wtorek, 2 lutego 2016

Anthony Braxton - recenzje zebrane


Anthony Braxton  Seven Compositions (Trio) 1989  (hatOLOGY

Prawdziwa perła w kolekcji nagrań Anthony'ego Braxtona, szczęśliwie wznowiona po wielu latach od momentu nagrania. Przy okazji bodaj jedyne wspólne nagranie Braxtona z genialnym, brytyjskim perkusistą Tonym Oxleyem (jeśli gdzieś razem zagrali, to incydentalnie w jakimś dużym składzie; ja w każdym razie nie pamiętam). Dodatkowo rzadka okazja posłuchania improwizującego Braxtona w typowym jazzowym triu. W repertuarze pięć kompozycji lidera, standard i numerek dumnego syna Albionu. Całość zakomponowanych dźwięków urocza zlepiona typowym dla Braxtona improwizacyjnym sosem. Bardzo smakowite danie z tego powstało.



Basista lekko wycofany (och, nie wspomniałem o nim - Adelhard Roidinger, Austriak z pochodzenia; osobiście spotykam go po raz pierwszy), zarówno w zakresie brzmieniowym, jak i udziału w procesie twórczym. Wszakże jest tu, choć delikatnym, to jednak istotnym elementem powodzenia całego przedsięwzięcia. Zaś kąśliwe dialogi głównych bohaterów, jako danie główne - ci istotnie w świetnej kooperacji, jakby grali razem co najmniej od końca drugiej wojny światowej. Dobitny dowód na silnie jazzowy rodowód muzyki tworzonej przez Braxtona. Piękna płyta.

Czekamy na kolejne reedycje "kapeluszowe", bo szwajcarskie archiwa pękają w szwach od wspaniałej, acz niedostępnej muzyki, głównie z przełomu lat 80. i 90. poprzedniego stulecia.


Anthony Braxton Creative Orchestra (Köln) 1978  (hatOLOGY)

Szwajcarscy "Kapelusznicy" już po raz drugi w ostatnich miesiącach raczą nas reedycją wiekopomnego wydawnictwa Anthony'ego Braxtona.

Po Triu z roku 1989 ("Seven Compositions"), tym razem duży skład - Kreatywna Orkiestra, która 30 lat temu decydowała o obliczu free jazzu w wymiarze wieloosobowym. Koncert z Kolonii, z maja 1978 roku - zebrane na dwóch dyskach 105 minut doprawdy genialnej muzyki, współtworzonej przez 21 młodych, acz już wtedy wybitnych improwizatorów. Uszy nasze wypełniają dźwięki generowane przez m. in. Marty'ego Ehrlicha, Kenny'ego Wheelera, Leo Smitha, Marylin Crispell, Raya Andersona, George'a Lewisa, Johna Lindberga, Neda Rothenberga (w zakresie instrumentarium - 5 drewniaków, 7 blaszaków, piano, akordeon, wibrafon, gitara elektryczna, 2 kontrabasy, perkusja, marimba i syntezator).



5 kompozycji Braxtona (numeracja między 45 a 59, zatem podówczas dla niego współczesnych) plus zbiorowa improwizacja ("Językowa"). Niebywale różnorodna propozycja muzyczna - krwiste batalie rozgadanych artylerzystów ("Language Improvisations"), stonowane dialogi piechoty gotującej się do decydującego natarcia ("Comp. 59"), defilada pozornych zwycięzców, przeradzająca się w transowy, rytualny taniec dezerterów ("Comp. 58"), śpiewy wciąż jeszcze żywych ptaków przy wtórze kanonady moździeży ("Comp. 51"). Porywające tematy, kompetentne improwizacje (tak solowe, jak i kolektywne), ciekawe dekonstrukcje przestrzeni muzycznej za pomocą syntezatorowych zabawek (Bob Ostertag), udane ornamenty gitary elektrycznej (James Emery).

Absolutny kanon free jazzu, kanon muzyki kreatywnej.


Anthony Braxton  For Alto  (Delmark)

Ileż trzeba mieć tupetu, by w wieku 23 lat nagrać płytę pod tytułem "Trzy kompozycje Nowego Jazzu"? Ileż śmiałości, zadziorności i pewności siebie, by w wieku lat 24 nagrać 73 minuty na saksofon solo i to w czasach, gdy tego typu eksploracje miały charakter incydentalny i raczej objawiały się światu w innych gatunkach muzyki?



Oczywiście znamy wielu szarlatanów muzycznych, gotowych na zdecydowanie większe szaleństwa i bardziej kontrowersyjne eskapady. Ale "For Alto" z roku 1969 to płyta, która chyba najdobitniej pokazuje, jak wielkim i kreatywnym muzykiem jest Anthony Braxton.
73 minuty solowej kawalkady altowych dźwięków pierwotnie ukazało się na dwóch winylach. Reedycja z początku tego tysiąclecia przynosi czarnoodziany dysk, typowe dla Braxtona fikuśne rysunki obrazujące potok muzycznej świadomości autora i skąpy komentarz wydawcy. Oto muzyka, która na zawsze wykłuła kanon freejazzowej gry na saksofonie. Otwarła uszy całemu światu na dźwięki dotychczas zarezerwowane dla podświadomości nielicznych. I choć w wymiarze audiofilskim sprawia wrażenie jakby powstała w okopconym garażu, na lekko przegrzanych piecach, ten brudny, niechlujny background dodaje jej posmaku autentyczności.

Każda z ośmiu kompozycji zawarta na "For Alto" warta jest nieustannego odsłuchu i stanowi trwały punkt odniesienia dla naszych kolejnych, nowych przygód z jazzem. W nowym roku zacznijmy muzyczny karnawał od spotkania z porażającym klasykiem.


Anthony Braxton & Kyle Brenders  Toronto (Duets) 2007  (Barnyard Records)

Początek nowego roku, tuż po ogłoszeniu dorocznych zestawień najlepszych, czy najbardziej ulubionych płyt, bywa dla recenzentów okresem trudnym. Otóż bowiem w nasze ręce często wpadają wtedy płyty wydane tuż pod koniec roku poprzedniego, często naprawdę udane, które nie zdążyły załapać się na listy rankingowe. I cała zabawa bierze w łeb.
Czas zatem, by ogłosić pierwszą wielką płytę roku 2008, która na doroczny ranking nie załapała się z powodu konwencji kalendarza. Duet Anthony'ego Braxtona z młodym, wielce obiecującym saksofonistą z Kanady, Kyle'em Brendersem, nagrany w Toronto późnym latem 2007, na takie miano zasługuje bezwzględnie.



Koncepcja Ghost Trance Music, to jeden z najważniejszych wkładów Anthony'ego Braxtona do historii muzyki współczesnej. Powstała i rozwijana była głównie w drugiej połowie ubiegłej dekady i na początku bieżącej. Nie miejsce tu i czas, by wyłożyć tę - skądinąd - bardzo ciekawą teorię. Być może przyjdzie na to czas niebawem.

Muzyka GTM prezentowana była przez Braxtona w bardzo różnych składach personalnych - od kwartetu począwszy, na dużych składach skończywszy. Nigdy wszakże nie była grana jedynie w składzie dwuosobowym. Omawiany podwójny dysk z Toronto, prezentuje dwie kompozycje Braxtona zagrane właśnie w duecie wedle modły Muzyki Duchowego Transu. Kompozycja 199, a zatem już dość wiekowa i Kompozycja 356, czyli raczej dość świeża. Dyskografia www.restructures.net zawiera pełne zestawienie wszystkich kompozycji Braxtona, ze wskazaniem na konkretne ich wykonania - odsyłam zatem pośpiesznie wszystkich zainteresowanych szczegółami.

Anthony Braxton (sss, ss, as) - kanał prawy i Kyle Brenders (cl, ss, ts) - kanał lewy. GTM, czyli rytm, jako baza do muzycznych eksploracji. Uciekamy w niebanalną sonorystykę, ale rytm nie pozwala uciec nam definitywnie. Zawsze wracamy. Dialogi saksofonistów są chwilami bardzo zadziorne, by - zwłaszcza na drugim dysku - popadać w uroczą free jazzową melancholię (i wtedy robi się najpiękniej). Muzycy słuchają się bardzo wnikliwie, wiele jest tu ciekawych interakcji, a proponowane ścieżki improwizacji bywają naturalną konsekwencją zagrań interlokutora. Czas płynie bardzo demokratycznie. Uwaga na Brendersa - w roli improwizatora nie ustępuje Mistrzowi. Dodatkowym smaczkiem nagrania jest piękne brzmienie saksofonu tenorowego, rzadkiego w muzyce Braxtona instrumentu (on sam na nim, jak wiadomo, nie grywa, a i wśród współpracowników ten dęciak nie pojawia się zbyt często).

Blisko 100 minut wspaniałej podróży po sferach muzycznej podświadomości... Udane intro kolejnego szalonego roku współczesnej muzyki improwizowanej.


Anthony Braxton Quartet   Moscow (2008) (Leo Records)

Trio Anthony’ego Braxtona, znane nam choćby z ubiegłorocznego festiwalu w Victoriaville (obok lidera, Taylor Ho Bynum, trąbki przeróżne i Mary Halvorson, gitara), na tegorocznym, czerwcowym koncercie w Moskwie, wzbogacone zostało o subtelne brzmienie fagotu (za co bezpośrednio odpowiedzialna jest niejaka Katherine Young, niechybnie kolejna utalentowana studentka z Wesleyan).

Kompozycja 367B, zwał jak zwał, trwająca ponad 70 minut (oj, duża musiała być tamtejsza klepsydra) plus trzyminutowe encore. Powiedzieliśmy Moskwa, dodajmy, że rzecz działa się at the DOM (gdziekolwiek to jest), u progu tegoż lata.



Z fagotem dramaturgia tej muzyki chwilami nam ciekawie pęcznieje, wszakże pozostając dla mnie zestawem dźwięków, przy której moje członki radośnie wypoczywają (uroda tej muzyki nie jest może zbyt oczywista, ale uznajmy w tym gronie, że bananowe blondynki nie są też szczytem naszych preferencji estetycznych). Warto w tę muzykę zanurzyć uszy, potem bez stresu, czasami na ułamek sekundy od niej odejść, by ze szczerą radością szybko powrócić, bez uszczerbku dla ciągłości przyczynowo-skutkowej. Nie chcę przez to powiedzieć, że to muzyka dla mniej zaawansowanych Braxtonofili, ale naprawdę nie bójmy się jej. Popłyńmy wraz z nią i nie zadawajmy sobie zbędnych pytań.

Przy okazji kolejny asumpt do niekończącej się opowieści o kwartetach Anthony’ego Braxtona i bezwzględnie najświeższe wydawnictwo z muzyką tegoż Pana (rzecz wszak działa się niecałe pół roku temu).


Anthony Braxton   Sextet (Victoriaville) 2005  (Victo)

Festiwal w kanadyjskim Victoriaville dwa lata temu gościł Anthony’ego Braxtona. W trakcie trzech kolejnych dni AB zagrał trzy koncerty, które zostały uwiecznione na płytach Victo Records – kolejno: kompozycję 345 z Sextetem, wolne improwizacje w duecie z Fredem Frithem i krótką, acz dosadną decybelowo kooperację z noisową formacją Wolf Eyes.



Mnie najbardziej zainteresowało nagranie Sextetu, które dowodzi wciąż wspaniałej formy lidera. Ciekawe instrumentarium – saksofony i klarnety, trąbka i przetworniki, skrzypce, tuba i elektronika plus sekcja (na basie doskonały Chris Dahlgren). W tej muzyce jest wszystko, czym od lat zachwyca nas Braxton. I jazz, i kameralistyka, i zabawa przetworzonym elektronicznie dźwiękiem. Jest także Braxton jakiego znamy choćby z doskonałych kwartetów w latach 80. Jest improwizacja i żelazna dyscyplina. Jest polot, wigor, konstrukcja, dekonstrukcja i wyciszenie. Wspaniała muzyka.


Anthony Braxton  Quartet (GTM) 2006  (Important Records)
  
Śmiem twierdzić, iż to najważniejsze wydawnictwo Anthony'ego Braxtona po roku 2000! Cztery kompozycje na czterech dyskach, w klasycznym kwartecie jazzowym. Oto czym jest muzyka trójcentryczna rozpisana na duży skład (przypomnijmy: trzy niezależne od siebie centra dowodzenia procesem improwizacji) przeniesiona w dwanaście nowych wymiarów i zredukowana do czterech podmiotów wykonawczych (jak zwykle, matematyczna precyzja kompozytora). Braxton zwie to Ghost Trance Music! Erudytom polecam wnikliwą analizę przypadku dokonaną przez samego autora, a dołączoną do pięknie wydanego digipacku.



Oto absolutnie wolna muzyka, powstająca na zderzeniu procesu komponowania i improwizowania. Drodzy żurnaliści, profesjonaliści, nie łamcie sobie piór - nie zdołacie precyzyjnie zdefiniować tej muzyki! Oto czterech całkowicie wyzwolonych z wszelkich konwencji muzyków, którzy bynajmniej nie atakują nas kawalkadą dźwięków, lecz wręcz przeciwnie - każą nam się zatrzymać i głęboko zadumać. Oto wielka, intelektualna przygoda z dźwiękiem.


Anthony Braxton  Trio (Victoriaville) 2007  (Victo Records)

Formacja odpowiedzialna za tę muzykę trochę nieformalnie nazywa się Diamond Curtain Wall Trio. Obok podmiotu sprawczego mamy tu Taylora Ho Bynuma na trąbce, kornecie i wspomagaczach oraz Mary Halvorson na gitarze elektrycznej (znamy podwójny dysk tej formacji - "Trio (Glasgow) 2005", choć z innym gitarzystą). Co istotne, Braxton poza arsenałem instrumentów dmuchanych, korzysta także z elektroniki.



Kompozycja 323C, wykonana na Festiwalu w Victoriaville. Muzyka uroczo płynie przez nasze uszy, aczkolwiek momentami bywa agresywna, a jej walory sonorystyczne stanowią w dużym stopniu o jakości całego przedsięwzięcia. Zwracam uwagę na bardzo umiejętne i dalece wstrzemięźliwe korzystanie z elektronicznego wspomagania przez samego Braxtona (zresztą, w dobieraniu odpowiednich propozycji instrumentalnych nigdy nie miał problemów). W ramach trzech zestawów instrumentów, dowodzonych przez wspaniałych muzyków, oczywiście kosmiczna synergia. Piękna, trwająca godzinę, muzyczna przygoda (wszyscy jej twórcy winni pojawić się u nas w grudniu, w ramach Septetu). Ja przy tej muzyce odpoczywam.


Anthony Braxton  12+1tet (Victoriaville) 2007 (Victo Records)

Bardzo świeże wydawnictwo Anthony[ego Braxtona, prezentujące koncert na festiwalu Victoriaville w roku 2007. Trzynastoosobowy skład (dokładnie ten sam, którego opasłe tomy nagrań rok wcześniej dały początek wydawnictwu Firehouse Rec. – słynne 10-cd z nowojorskiego Iridium), przeto bogate instrumentarium, obok dęciaków różnej maści, także konglomerat zabawek dzwonkopodobnych i często wyrazista w prowadzeniu zaczepnych improwizacji gitara elektryczna. 70-minutowa kompozycja nr 361, ale jak to w wypadku "późnego" Braxtona, mamy tu tak naprawdę swobodną improwizację, by nie rzec żonglerkę fragmentami także innych kompozycji (przez co nasz bohater niechybnie zbliża się do realizacji swego życiowego marzenia, czyli jednoczesnego wykonania wszystkich swoich kompozycji).



W przeciwieństwie do chyba nazbyt rozbudowanego zestawu dziewięciu kompozycji z Iridium, tu mamy tylko konkret, zwieńczenie tej formuły. Oczywiście wspaniała muzyka, oczywiście kosmiczna erudycja głównego narratora i niemal cyrkowe popisy instrumentalistów. Dla mniej wtajemniczonych dodam, iż pośród ostatnich dużych składów AB (czy to jeszcze muzyka trójcentryczna zapytać by trzeba kompozytora), to nagranie jest niezwykle przyswajalne i – rzecz jasna – absolutnie nie dające się opisać banalnym językiem recenzenta.


Anthony Braxton & Italian Instabile Orchestra  Creative Orchestra (Bolzano) 2007 (Rai Trade/Tracce)

Z dwóch wydanych w roku ubiegłym, wielkogabarytowych projektów Anthony'ego Braxtona, ten jawi mi się jako zdecydowanie bardziej udany. Kanadyjska propozycja (Anthony Braxton and the AIMToronto Orchestra Creative Orchestra (Guelph) 2007) zbyt - jak dla mnie - ucieka w kierunku trzecionurtowym i choć przyjemna dla ucha, w głowie pozostawia raczej mało konkretne wspomnienia.



Co innego Creative Orchestra z Bolzano - kooperacja Braxtona z aktywną od lat Italian Instabile Orchestra. Włoska załoga pilnie wykonuje kompozycje mistrza, absolutnie posłuszna jego batucie. Sam Braxton - obok roli wodzirejskiej - kreuje nam trochę altowej rzeczywistości. Sześć odcinków muzycznych, cztery kompozycje pięknie zaprezentowane przez 17-osobowy skład. Fragmenty mainstreamowe kontrastowane są z zadziornymi free improwizacjami. Wiele emocji, ciekawych dysonansów brzmieniowych, kilka smakowitych popisów solowych. Bardzo konsekwentna, przystępna muzyka, udanie nawiązująca do kreatywnych orkiestr Braxtona z lat 70. Polecam nawet malkontentom.

Teksty powyższe pierwotnie zamieszczono na portalu diapazon.pl w latach 2006-09.



Anthony Braxton  3 Compositions Of New Jazz  (Delmark)
Anthony Braxton  8 Duets: Hamburg 1991 (Music and Arts)
Anthony Braxton and Richard Teitelbaum  Duet: Live at Merkin Hall, NYC (Music and Arts)
Anthony Braxton/ Chris Dahlgren  ABCD (Not Two)

W oczekiwaniu na wielokrotnie przekładany koncert jednego z najważniejszych żyjących muzyków - Anthony Braxtona - zachęcam Was do lektury poniższych wynurzeń i słuchania jego nagrań.

Muzyk jazzowy? Braxton by się pewnie obruszył. Aktywny od blisko 40 lat muzyk sam twierdzi, że jazz przestał grać jakieś 30 lat, poza tym w erze "po Aylerze" granie free jazzu przestało mieć jakikolwiek sens.
Ma dość radykalne poglądy na wiele kwestii, zarówno muzycznych, jak i całkiem społecznych. Mając 23 lata nagrał debiutancki krążek pod swoim nazwiskiem i miał czelność nazwać go "Nowym Jazzem". Swoje kompozycje tytułuje na ogół liczbami i dziwnymi kaligrafami. Znacie jego koncepcję muzyki trójcentrycznej? Czytaliście o tym? Czy poczuliście się niczym Sokrates? To wiem, że nic już nie wiem. A raczej nie rozumiem.
Ciekawa postać, która nagrywa chwilami naprawdę genialną muzykę. Nie łatwą, ale na pewno bardziej komunikatywną niż jego przekaz werbalny. Rzadko są to tradycyjne składy, z sekcją rytmiczną i instrumentami solowymi. Bo i sam Braxton zawsze daleki jest od wszelkich konwencji, balansując na granicy wolnej improwizacji i kompozycji, w bardzo współczesnym rozumieniu tego ostatniego terminu. Raczej nie swinguje (pewnie dlatego nie słucha go redaktor Brodacki z "Jazz Forum").
Gdy już sięga po nieswoje kompozycje lub bardziej tradycyjne zestawy narzędzi muzycznych, ja wychodzę z pokoju. Eksplorację standardów, bez względu na stopień ich twórczego przetworzenia, pozostawiam redaktorom bardziej wyedukowanych (ja jestem tylko rozkochany). Już wolę jego solowe przebiegi, fascynujące duety (tych chyba najwięcej), nietypowe tercety i kwartety. Pomysłowość Braxtona budzi mój szacunek, stopień skomplikowania kompozycji każe prosić o jeszcze więcej doznań.
I to chyba właśnie dzięki niemu wiemy, że saksofony i klarnety mają naprawdę piękną i szeroką gamę dźwięków.

Zacznijmy od nietypowego kwartetu i tych trzech kompozycji prowokacyjnie nazwanych Nowym Jazzem. Jest rok 1968, kilka miesięcy po debiucie na krążku Muhala Richarda Abrahmsa (kłania się AACM, nie tylko w wymiarze braxtonowskim). Leroy Jenkins na skrzypach i wielu dodatkowych, figlarnych instrumentach, Leo Smith (jeszcze wtedy nie "Wadada") na trąbce i wielu dodatkowych, figlarnych instrumentach, Richard Abrahms na pianie, wiolonczeli i alto klarnecie, no i sam Braxton na saksofonach i klarnetach (już wtedy, a także i potem - wszystkie możliwe rury za wyjątkiem tenoru). Czterdzieści kilka minut całkiem fascynujących poszukiwań uciekających harmonii, zagubionych w przestrzeni dźwięków, eleganckich mikrowojen, intrygująco brzmiących instrumentów. Wspomniane wyżej bogate instrumentarium, gardłowe melorecytacje i lekka skłonność do subtelnej kakofonii przypominają nam lepsze dokonania Art Ensemble Of Chicago, ale ponieważ jest rok 1968, nie będziemy tego traktować jako inspiracji, gdyż ta miała raczej grot przeciwny. Dwie kompozycje autorstwa Braxtona, jedna Smitha. Uwaga, bardzo wciąga!



Peter Niklas Wilson na kontrabasie to współtwórca pierwszego z omawianych tu duetów Braxtona. Tym razem przenosimy się do Hamburga i jest rok 1991. Wszechstronnie wykształcony Niemiec w ramach 8 kompozycji (zatem tytuł całości nieprzypadkowy) udanie podąża za myślą kompozytorską AB - otrzymujemy całkiem melodyjną i strawną porcję silnie jazzowych improwizacji. Strawną wedle kanonów kompozycji Braxtona rzecz jasna, tutaj zgodnie z zasadą "jak ja improwizuję, ty mi zgrabnie przygrywasz" lub "stwórzmy razem ciekawy efekt sonorystyczny". Piękne brzmienia, zwłaszcza klarnetu kontrabasowego i czyste, kontrabasowe pochody Wilsona. Oczywiście nie nucimy przy goleniu, dzieciom przed snem też nie polecamy. "8 Duets" polecamy wszakże tym, którzy z pozoru trudno dostępną muzykę AB obchodzą - całkiem niesłusznie - szerokim łukiem. To płyta, która potwierdza, iż Braxton to człowiek jazzu pełną gębą, zatem jego słowne igraszki, cytowane na wstępie, puszczamy mimo uszu. To jazz! (konstatacja ważna dla redaktora Brodackiego).



Kolejny duet - na zasadzie kontrastu - poleciłbym raczej otwartym na świat i ciekawie dźwięki filharmonikom. Nowy York, rok 1994. Richard Teitelbaum, wielce zasłużony dla krzewienia kultury elektronicznej człek muzyki, i tej klasycznie pojmowanej, jak i tej całkiem jazzowej (uczeń Luigi'ego Nono). Nagrania pochodzą przed kilkunastu lat, zatem tym bardziej chylimy czoła zebranemu instrumentarium (kbks, samplery, komputer, etc). Rzecz nagrana na koncercie, brzmi dość specyficznie, zwłaszcza, gdy muzyka kreowana przez rury Braxtona dociera do nas zza grubej powłoki nieco onirycznego klimatu, budowanego przez bogatą fakturę dźwiękową, tworzoną ad hoc przez Teitelbauma. Koncert absolutnie dla wtajemniczonych, polecam zatem nie czytającym jazzforum. Dwa wyimprowizowane sety plus zgrabny encore. Zabawna okładka w klimacie bokserskim. Groźny alt Braxtona w filharmonii. Tylko pozornie prowokacyjne. Czyż minimaliści z trzema akordami w trakcie pełnowymiarowego koncertu nie byli bardziej awangardowi?



Wreszcie "ABCD" - ostatnia z przywołanych w preambule pozycji. To pierwsza w Polsce płyta Anthony'ego Braxtona, wydana oczywiście dzięki operatywności Marka Winiarskiego (postać zapewne nieznana szerokim kręgom jazzforumfanów). Braxton na czterech rurach (ach, te brzmienia - sonorystyczne niebo w moich uszach!) plus znany nam z innych pozycji z katalogu Not Two - Chris Dahlgren na kontrabasie i elektronice (!). Cztery wersje jednej kompozycji naszego bohatera i tyleż muzycznych peregrynacji autorstwa Dahlgrena. Bardzo wysmakowane wycieczki dźwiękowe. Panowie bardzo ciekawie koegzystują w oparach rozszarpywanych harmonii, okraszając się wzajemnie inspirującymi kontrapunktami, zwłaszcza gdy nad brzmieniem duetu zawisa piętno elektronicznych przekształceń i zniekształceń. Zwracam szczególnie uwagę na utwory parzyste (Dahlgrena), gdzie słuchać wyraźnie poważne zabiegi postprodukcyjne, albowiem wytrawne ucho Waszego recenzenta słyszy przynajmniej trzech Braxtonów i dwóch Dahlgrenów (odsyłam do cyfr zawartych w tytułach utworów). Efekt fascynujący, trafnie konstytuujący tezę o wyjątkowej klasie całego albumu. Nagranie mamy z roku 2003, co dowodzi także nadal wysokiej formy AB, zwłaszcza w formule duetowej. Piosenki jak zwykle niełatwe i długie (całość przekracza 76 minut), choć tytuł płyty sugerowałby coś z natury prostego. W kategorii "Braxton - życie i twórczość" pozycja zacna, natomiast w krajowych kategoriach wydawniczych - z pewnością jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku, z pewnością - tuż za jubileuszem Ptaszyna (dostał list od Marszałka Jurka !).


 Max Roach/Anthony Braxton  One In Two, Two In One   (Hat Hut Records)

Jeśli wciąż mało nam muzycznych doznań, sięgnijmy koniecznie po dość zaskakujący duet z końca lat 70ych ubiegłego stulecia. Otóż na scenie, obok siebie bebopowy weteran perkusji Max Roach i tytan free jazzu Anthony Braxton, wtedy jeszcze "stuprocentowy" jazzman. "One In Two, Two In One" - koncert nagrany na festiwalu Willisau (jak wiele wydanych w zacnej kapeluszowej wytwórni szwajcarskiej) w roku 1979, wydany zaś dokładnie dekadę później. Spotkanie muzyków, którzy pozornie nie mają ze sobą wiele wspólnego. A jednak udaje się wyśmienicie. 



Braxton w genialnej wprost formie, absolutnie nienaginający się do estetyki Rocha, do tego, wyjątkowo jak na niego komunikatywny. Dwa długie sety, w trakcie których czujemy jak interakcje pomiędzy muzykami się zacieśniają, wchodząc z każdą minutą na wyższy poziom. To, co gra Roach powyżej 70 minuty to prawdziwa eksplozja, jakiej z pewnością nie usłyszycie na jego innych płytach. Braxton? Jakże dobitnie możemy się tu przekonać, jak wytrawnym, kreatywnym jest saksofonistą i klarnecistą. 75 minut muzyki tego duetu słucham wciąż w pozycji rozdziawionej gęby.

Teksty pierwotnie zamieszczone na portalu Gaz-eta Vivo.pl w roku 2006.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz