Kwartet pozbawiony
lokalizacji rozpoczyna swoją dźwiękową podróż krótką, bystrą i kolektywną,
ledwie dwuminutową introdukcją. Werbel zestawu perkusyjnego drży, flet posyła
dźwięki z kantami, skrzypce wydają się być surowe i drapieżne, a elektroakustyka
uśpionego akordeonu migocze w oddali. Czuć w powietrzu duże emocje, póki, co
wszakże, krzyk więziony jest głęboko we wnętrzu swobodnej improwizacji.
Druga opowieść, masywna i prawdziwe epicka (20 minut!), odkrywa
już większość tajemnic, z jakimi czwórka muzyków przybyła do studia
nagraniowego. Otwarcie ekspozycji przypada w udziale perkusji i skrzypcom. Tuż
obok tańczy mały flet, który ma wyłącznie pokojowe zamiary, a akordeon znów dba
o zmysłowe tło. Oto jak rozwichrzona kameralistyka wyrusza na łowy. Płynna
narracja, która od czasu do czasu potrafi zionąć ogniem, zwłaszcza, gdy flet i
skrzypce szukają zwady, akordeon pulsuje elektroniką, a perkusja dba o odpowiednią
porcję rytmu i dynamiki. Koniec czwartej minuty wyznacza pierwszy krok w kierunku
ciszy, ku zagubionym dźwiękom. Odnotowujemy dobre akcje na linii flet-akordeon,
nie brakuje preparacji, perkusista nakręca spiralę improwizacji, a skrzypaczka
liczy struny i prosi o łyk zimnej wody – jakże piękny moment kwartetu! W 10
minucie drobna wymiana poglądów fletu i skrzypiec, którym definitywnie dobrze z
oczu patrzy. Po kolejnych dwóch minutach – puls okablowanego akordeonu, garść
tajemniczych fonii nieznanego źródła pochodzenia i głosy być może prawdziwie
ludzkie. Wraz z upływem kwadransa, kwartet rusza w gęstwinę emocji i nadekspresyjnych
zachowań. Akcenty perkusyjne post-elektroniki, potok fraz post-rockowych.
Świetnie zakończona opowieść.
Trzecia improwizacja, to krok w kierunku ograniczenia
instrumentarium – przed dłuższą chwilę słyszymy dialog skrzypiec i akordeonu.
Od burczenia i pojękiwania, do śpiewu i dronowych podskoków. Molowy nastrój,
piękna elektroakustyka. Czwarta część i powracamy do kwartetu – flet, zmutowany
akordeon, zwinne skrzypce i deep drumming.
Małe frazy, świetnie skomunikowane ze sobą. Pod koniec flet śpiewa półgłosem, a
na talerzach wystrzał fajerwerków. Piąta część i znów słyszymy tylko dwa instrumenty
– tym razem namiętnym skrzypcom towarzyszy flet (te pozostałe pewnie są tuż
obok i wymownie milczą). Lekka, zmysłowa, zalotna historia – muzycy płyną
długimi frazami, aż do momentu finałowego wzniecenia ognia. W tle dygocze elektroakustyczny
ambient, ale może nam się tylko tak wydaje.
Szósta opowieść i znów skrzypce w miłosnych lotach – tym
razem wybrankiem jest perkusja. Głębokie dźwięki, bystre preparacje i szybko
uzyskany stan zwinnego półgalopu. Jeden z najlepszych momentów albumu! Na
finał, pieśń siódma i definitywny powrót kwartetu, który potrzebuje ledwie
kilku nanosekund, by wejść na poziom dynamiki, jakiej doświadczaliśmy na
początku płyty. Piękna klamra dramaturgiczna! Moc pozytywnej energii
kolektywnych rozmów na dowolne tematy. Narracja maszeruje zamaszystym krokiem,
akordeon fantazyjnie charczy, wszystko zdaje się tu tańczyć, swawolić i gonić na
zatracenie. Emocje kute na cztery nogi! Zażarta narracja, dźwięk za dźwięk,
doprowadza muzyków do ostatniego westchnienia.
Quartett
Non Locality: Sarah Claman – skrzypce, Dominik Strycharski – blockflutes/
recorders, Zbigniew Chojnacki – akordeon, live electronics, Ramon Prats –
perkusja. Nagrane w roku 2018 w Estudios
Ground, Barcelona. Wydawca: Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune
Series, CD 2019.
Uwaga! Autor recenzji
jest współwydawcą tej płyty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz