środa, 17 lutego 2016

Another Timbre - w poszukiwaniu utraconego dźwięku. Wybór płyt z katalogu wytwórni


Martin Küchen / Keith Rowe / Seymour Wright  Kuchen-Rowe-Wright

W muzyce swobodnie improwizowanej, w wolnej improwizacji, w minimalistycznej wolnej improwizacji, czyli w muzyce, jaką światu ujawnia angielska wytwórnia Another Timbre, o sukcesie, czytaj: o tym, że ta muzyka nam się podoba, często decyduje drobiazg, jakiś pojedynczy dźwięk, interesujący zgrzyt, czy niebanalna sekwencja dźwięków podana w krótkim czasie. Czasami, jak w drużynie piłkarskiej, na scenie improwizujących muzyków jest ktoś, kto „robi różnicę”.



Dla mnie kimś takim jest Keith Rowe. Gitarzysta weteran, eksperymentator, wieloletni współtwórca wielu wspaniałych płyt formacji AMM. Bywa, że traktuje instrument bardzo tradycyjnie (oczywiście jak na kanony gatunku), w taki sposób, że po prostu słyszymy, że człowiek gra na gitarze (wszak w gatunku tym doświadczamy czegoś, co nazwałbym całkowitym oderwaniem dźwięku od jego źródła). Czasem traktuje gitarę, jako generator drgań, który przefiltrowany przez elektronikę dociera do nas w formie całkowicie oderwanej od pierwowzoru. No i te wspaniałe momenty, gdy nagle, w tłoku miażdżącej nasze uszy wojny improwizacyjnej potrafi niebanalnie zaskoczyć zupełnie wyabstrahowanym z rzeczywistości samplem (np. śpiewem operowym, czy fragmentem programu informacyjnego bliżej nieokreślonego radia; nota bene mały konkurs: na jakiej płycie Keitha Rowe słyszymy głos radiowca w języku polskim i nazwisko jakiej ważnej osoby pada w tym przekazie?).
Zatem, jeśli chcecie sięgnąć po płytę Keitha Rowe, przynajmniej tę z katalogu Another Timbre, czy np. Erstwhile, róbcie to śmiało, bo się nie zawiedziecie.

To przydługie intro miało Was przekonać, iż bez względu na to, co przeczytacie poniżej płytę tria Kutchen/ Rowe/ Wright posłuchać trzeba koniecznie!

A krążek tegoż tria, to 35 minutowa improwizacja bez tytułu, nagrana w roku 2009 w Kościele St. James The Lesser w Midhopestones (piszą, że to nie daleko Shefield)…. Zderzenie dwóch saksofonów altowych (Kuchen, Wright) i gitary elektrycznej (tak brzmi opis płyty, na stronie wytwórni określonej mianem „electronics”). Zwał jak zwał - Rowe gra swoje, czyli równie często słyszymy, że gra na gitarze (także w dłuższych fragmentach używa smyczka, czego efektem są liczne perkusjonalne dygresje), jak i generuje w pełni elektroniczne dźwięki (pełnych humoru sampli nie brakuje!). Efekt jego pracy zgrabnie oplatają dwa alty, które chwilami brzmią jak… alty. Zatem także niezaprawieni w „niemuzyce” (definicja pojęcia: szukaj w recenzji płyty „Somethingtobesaid” Johna Butchera) słuchacze dadzą radę.

Wszakże centralną postacią tej improwizacji pozostaje Rowe i choć jak zwykle nie każdy dźwięk jesteśmy w stanie spersonalizować, to mam wrażenie, że 75% muzyki spływa z rąk Pana Rowe. Całość trwa niewiele ponad dwa kwadranse, zatem słuchamy bez przystanku (jeden trak na dysku), a ja uwagę ewentualnych słuchaczy chciałbym zwrócić szczególnie na minuty końcowe. Oto bowiem pośród tumultu improwizacyjnego nagle dociera do nas na falach jakiegoś pirackiego eteru rubaszny fragment „Diamond Life” uroczej Sade, by zaraz zostać spuentowanym przez jednego z alcistów, który z gardła saksofonu bardzo nieśmiało próbuje dobywać dźwięki, które przy odrobinie dobrej woli nazwać moglibyśmy próbą zasugerowania melodii. Potem na całość opada ściana radiowej ciszy, skwierczącej tak intensywnie, że Wasze uszy dość szybko poczują niebywały dyskomfort. Płyta się kończy, ale nie wiemy, czy na pewno, bo rozdygotana cisza wciąż dudni w naszych receptorach słuchu. Ale tak, to naprawdę koniec. No to warto… zacząć od początku.


Carl Ludwig Hübsch / Christoph Schiller   Giles U.

Wszystkie nowości Another Timbre z roku 2011 to duety. Nie inaczej jest w przypadku „Giles U”. To przy okazji najdłuższa z premier, trwająca 53 minuty opowieść, podzielona na siedem części, opatrzonym zgrabnymi tytułami.
Spotkanie słonia z myszką. Największy instrument dęty blaszany (Carl Ludwig Hubsh – tuba) kontra kompaktowa wersja klawesynu (spinet, szpinet? - Christoph Schiller).



Hubsch - filozofujący gaduła z Kolonii (ten krążek zawiera zapewne najdłuższą liner-notes w historii wytwórni; dodajmy, że większość płyt AT w ogóle nie zawiera notek) i Schiller - milczek ze Szwajcarii (choć tak literackie ma nazwisko).
Jako się rzekło, tuba uzupełnia spektrum dźwiękowe, buczy i grzmi, dopowiada i sapie. Królem polowanie wszakże jest dla mnie myszka, czyli rzeczony spinet, który choć jest instrumentem klawiszowym, tu pełni rolę strunowca, który przy akompaniamencie pudła rezonansowego (zapewne niewielkich rozmiarów) tka nam sieć pięknych, bardzo perkusyjnych wrażeń.
W tej improwizacyjnej zabawie dla mnie sam spinet wystarczy, by radości z odsłuchu było co nie miara. A tuba? Zgrabnie uzupełnia i daje wartość dodaną. Słuchać koniecznie, byle uważnie!


Angharad Davies / Axel Dörner   A.D.

Spotkanie Angielki Angharad Davies (skrzypce) i Niemca Axela Dörnera (trąbka), to trzy muzyczne plamy dźwiękowe, każda zawieszona w naszych uszach na kilkanaście minut. Dobry to interwał dla wyciszonych improwizacji, bo spokojnie zdążymy się wsłuchać i razem odpłynąć, ale znużenie nam absolutnie nie grozi. Muzyka chwilami brzmi nieco maszynistyczne, jednak częściej muzycy szukają tu inspiracji ciszą niż dźwiękami gotowymi zabić usypianego właśnie niemowlaka.
Opis wydawnictwa brytyjskiego labela Another Timbre nie przynosi zbyt wiele informacji, stąd jedynie przypuszczenie (jako efekt dość uważnego słuchania), że Pan Dörner generuje swą część opowieści jedynie za pośrednictwem w pełni akustycznie traktowanego instrumentu, zaś Pani Davies korzysta nieco z amplifikacji swoich skrzypiec. Efekt wszakże pozostaje raczej w kategorii kontemplacji dźwięku niż szukania zapętlonych pojedynków improwizatorskich. Całość nazwijmy współczesną muzyką improwizowaną. Poziom interakcji między muzykami (niezwykle istotne kryterium oceny) oceniam jako dalece umiarkowany.



To moje pierwsze spotkania z muzyką Angharad. Dossier, mimo młodego wieku, ma już dość obfite, także z wytrawnymi free improwizatorami (John Edwards, Tom Chant, Rhodri Davies - by przy rodakach pozostać). Póki co, do tanga mnie jeszcze nie porwała, ale przyglądać się będę bacznie (na razie zdjęciom, bo miła i urocza to facjata).
Axel to już inny kaliber muzyka improwizującego. Jego nieustanne poszukiwania dźwięku jedynego w swoim rodzaju śledzę od dawna i także tu nie mogę nie potwierdzić wykonania świetnej roboty. I to – dla mnie ulubione – zajęcie: odgadywanie, w jaki sposób on wydobywa z trąbki takie dźwięki? Polecam oddać się tej zabawie. Całość trwa godzinę lekcyjną i warto na pewno na ten czas oderwać się nieco od dźwięków codzienności.


Mathias Forge/ Olivier Toulemonde    Pie ‘n’ mash

Czy to już muzyka konkretna, czy jeszcze free improv? Ten akademicki dylemat postanawiamy pozostawić jednak bardziej dociekliwym. W zamian proponuję po prostu poświęcić 38 minut na doznania czysto artystyczne. Oto bowiem czeka nas zmasowana konfrontacja instrumentu dętego, blaszanego z instrumentarium typowo… kuchennym.



Z jednej strony trzepaczki do ubijania piany, stoły rezonujące, miski, szklane kulki, anteny, patery, piły, generalnie długo by wymieniać – całość zwie się po chłopsku „obiekty akustyczne”. Na przeciw puzon traktowany sonorystycznie, w trakcie wielkiej gonitwy w poszukiwaniu utraconego dźwięku. Prawdziwa batalia o prawo do zawładnięcia przestrzenią dźwiękowa słuchacza. Wszakże jak przystało na estetykę Another Timbre dzieję się jednak nie za wiele i z pewnością na polu bitwy nie polegniemy z powodu nadmiaru dźwięków o zbyt rozbudowanej amplitudzie. Tu jednak dominują akustyczne igraszki na pograniczu ciszy.

Młody Francuz - Mathias Forge kontra stosunkowy młody Belg - Olivier Toulemonde. Nagranie koncertowe. Podoba mi się przestrzeń dźwiękowa kreowana przez Belga, dzieje się wiele, sporo interesujących kontekstów, czy skojarzeń nie do końca muzycznych, ale wszak to akustyczny konkret. Więcej oczekiwałbym od tak wspaniałego instrumentu jak puzon, ale to zapewne tylko marudzenie fana free jazzu, a tu zabawa nie na tym polega. Ciekawe, intrygujące, choć w większej dawce mógłbym jednak nie podołać. Dane personalne Belga zapamiętane.


Roberto Fabbriciani / Robin Hayward  Nella Basilica

Daleka od głównego nurtu, wartka i silnie poszukująca muzyka współczesna (inspiracje Luigi Nono) puszczona na głęboki ocean muzyki improwizowanej.
Witajcie w Krainie Najniższych Częstotliwości. Wytężcie swe uszy, przygotujcie wysokogatunkowe słuchawki. Zamknijcie się w najgłębszej piwnicy, jaką macie w okolicy. I posłuchajcie.

Jesteśmy w Bazylice św. Dominika w Arezzo. Mikroflora i fauna akustyczna tego pomieszczania idealnie wpisuje się w klimat przedsięwzięcia polegającego na poszukiwaniu dźwięku najniższego. W pozycji kontemplującej (choć za pewne nie na kolanach) odnajdujemy dwóch muzycznych eksperymentatorów z ich dalece niestandardowymi instrumentami.



Włoch Fabbriciani, flecista, jak rzeczą lepiej poinformowani, pierwszy raz staje w szranki improwizacyjnej realizacji. Do dyspozycji ma kilka odmian fletów, w tym własnej produkcji flet hiperbasowy, który jak donosi opis płyty ma … 12 metrów długości. Trzeba mieć solidne płuca, by z czegoś takiego w ogóle wydobyć dźwięk. Roberto ma.
W tym ciekawym sonorystycznie eksperymencie uczestniczy także bliżej nam znany Anglik z Berlina, Robin Hayward, który dla przeciwwagi zamiast swój instrument wydłużać, postanowił go tonalnie poszatkować i zbudował tubę mikrotonalną (zainteresowanych szczegółami odsyłam na stronę muzyka – nas tu bowiem bardziej interesuje efekt finalny operowania tym instrumentem).
A ten jest naprawdę wyjątkowy. Otrzymujemy barwy brzmienia dźwięków, które rzadko spotykamy nawet w okowach naszej pogmatwanej „niemuzyki” (pamiętajcie o dobrych słuchawkach). Doprawdy sonorystyczna ekstaza w naszych zmęczonych uszach.
Trzy kwadranse improwizacji w pięciu odcinkach. Choć dzieje się tu nie za wiele, a wyjątkowej dramaturgii nie uświadczymy, to nie wolno tej płyty omijać z powodów, jak wyżej.

Another Timbre. Muzyka improwizowana i współczesna "z nad krawędzi". Label założony i prowadzony przez Simona Reynella. Londyn, Anglia, anothertimbre.com.


Teksty pierwotnie ukazały się drukiem w nr 4/5 m/i magazynu, maj/czerwiec 2011. Jednocześnie zostały także opublikowane na blogu Marcina Kicińskiego "Impropozycja" 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz