piątek, 29 listopada 2024

Harri Sjöström in Fields Quartet and Sestetto Internazionale!


Fiński saksofonista Harri Sjöström, od wieków berliński rezydent, to muzyk funkcjonujący trochę na obrzeżach europejskiej sceny free jazz/ free impro, przez lata kojarzony głównie jako częsty, europejski współpracownik Cecila Taylora.

Ostatnie lata dowodzą, iż to artysta definitywnie pierwszej linii frontu, szczególnie udanie sytuujący swoją kreatywność w swobodnie improwizujących składach - od tysiąca duetów, po setki kwartetów i niemniej fascynujący Sekstet Międzynarodowy.

Harri jest dość regularnych uczestnikiem przedsięwzięć związanych z krajowym FSR Records (labelem określanym onegdaj częściej jako Fundacja Słuchaj!) – zarówno w wymiarze płytowym, jak koncertowym. Jego występy na warszawskim Festiwalu Ad Libitum w ad hoc kwartetach, dwa lata temu z Elisabeth Harnik, Wilbertem De Joode i Dagiem Magnusem Narvesenem oraz w roku bieżącym z Benem Dweyerem, Rafałem Mazurem i Vasco Trillą, to dowody rzeczowe konstytuujące wartość, jaką ten wyśmienity muzyk wnosi do europejskiej muzyki improwizowanej.

Na łamach Trybuny nazwisko Fina pojawia się najczęściej przy okazji nowych produkcji wspomnianej FSR Records. Dziś dla odmiany sięgamy po dwa tytuły wydane w innych częściach świata. Tegoroczny kwartet wiele ma wspólnego z Portugalią i Niemcami, zeszłoroczny sekstet z rzeczonymi Niemcami i Włochami.



 

Lawrence Casserley, Floros Floridis, Guilherme Rodrigues & Harri Sjöström Fields (Creative Sources, CD 2024)

Lawrence Casserley – signal proces instrument, Floros Floridis – klarnety, Harri Sjöström – saksofon sopranowy, sopranino, Guilherme Rodrigues – wiolonczela. Nagrane w PAS, Berlin 2022. Dwie improwizacje, 38 minut.

Kwartetowy front-line tworzą tu dwa dęciaki - ulotny, acz czupurny saksofon sopranowy (zamiennie z sopranino) i klarnet, na ogół basowy, preferujący zdystansowane riposty. Towarzyszy im frywolna wiolonczela, która zdaje się być pogrążona w estetyce chamber, ale gdy trzeba docisnąć struny, możemy na nią liczyć, a także wszędobylska elektronika, która na ogół czyni powinności live processing, ale zdolna jest też płynąć własnymi frazami i incydentalnie wyznaczać kierunek dalszej podróży. Fundamentem całego kwartetu w ujęciu dramaturgicznym jest potrzeba ciągłej zmiany. Każda akcja może tu liczyć na reakcję, a zasada ultra intensywnego słuchania i wchodzenia w dyskurs jest powinnością przypisaną bez wyjątku wszystkim.

Pierwsza improwizacja trwa ponad 24 minuty i konsumuje wszelkie walory dramaturgiczne dzieła wskazane w preambule. Głębokie wdechy i jeszcze głębsze wydechy budują gwałtowną powolność, syconą emocjami i chwilami ukradkowej nostalgii. Dęte frazy zdają się tu mieć niegraniczoną przestrzeń poruszania się, w ślad za nimi snuje się oniryczna elektronika, która potrafi kąsać, a instrumentem, który ma pieczę nad ładem i porządkiem narracji jest wiolonczela. Czujna, melodyjna, stabilizuje eko-system nerwowej improwizacji. Opowieść ma kilka punktów zwrotnych. Jeszcze przed upływem dziesiątej minuty muzycy odnajdują ciszę, sięgają po najdrobniejsze frazy. Akcje reanimują perkusjonalne wtręty wiolonczeli, mające wsparcie w zimnych podmuchach dętych i delikatnych plamach syntetyki. Po kolejnych pięciu minutach akcja osiąga stan wrzenia – wszyscy dygoczą z emocji, jedni formują się w strugę dronów, inni śpiewają post-barokiem wspartym na wyjątkowo nisko zawieszonym smyczku. Przed dłuższą chwilę opowieść balansuje od rozciągniętej w czasie ciszy po korpulentne fazy hałasu. Dramaturgiczny konsensus zostaje osiągnięty po dwudziestej minucie, gdy wszyscy lepią się w mroczny dron molowych medytacji. Za proces gaszenia płomienia odpowiada elektronika. Skwierczy, szmera, w końcu dosięga ciszy.

Druga improwizacja trwa dwanaście minut z sekundami. Jej początek jest ostry jak brzytwa. Saksofon i klarnet pokrzykują na siebie, wiolonczela śpiewa, a elektronika rozsiewa insekty kreatywności. Narracja intrygująco piętrzy się, po czym wpada w obcięcia kameralnej taneczności. Teraz zdarzyć się może już dokładnie wszystko – strunowe slajsy, dęte wdechy, frywolne zaczepki i krwiste riposty. Bywa, że na moment ktoś wychodzi przed szereg, ale dyktat kolektywności szybko przywołuje go do porządku. Jeszcze tylko kilka kocich westchnień i w okolicach dziesiątej minuty opowieść zaczyna układać się do snu. Przez moment można odnieść wrażenie, że czeka nas jeszcze finałowa kulminacja, ale to tylko pozór. Długie, leniwe frazy osiągają stan końcowej ciszy nie bez ingerencji edytorskiej.



 

Sestetto Internationale (Achim Kaufmann, Veli Kujala, Gianni Mimmo, Ignaz Schick, Harri Sjöström & Philipp Wachsmann) Due Muatabili (Amirani Records, CD 2023)

Achim Kaufmann – fortepian, Veli Kujala – akordeon ćwierćtonowy, Gianni Mimmo – saksofon sopranowy, Ignaz Schick – turntables, sampler, Harri Sjöström - saksofon sopranowy, sopranino, Philipp Wachsmann – skrzypce, live electronics. Nagranie koncertowe, MUG, Monachium, 2022. Dwie improwizacje, 58 minut.

Sekstet Międzynarodowy, który rozwinął się na przestrzeni lat z duetu dwóch saksofonów sopranowych, ma jedną konstytucję. Wedle słów Harri’ego, skomponowany tu jest jedynie wyjściowy line-up. Reszta, to efekt wzajemnego słuchania, bystrego reagowania i nieustannego podtrzymywania dobrej chemii w zespole. Dodajmy, iż koncert z Monachium, to trzeci album tego składu.

Początek koncertu jest dalece kameralny, ale rzeczona dobra chemia działa! Wystarczy jedno ukradkowe spojrzenie, by szóstka silnych mężczyzn dała się uwieść porywowi ekspresji. Rozśpiewani saksofoniści mogą tu liczyć na kreatywny wstrząs ze strony elektronika i rozbujanego akordeonisty, a w roli tych, którzy dbają o linearność improwizacji sytuują się pianista i delikatnie okablowany skrzypek. Oto sekstet, który zdaje się mieć niemal free jazzowy potencjał, ale też stojącą za nim nieskończoną kameralność. W tzw. przestrzeni pomiędzy dzieje się bardzo wiele. Aspekt brzmieniowy każdego instrumentu wnosi tu porcję przyjemnych niespodzianek – piano nabiera intrygująco brudnego brzmienia, elektronika kąsa niczym żmija, dźwięki dętych bywają zmyślnie preparowane, skrzypce dekonstruowane są elektroniką, z kolei ćwierćtonowy akordeon łamie frazy na tysiące sposobów.

Tuż przed połową pierwszego seta, który trwa blisko czterdzieści minut, artyści serwują nam prawdziwy szczyt emocji, kreślony szczególnie ekspresją skrzypka, akordeonisty i saksofonistów. Zejście z takiego wzniesienia do kameralnych dolin jawi się jako wyjątkowo urokliwe, przepełnione bojaźliwymi śpiewami, garścią preparacji i podmuchami ciszy, która zdaje się wisieć nad głowami muzyków, niczym wyrocznia. W tej fazie koncertu nie brakuje akcji w podgrupach, a na czoło tych najbardziej udanych sforuje się duet Harri’ego i Achima. Zakończenie seta, to moc kolejnych wrażeń – piano inside, elektroakustyczne szmerowisko, zabawne akcje skrzypka, czy efektowne, dęte drony na wydechu.

Drugi set trwa niewiele ponad dwadzieścia minut, a jego emocje wydają się jeszcze bardziej skondensowane. Otwarcie lepi się z drobnych fraz, które interferują niemal tanecznie. Wszędzie wokół panoszy się szmer zdartej płyty winylowej. Piano śle dźwięki z samego dna, a rozochocone saksofony kwilą, jak wróble na słupie wysokiego napięcia. Improwizacja nabiera tu wiatru w żagle stopniowo, bez napinania mięśni i zbędnego pośpiechu. Osiąga swój szczyt, pełen krzyków i hałasu, niedługo przed upływem kwadransa. Następująca tuż potem chwila wydechu sugeruje zakończenie, ale muzycy postanawiają raz jeszcze uderzyć w dzwon. Ostatnia prosta dość niespodziewanie przepoczwarza się w kameralny duet pianisty i saksofonisty (tu Gianniego), którego instrument brzmi niczym flet.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz