wtorek, 28 grudnia 2021

Phonogram Unit: Three Trios! Aforismos! Forces In Motion! 290421!


Wiele wskazuje na to, iż portugalska muzyka free jazz & free impro ma się w mijającym roku naprawdę wyśmienicie! Dowodów rzeczowych aż nadto, wystarczy uważnie czytać Trybunę Muzyki Spontanicznej! Dziś kolejne trzy przykłady, a to wcale nie koniec naszych portugalskich ujawnień w okolicach godziny zero, która wprowadzi nas w kolejny szalony rok, tym razem 2022!

Przed nami krótkie expo stosunkowo młodego labelu z Lizbony, założonego przez samych artystów (!) - Phonogram Unit, którego dokonania śledzimy – co oczywiste – od samych jego narodzin. Trzy jesienne nowości *) nie dość, że kontynuują pasmo wysokogatunkowych nagrań tej stajni, to być może wynoszą je na jeszcze wyższy poziom. Zresztą, co tu dużo gadać, za trzy dni na tłustych szpaltach Trybuny zaprezentujemy dziesiątki powodów, dla których warto będzie ten wariacki rok 2021 zapamiętać i wtedy z pewnością niektóre z zaprezentowanych dziś tytułów znów trafią przed Wasze oczy i wprost do Waszych uszu.

This Is Our Portuguese Language That Rules! Welcome!

 


Vasco Furtado/ Salome Amend/ Luise Volkmann  Aforismos

Naszą dzisiejszą przygodę portugalską zaczynamy w … niemieckim Bonn, tam bowiem świetnie nam znany perkusista Vasco Furtado spotkał się z dwoma niemieckimi artystkami (Salome Amend na wibrafonie oraz Luise Volkmann na saksofonie altowym) i nagrał pięć długich, jakże swobodnych improwizacji. Spotkanie miało miejsce w styczniu bieżącego roku, a w jego efekty dźwiękowe wsłuchiwać możemy się przez całe 67 i pół minuty.

Sytuacja dramaturgiczna Aforyzmów jest dalece intrygująca. Lewa flanka przypisana została perkusji, która dba o groove, ale też nieustannie szuka niuansów i świeżego spojrzenia na rozwój narracji, przy okazji konsekwentnie pchając opowieść ku wyznaczonym celom. Prawą flanką rządzi wibrafon, który najczęściej przyobleka szaty dodatkowej, jeszcze bardziej kreatywnej perkusji, często opiera też swą narrację na zmyślnie preparowanych frazach. Środkiem płynie saksofon, budujący warstwę melodyczną, czasami potrafiący tchnąć w bystrą, ale jakże medytacyjną narrację dobry duch Alberta Aylera i zdobycze muzyki avant-folkowej. Zdolny jest także nieustannie inspirować strefę drummerską, nie stroni od preparowanych dźwięków i wyjątkowo inteligentnie dba o dramaturgię całości, choć sam nigdy nie wychodzi przed szereg.

Muzycy rozpoczynają swoją długą podróż po bezdrożach swobodnej improwizacji niemal pojedynczymi frazami, które zdają się zwoływać rytualne spotkanie. Separatywne uderzenia, dęte zaśpiewy, brudne brzmienie i precyzja każdego ruchu. Także kosmiczna swoboda i artystyczna determinacja. Vasco daje całości dynamikę, szuka adekwatnej struktury rytmicznej, Luise dba o melodykę, ale nie stroni od post-psychodelicznych dywagacji i dramaturgicznej zadumy, wreszcie Salome, która zdaje się nieustannie siać ferment - jej wibrafon ma tu tysiące twarzy, ale i tak z każdą sekundą dostarcza nowych wrażeń. Gem otwarcia stanowi tu doskonale wprowadzenie do krainy dźwiękowych aforyzmów. Jest aylerowska magia, są korzenne grooves i cała paleta polirytmicznych ekscesów. Druga improwizacja, to krok dalej ku nieznanemu – rezonujące, kocie pomruki, preparowane frazy, zwinne, duetowe imitacje, nawet akcenty call & responce. Muzycy z czasem stroszą jednak pióra i uciekają w bardziej dynamiczne ekspozycje - rozkołysane dysputy, gorące, ale unikające free jazzowych grepsów wymiany dźwiękowych uprzejmości. Uszy i oczy szeroko otwarte w każdej sekundzie improwizacji, to naczelna zasada tej rozbudowanej ekspozycji!

Trzecia opowieść trwa niemal pół godziny i ma trzy efektowne fazy! To prawdziwa epopeja swobodnej, meta psychodelicznej, chwilami transowej narracji. Zaczyna się na samym dnie ciszy głębokim deep drummingiem i plejadą mikro dźwięków, które lepią się w strumień płynnych wspaniałości. Oto kołysanka łapiąca leniwy, mantryczny groove, któremu trudno się oprzeć. Druga faza, to zmysłowy powrót do obszaru ciszy. Saksofon głęboko oddycha, a na flankach rodzą się drobne, kuchenne dźwięki. Perkusja kłębi się w sobie i szumi, wibrafon uprawia small drumming po krawędziach, a dysze dęciaka pracują w pocie czoła i rozrzedzają gęste powietrze. Wreszcie ostatnia faza, jakby nowy wątek, oparty o ledwie sugerowany rytm z kotła, saksofonowy loop i niemal jazzowe dźwięki wibrafonu. Swobodna narracja ma tu kilka warstw, znów smakuje Aylerem i post-perkusyjnymi niuansami.

Ostatnie dwie improwizacje doskonale dopełniają obrazu naprawdę wyjątkowej opowieści! Czwartą rozpoczyna duet perkusji i wibrafonu, kreujący mnóstwo dźwięków nieoczywistych, które płyną swoim rytmem. Tymczasem wysoko podwieszony alt wkracza do gry bystrym kontrapunktem. Dynamika opowieści zdaje się tu być jednak dalece pozorna. Muzycy zostawiają sobie ogromne obszary swobody, dają pełną zgodę na indywidualne kreacje, które w ostatecznym rozrachunku budują wszakże spójną i wyczuloną na drobiazgi improwizację. Narracja oparta na medytacji, pełna głębokich westchnień, na ostatniej prostej łapie nieco dynamiki, przypominając rytualny taniec wokół własnej osi. Wreszcie finałowa opowieść, która rodzi się w poświacie szumów, z małych, tajemniczych dźwięków, preparowanych i dronowych fraz, z tętniącego życiem małego świata post-perkusjonalii. Leniwe tempo bystrego zakończenia stawia na minimalizm, daje samodzielne życie każdej konstrukcji dramaturgicznej. Wokół czai się niemal metafizyczna cisza, której trwanie rozpocznie się tuż po wybrzmieniu ostatniego dźwięku.

 


José Lencastre/ Hernâni Faustino/ Vasco Furtado  Forces in Motion

Kolejna historia dzieje się już w samej Lizbonie (Igreja do Espírito Santo, Caldas da Rainha), w połowie października ubiegłego roku. Znów jest z nami Vasco Furtado na perkusji, a towarzyszą mu - José Lencastre na saksofonie altowym oraz Hernâni Faustino na gitarze basowej (zauważmy, iż na poprzedniej płycie tego tria grał na kontrabasie!). Muzycy przygotowali dla nas sześć improwizowanych epizodów, które trwają niemal pełną godzinę zegarową. Nagranie wydaje się być nieprzerwanym strumieniem dźwiękowym, w który tłocznia wkleiła niepotrzebne przerwy pomiędzy wyselekcjonowane odcinki narracji.

Improwizacja otwarcia toczy się w dużym skupieniu, jest powolna, po portugalsku leniwa. Perkusyjne talerze, bas w uśpieniu, przyczajony alt - zmyślny konglomerat abstrakcyjnego post-rocka, słodko-gorzkiego jazzu i samorodnego, meta polirytmicznego drummingu. W drugą odsłonę wchodzimy nad wyraz płynnie, w momencie, gdy linię narracji zaczyna delikatnie zarysowywać bas. Dynamika przybiera na sile w sposób dalece nieoczywisty, wydaje się być jakaś rozkołysana, niestabilna, a jednak samonakręcająca się, niczym spirale zegara. Saksofon śpiewa, bas buduje fundament, a perkusja stymuluje tempo, aż po rockowe spiętrzenia, ekspresję free jazzu i emocje ponadgatunkowego fussion. Drugą opowieść wieńczy solowa ekspozycja basu, pełna mrocznej post-psychodelii.

Na starcie kolejnej części pod gryfem basu płynie strużka ulotnego ambientu. Narracja startuje na dobre, gdy bas i perkusja wejdą w tryb niemal downstepowy, zostawiając sporą przestrzeń na saksofonowe przebieżki. Kolejny krok ku dobrym emocjom ma miejsce w momencie, gdy bas włączy gitarowego fuzza, a saksofon uniesie się głowę ku górze, niczym czapla na żerowisku. Tempo rośnie wtedy, jak grzyby po deszczu, a karty rozdaje definitywnie basista. Jego post-psychodeliczny trip rozstawia pozostałych po kątach i stymuluje lub destymuluje rozwój improwizacji. Na początku czwartej części bas staje w miejscu, szumi i szuka drobiazgów na podłodze pełnej gitarowych przetworników. Gdy zacznie kręcić pętle, perkusja jest tuż obok, a saksofon może wydać z siebie kolejny leniwy potok meta melodii. Fantazyjny groove sekcji rytmu niesie na swych brakach dęte fale smutku, nasączone jednak post-jazzową tanecznością. I to saksofon w dalszej fazie tej improwizacji przejmuje dowodzenie! Bas tymczasem milknie, bierze głęboki oddech, po czym masywnym fuzzem tłamsi wszelkie wątpliwości narracyjne. To mocne przesilenie sprawia, iż piątą odsłonę podróży muzycy muszą podnosić niemal z samej podłogi. Grają na małe pola, syczą na siebie, jak wygłodniale kocury. Także ta opowieść dostaje jednak basowego kopa i nabiera tempa doprawdy efektownego. Samo hamowanie odbywa się wszakże bez pisku opon, w sposób nieco mniej przemyślany. Dwuminutowe encore grane jedynie przez bas, wspierany perkusyjnymi talerzami, pięknie koi drobne ambiwalencje recenzenta. 

 


Voltaic Trio  290421

Za nami akustyczne, damsko-męskie, jakże transowe dywagacje, a także garść korpulentnego post-jazzu z lejtmotywem basu elektrycznego, przed nami zaś gęsta porcja ultra-elektrycznego, cudownie rozchełstanego, rozimprowizowanego acid rocka! Oto trzech portugalskich gentlemanów wbije nas w fotel dywanowym nalotem prawdziwie ekspresyjnych dźwięków, generowanych przez trąbkę i elektronikę, skąpane w czerstwym pogłosie, psychodeliczną gitarę elektryczną i masywny, niepozostawiający wątpliwości full drumming. Wszystko za sprawą kipiącej kreatywności Luisa Guerreiro, Jorge’a Nuno i João Valinho. Nagranie powstało wiosną tego roku w lizbońskim Namouche Studios. W procesie produkcji muzycy skleili kilka pomysłów dramaturgicznych w jeden trak, który trwa blisko trzy kwadranse.

One, two, three, four i skok bez asekuracji w ogień piekielny! Gęsto, sromotnie, zapalczywie i jakże kwaśno! Distorted electronics, dzika gitara i kłębiasty circle drumming! Trąbka zmutowana pogłosem w roli atomowej wisienki na torcie! Dynamiczny, nadekspresyjny psycho-trip to the moon! W tej cudownej magmie początkowej fazy improwizacji znajduje się także miejsce na swobodną, jakże kwaśną ekspozycję gitary. Narracja toczy się jak walec, ale ma swoją dynamikę i kąsa emocjami, jak wygłodniała żmija pustynna.

W tym szaleństwie nie trudno jednak dostrzec świetną organizację procesu improwizacji i całe plejady pomysłów na dalszy jej przebieg. Raz za razem muzycy realizują coś na kształt drobnego przegrupowania sił i środków. Robią to z precyzją szwajcarskiego zegarka, na ogół, co 7-8 minut. Po pierwszym z nich dostajemy szybki duet gitary i perkusji, po kolejnym duet tejże gitary, dość tu wystudzonej, z rozmytą elektroniką. W każdej nowej odsłonie narracji pojawia się jakiś nowy element, czy to w zakresie brzmienia, czy sposobu frazowania. Po przegrupowaniu w okolicach 21 minuty narracja stopuje do poziomu samodzielnego, elektronicznego interludium. W tej fazie nagrania muzycy dostarczają nam kilka definitywnie fake sounds, dzięki czemu improwizacja jeszcze zyskuje na atrakcyjności. Opowieść wraca na swoje tory dzięki dynamice perkusji, wbrew post-psychodelicznym onomatopejom gitary i trąbki, uwikłanych w splot elektronicznych koincydencji.

Kolejna narracyjna zmiana zbudowana jest na gitarowym sprzężeniu i perkusyjnych dywagacjach. Tuż potem improwizacja skacze na jeszcze wyższy poziom kwasowości, choć odrobinę traci na dynamice. Trąbka bulgocze samym wrzątkiem, gitara szuka bardziej rockowych fraz, a perkusja nadyma się, sprawiając, iż cała narracja pęcznieje na szerokość, nie pnie się ku górze bez wyraźnej przyczyny. Ostatnie przegrupowanie ma miejsce … 7-8 minut przed końcem! Elektronika i perkusja cisną na gaz, gitara kłębi się w noise’owym żmijowisku. Ostatni psycho attack over europe zdaje się krzyczeć całym swym ciałem - instrumentami, ludzkim głosem, wszystkim, co pozostaje w zasięgu działania muzyków! Jako pierwsze gasną światła elektroniki, ale perkusja bije bez wytchnienia. Po kolejnej pętli ta druga daje za wygraną, oddając zakończenie tego szaleństwa w ręce gitarzysty.  

 

*) wszystkie płyty dostępne są w formacie CD, pod poniższym adresem

www.phonogramunit.bandcamp.com

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz