Naszej przygody z francuską muzyką improwizowaną ciąg dalszy! Dodatkowo z jakże ekskluzywnym udziałem Evana Parkera! Dwa wydawnictwa, trzy krążki, w tym jeden winylowy, cztery okazje koncertowe - ekspozycje solowe, w duecie i trio. Czegóż chcieć więcej!
Po stronie francuskiej w roli głównej multiinstrumentalista Jean-Marc
Foussat, a obok niego, w jednym z setów, mistrz saksofonów (zwłaszcza
barytonowego) – Daunik Lazro. Zaczniemy od stosunkowo świeżego, duetowego
koncertu z francuskiego Uzeste, potem dwie solówki z czerstwych lat 80. ubiegłego
stulecia, poczynione na ziemi angielskiej i francuskiej, a wszystko to razem
upchnięte na jednym winylu. Potem na dwóch CD czeka nas jeden dzień koncertowy
z londyńskiego Cafe OTO,
zarejestrowany tuż przed eksplozją pandemii – set solowy i set w trio. Atrakcji
zatem nie zabraknie. Odsłuch całości zajmie nam prawie dwie godziny zegarowe. Welcome!
Insolence
Pierwsza strona winyla zawiera koncert Jean-Marc Foussata i
Evana Parkera zarejestrowany dwa lata temu we Francji. Spektakl miał miejsce w
dość sali koncertowej i nie był przesadnie dobrze nagłośniony. Sub-doskonałe
brzmienie w jakikolwiek sposób nie przeszkadza w odbiorze intensywnej i niekiedy
hałaśliwej narracji, co najwyżej dość pokracznie prezentują się burzliwe
oklaski, jakimi nagrodzeni zostali artyści, zarówno na koniec części głównej,
jak i kilkuminutowego bisu.
Na starcie muzycy generują posuwiste drony. Saksofonista
sopranowy dość szybko wpada w oddech cyrkulacyjny, z kolei elektronik kleci tłuste, basowe strumienie, które po chwili bogaci
wyższymi warstwami fonii. Całość wątku głównego zdaje się drżeć, a wokół niego
panoszy się coraz groźniej brzmiący background.
Koryto narracji z każdą pętlą wydaje się coraz szersze, a instrumenty bardziej hałaśliwe.
Po sześciu minutach można odnieść wrażenie, że muzycy delikatnie zdejmują nogę
z gazu, ale to jedynie pretekst, by budować nowe wątki, szczególnie dla
Francuza, który taszczy na wierzch narracji grube warstwy kosmicznego kurzu i
brudu. Po kolejnych kilku minutach sopran na moment gaśnie, by po chwili pojawić
się w dwóch strumieniach – jednym żywym, drugim ewidentnie procesowanym przez elektronikę.
Pod koniec trwającego siedemnaście minut seta zasadniczego otrzymujemy jeszcze
porcję basowego mięsa. Sam bis trwa kilka minut i początkowo zdaje się być oniryczną
plamą szorstkiego ambientu i preparowanego saksofonu. Potem syntezator zaczyna pulsować,
a dęciak snuć melodie i ponownie wpadać w cyrkulację.
Druga strona winyla przynosi dwie ekspozycje solowe, zarejestrowane
u progu lat 80. ubiegłego stulecia. Tenorowa opowieść Parkera trwa dziewięć
minut i śmiało zasługuje na miano najpiękniejszego momentu całego albumu.
Krzykliwy, brudny sound, rwane, ostre
jak brzytwa frazy budują tu narrację typową dla Evana w czwartej dziesiątce życia.
Owo kruszenie skały z czasem nabiera jeszcze intensywności i brudu, kąsając
wyjątkowym brzmieniem i dramaturgią. Solowa ekspozycja Foussata trwa z kolei
siedem minut i zostaje zgrabnie nałożona na oklaski, które wieńczą set saksofonisty.
Syntezator pulsuje basem i złymi mocami, wokół eksplodują kolejne fajerwerki, a
opowieść balansuje na granicy electro-noise.
Bogaty background i niemal 2stepowy beat budują tu prawdziwie energetyczną
aurę, bez wątpienia zasługującą na miano post-industrialnej. Koncert urywa się
nagle, w półdźwięku, od cięcia wyjątkowo ostrym skalpelem.
Café OTO 2020
Wizytę w najznamienitszym ze znamienitych przybytków kultury
muzycznej Londynu zaczynamy od występu solowego na analogową elektronikę i
głos. Jedynym aktorem spektaklu Jean-Marc Foussat. Set trwa dwa kwadranse i
kilkadziesiąt sekund.
Akcja dramatu jest wartka, a wątki i krajobrazy zmieniają
się na tyle często, że nawet średnio zaintrygowany słuchacz nie uświadczy tu sekundy
nudy. Otwarcie jest mroczne, a jego pozorny spokój trwa ledwie kilka chwil.
Potem rozpoczynamy podróż po niebezpiecznym kosmodromie. Atakuje nas plejada dźwięków,
emocje rosną jak na drożdżach, a następujące potem ukojenie, tudzież syntezatorowe
ukołysanie nie jest nadmiernie rozbudowane. Ta dość monumentalna narracja wpada
niekiedy w stan medytacji, przypomina rozklekotany gamelan. Potrafi też nabrać tajemniczej
melodyki niczym z najlepszych płyt … Jean-Michele Jarre’a. W dalszej fazie
nagrania nie brakuje kolejnych wątków i czupurnych emocji. Słyszymy krzyki i
wrzaski z nieznanej czasoprzestrzeni, bywa, że atakuje nas mroczny dron lub
kołysze chwilowe, ambientowe wystudzenie. Z tej ostatniej estetyki Foussat sprawnie
przenosi się do świata syntezatorowych wojen gwiezdnych. W końcu dopadają go mroczne
demony i tulą do wyjątkowo nerwowego snu.
Drugi set tego dnia, trio na saksofon sopranowy Parkera,
barytonowy (okazjonalnie także tenorowy) Lazro i analogową elektronikę z głosem
Foussata, trwa dla odmiany trzy kwadranse. Tu także akcja jest wartka, emocje
często sięgają zenitu, a poziom interakcji kipi niczym Wezuwiusz za najlepszych
lat.
Dwa saksofony w powitalnej pozie i elektroakustyczne szumy tworzą
aurę otwarcia, która dość szybko przepoczwarza się w tygiel żrącego electro, masywnego, zadziornego barytonu
i wpadającego raz za razem w cyrkulacje sopranu. Efekt rażenia potęguje
modulowana, podrasowana elektronicznie wokaliza. Każdy z artystów podsyła tu
wciąż nowe wątki - te syntezatorowe bywają na ogół masywne, te saksofonowe
częściej kojące. W pierwszej fazie koncertu najbardziej podobać się może chwila
intrygującego uspokojenia, gdy narracja staje w rozkroku, a dołem snuje się
potężna chmura ambientu. Równie efektowny jest kolejny pakt o nieagresji, który
sprowadza się do modlitewnych śpiewów obu saksofonów i wystudzonego
syntezatora. W drugiej części koncertu mamy kilka odcinków granych w
podgrupach. Szczególnie udany wydaje się samotny passus Lazro oparty jedynie na mrocznym, elektronicznym backgroundzie. Gdy nastrój staje się nazbyt
frywolny i zrównoważony, do ataku przestępuje Foussat, który potrafi razić
piorunem, wzniecać pożary i biczować syntezatorowymi pasmami basu. Opowieść po pewnym
czasie osiąga stan definitywnie hałaśliwy, ale zasługa nie leży wyłącznie po stronie
francuskiego elektronika. Równie wyrazisty
w tym dziele potrafi być choćby sopran Parkera. Końcowa faza koncertu miewa
momenty wystudzenia, pozornego rozkołysania, ale raz za razem w tym tyglu niespodzianek
pojawiają się bardziej masywne akcenty. Finał zdaje się nieść na swoich barkach
baryton, wsparty wokalizami. Sopran pozostaje w stadium rekontry. Efekt tych
akcji staje się piękną, końcową histerią.
Evan Parker & Jean-Marc Foussat Insolence (Nashazphone, LP 2025). Evan Parker – saksofon sopranowy
i tenorowy & Jean-Marc Foussat – elektronika, głos. Strona pierwsza: Improtech Festival, Uzeste, lato 2023
(duet). Druga strona: the ICA, The Actual Festival, Londyn,1981 (saksofon
tenorowy solo) oraz VCS3 sessions, Rue au Maire, Paryż,
1980 (elektronika solo). Trzy improwizacje, łącznie 39 minut.
Jean - Marc Foussat, Daunik Lazro & Evan Parker Café OTO 2020 (FOU Records, 2CD 2020). Jean
- Marc Foussat – elektronika, Daunik Lazro – saksofon barytonowy (tylko drugi dysk) oraz Evan Parker – saksofon sopranowy (tylko drugi dysk). Café
OTO, Londyn, styczeń 2020. Dwie improwizacje, łącznie 77 minut.