowe miniatury, rodzaj wulgarnych komentarzy
odautorskich. Psychodelia w tubie, rytm i serce w syntezatorze i na werblach. Noise rock bez gitar! Kipiący emocjami i
potem! Jedynie szósty fragment toczy się w pewnym oddaleniu od hałasu. To
cisza, która drży, pełna plemiennego niepokoju, gdy złe czai się za rogiem
ulicy. Piękny moment!
Lonker See One
Eye Sees Red (Instant Classic,
CD)
Długie, rozbudowane, rockowe improwizacje, mroczna
psychodelia, krew na ścianach i zabójczy saksofon tenorowy. To najkrótsza
charakterystyka grupy Lonker See z polskiego wybrzeża. Joanna Kucharska na
gitarze basowej i wokalu (w utworze finałowym), Michał Gos na perkusji i
perkusjonaliach, Tomasz Gadecki na flecie, saksofonie, a także syntezatorach
oraz Bartosz Boro Borowski na gitarze.
One Eye Sees Red,
to muzyka, która dojrzewa, która na osiągnięcie pełnego strumienia dźwięku i
ekspresji potrzebuje wielu minut. Muzyka, która w skupieniu buduje rdzeń
narracyjny, gotowy w odpowiednim dramaturgicznie momencie eksplodować siłą noise rocka i energią free jazzu. Z
pozoru proste, trzyosobowe trio rockowe, doposażone w silny i jakże konkretny
saksofon tenorowy Tomka Gadeckiego, zaprasza nas na nieoczywistą, improwizowaną
podróż po obrzeżach gatunkowych współczesnej muzyki.
W Lillian Gish
gitara wybucha w 11 minucie i zaczyna taniec, w którym jedynym partnerem
zdolnym utrzymać intensywność przekazu zdaje się być doświadczony w bojach
improwizacyjnych Gadecki. W kolejnym, równie długim Solaris pt. 3 & 4, schemat narracyjny jest podobny, a efekt
całości równie wyrazisty. Na sam finał zaś otrzymujemy tytułową pieśń,
okraszoną zmysłową wokalizą basistki.
Płyta, której słucha się doskonale w wielu okolicznościach
przyrody. Wątek nocnej podróży po wyjątkowo ciężkim dniu, głuchą autostradą,
być może jest wyborem najlepszym.
Alameda 4 Czarna Woda (Instant Classic, CD)
Była Trójka, potem
Piątka, także Duo. Teraz czas na Czwórkę.
Alameda w składzie: Krzysztof Kaliski – gitara elektryczna, Tomasz Popowski –
perkusja i instrumenty perkusyjne, Mikołaj Zieliński – gitara basowa i
barytonowa, congas oraz Jakub Ziołek
– gitara elektryczna, wokal, bouzouki,
elektronika plus kilku gości z porcją dodatkowych dźwięków, w tym także field recordings. Czarna Woda z pięknym zdjęciami płynącej smoły. Rodzaj
post-rockowego concept albumu.
Rock w czystej postaci, a także jego post-rockowa odnoga,
świetnie czują się zarówno w formule zwartej piosenki, jak i w otchłani
rozbudowanych struktur, których końca nie widać, których głównym zadaniem zdaje
się być imperatyw zapanowania nad naszymi emocjami, a potem, w najmniej spodziewanym
momencie, zadania śmiertelnego cios ekstazy. Wszystkie dotychczasowe formy
personalne grupy Alameda działają dokładnie na tej zasadzie.
Czwórka ze
wszystkich dotychczasowych płyt najbliższa jest muzyce rockowej, która lubi
gitarowym zgiełkiem budować skomplikowane polifoniczne struktury. Być może na tle
Piątki, brak jej bogactwa użytych tam
środków, onirycznych wycieczek do krainy kompletnej tajemnicy, zmyślnej
psychodelii, czy brutalnego mieszania gatunków i stosowania śmiertelnych
rozwiązań dramaturgicznych. Być może dzięki temu, jest ona albumem bardziej
komunikatywnym dla części słuchaczy. Melodią, dobrze rozumianą, rockową
tanecznością urzec może bez pytania o zgodę.
Recenzentowi wszakże najbardziej podoba się ostatnie 30
minut tej długiej płyty, gdy Czwarta Alameda
wzorem Piątej, stawia na nieoczywiste
rozwiązania, jest błyskotliwie post-rockowa, szuka nowego i je odnajduje, choćby
trawestując … post-elektronicznie
swoje poprzednie nagrania.
Ugory Matko
ciszy (Music Is the Weapon, CD
& free download)
Na finał dzisiejszej muzycznej jazdy bez trzymanki, młody, krajowy band o niebanalnej nazwie
Ugory. Marcel Gawinecki - gitara, bas, Marcin Haremza – perkusja, Kuba
Kaczmarek - gitara, Mateusz Gawinecki – gitara, Robert Śliwka – głos oraz BIBI -
głos (4), Karolina Wasilewska - głos (1).
Ta przygoda zaczyna się w oparach nowofalowego, gitarowego
oniryzmu (całkiem zasadne skojarzenie z klimatami 4AD sprzed trzydziestu kilku lat, choć niepokój w damskiej wokalizie zwiastuje już burzę z piorunami). Potem
muzycy zgrabnie przebijają się przez noise’ową ścianę dźwięku. Kończą zaś w
piekle wysokogatunkowego black metalu, jednoznacznie pokazując, iż cała
historia muzyki gitarowej stoi za nimi.
Intensywnością minutowego Bogu Niech Będą Dzięki Ugory przypominają Brygadę Kryzys i ich równie
enigmatyczny Radioaktywny Blok.
Finałowa Szósta Noc Bez Snu, trwająca
niemal jedną trzecią długości płyty, zrywa już ze słuchacza wszelkie
wątpliwości. Prowadzi na skraj emocji i nie wskazuje drogi powrotnej.
Muzyka, która proponuje tak wiele, że nie sposób ogarnąć jej
przy pierwszym, czy nawet drugim kontakcie. Na koniec tylko recenzencka prośba
o pracę nad jakością dźwięku i dobrym masteringiem. Warto wgryzać się w tę
muzyką w większym komforcie akustycznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz