Na koncercie dwóch Anglików pojawiamy się dokładnie w momencie jego startu. Gitarzysta i saksofonista zaczynają porcją dość swawolnych, minimalistycznych zaczepek. Półakordy i drobne postękiwania, subtelne frazy kołyszące się na wietrze, którego podmuchy z czasem delikatnie przybierają na sile. Obaj świetnie skomunikowani, grają ze sobą po raz tysięczny, zdają się być tego wieczoru dość liryczni, raczej dalecy od typowej dla ich wieku autoagresywności. Zamiast stawiać na dynamiczne akcje, prawią sobie narracyjne komplementy. Daniel wypuszcza post-klasyczne, suche dźwięki, Colin stawia na dłuższe wypowiedzi, które nasyca minimalną dawką melodyki.
Po niedługim czasie muzycy wracają do swych początkowych
przepychanek. Raz jeden, raz drugi - oto nasza ulubiona zabawa call & responce. Tuż po niej następuje
urocza gra na małe pola – szukanie drobiazgów, ochłapów dźwięku, którymi można zaimponować
partnerowi. Małe pocałunki, drobne uściski, kilka innych uczuciowych
koincydencji. Muzycy szukają różnych tropów stylistycznych, przez moment są
dość blisko free jazzowych emocji, ale … może nie tym razem, bo znów kołyszą
się na lekkim wietrze. Głęboko oddychają, nie stronią od ckliwości, czekają na
kolejny podmuch wiatru od oceanu. Po niedługiej chwili, niesieni na jego ramionach,
wyrzucają z siebie garść ognistych emocji, po czym kończą tę część koncertu, ale
jeszcze nie schodzą na przerwę.
Otwarcie kolejnego epizodu przypada gitarze, która imponuje zwinną melodyką, ale i suchym, wypolerowanym brzmieniem. Łagodny alt idzie krok za nią. Post-jazz splata tu ramiona z post-klasyką, a na scenie toczą się ciekawe gry sytuacyjne. Garść zadziorów, kilka kantów, sekwencja okrzyków nietłumionej ekspresji - prawdziwa metabolika improwizacji! Po tej rozbudowanej introdukcji zaczyna się pierwszy odcinek solowy. Colin dmucha, pracują dysze, mechanika instrumentu plecie krótkie, urywane, ale zwarte frazy. Na ustach saksofonu z czasem pojawia się śpiew. Daniel powraca na scenę stąpając na palcach. Rysuje powolny, ale systematyczny ścieg narracyjny. Molowa, bardzo cicha ekspozycja duetowa stawia na minimalizm, samoogranicza się, studzi emocje. Saksofon ciągnie w kierunku post-jazzu, gitara trzyma się uporządkowanej dramaturgicznie improwizacji. Na finał artyści serwują sobie kilka prześmiewczych, jakże zabawnych imitacji dźwiękowych, czym definitywnie wyczerpują temat pierwszego seta koncertu.
Po przewie, której długości nie znamy, na scenie pojawiają
się inni muzycy. Jacyś bardziej nerwowi, mniej cierpliwi, skorzy do
incydentalnych awantur, nastawieni na zakłócanie naszego wieczornego relaksu. Z
tą ich liryką, którą spłukali wraz z wodą w klubowej toalecie! Brawo! Z sekundy
na sekundę idzie im coraz lepiej! Daniel szoruje struny, Colin prycha i puszcza
bąki. Silent games in slow dance! Gitara szuka drogi na szczyt, saksofon zdaje
się pracować jedynie samym ustnikiem. Znów epizod solowy - to Colin, który prezentuje
możliwości hydrauliczne swojego dęciaka.
Robi się naprawdę pięknie, choć wciąż pozostajemy w obliczu gęstej ciszy. Pojawiają
się drony, lekkie niczym letnie obłoki na błękitnym niebie. Stukają dysze, tuba
głęboko oddycha. Gitara wraca w połowie seta i śle post-klasyczne powtórzenia. Saksofon
zaczyna podśpiewywać pod nosem. Emocje i dynamika pojawiają się pod palcami muzyków
niejako samoczynnie. Ale nasze łobuziaki wciąż chcą nas zaskakiwać! Nie ma free
jazzowego szczytu, jest kolejne zejście na nisko ugiętych kolanach i szukanie
zadumy. Nerwy jednak nie opuszczają artystów. Tuba saksofonu trzęsie się całym swym
korpusem, charczy, szuka zaczepki. Ale znów zaskoczenie – na solowy spacer
wybiera się gitarzysta! Zwalnia, cedzi dźwięki przez zęby, szuka rezonansu
pomiędzy wysuszonymi strunami. Powrót saksofonu oznacza drugi już tego wieczoru
mały spektakl imitacji. Na scenie dzieją się jednak rzeczy ważne – definitywnie
nadciąga burza! Agresywne frazy, cięte riffy, kłębiące się podmuchy ciężkich
gazów. Po kilku nawrotach muzycy gubią jednak energię i szukają finałowego ukojenia.
To znów pozór – nim koncert dobiegnie ostatecznie do końca, czeka nas jeszcze mały
pokaz fajerwerków! Daniel frazuje jak upalony
Bailey, Colin charczy całym ciałem, dmie na zapalenie płuc! W końcu wszystkich
dopada melancholijny rezonans i
koncert może spokojnie zakończyć swój żywot. Na muzyków czekają bystre oklaski!
Daniel Thompson/ Colin Webster hakons ea (Empty Birdcage Records, CD 2021). Daniel Thompson –
gitara akustyczna, Colin Webster – saksofon altowy. Londyn, Hundred Years Gallery, 27 września 2020
roku. Trzy improwizacje, łącznie 69 minut z sekundami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz