Osobiście nie wybieram się do stolicy naszego dziwnego
kraju, by przez kilka dni celebrować 75 urodziny Petera Brötzmanna, jednakże ów incydent kalendarzowy jest dla mnie wystarczającym powodem, by saksofoniście
z Wuppertalu poświecić kilka chwil w niniejszym poście.
Jakkolwiek urodziny w Pardon, To Tu zapowiadają się bardzo
ciekawie, choćby z powodu uczestnictwa w nim japońskiego trębacza Toshinori
Kondo, który w Europie koncertuje rzadko, by nie rzec w ogóle jego stopa nie
styka się z ziemią wiecznych odkrywców. O Nim także słowo w dalszej części tej
opowieści.
Tu, nieśmiało rozpoczynając celebrację jakże zacnych
urodzin, znajduję dobry moment na pochylenie się nad najnowszym wydawnictwem z
udziałem Petera. W potoku duetów, ujawnień trzyosobowych i kwartetów eksplorowanych usilnie przez Brötzmanna w ostatnich latach (często przy kompetentnym wsparciu muzyków
brytyjskich, np. patrz: post dotyczący wytwórni Clean Feed…), dzieło owo stanowi coś nietypowego i
absolutnie świeżego. A na myśli mam Beatiful Lies (NEOS JAZZ, 2016),
dysk będący rejestracją spotkania z nonetem ICI Ensemble. Przyznam, że z tą
formacją spotykam się po raz pierwszy (choć nie całkiem dawno nagrali oni także
płytę z Williamem Parkerem). Jest to skład niemieckich muzyków średniego i starszego
pokolenia (których nazwiska po prawdzie nic mi nie mówią), a ich narzędziami pracy są instrumenty dęte, tak blaszane, jak i
drewniane, piano, bas, perkusja i szczypta nienachalnej elektroniki. Sam Brötzmann tradycyjnie wymiata na tenorze, tarogato i klarnecie. Dodajmy
wymiata, jak na jego standardy, stosunkowo spokojnie, nieśpiesznie, a w kluczowych momentach mozolnych, kolektywnych improwizacji doprawdy nostalgicznie. Sama orkiestra ICI nie rujnuje nam swą
nadmierną odkrywczością wizerunku porządnego free jazzowego ansamblu, ba,
chwilami zabawa w dźwięki jest wyważona, precyzyjna i niezwykle selektywna.
Innymi słowy, nie ma rewolucji, jest za to bardzo udana płyta, która stać się może dobrą okazją do życzenia Peterowi kolejnych 75 lat owocnych muzycznych
przygód.
Gdy już poznacie “Piękne Kłamstwa” zachęcam do przypomnienia
sobie szczególnie udanych pozycji w dyskografii jubilata, które światło dzienne
ujrzały w trakcie minionych dziesięciu lat, a które opisałem na potrzeby
portalu diapazon.pl w latach 2006-2009.
Brötzmann /
Kondo / Pupillo / Nilssen-Love Hairy
Bones (Okka Disc, 2009)
Czyżby
powrót Die Like A Dog Quartet, nie tylko w mojej opinii, formacji
stanowiącej swoiste opus magnum w przebogatym muzycznym życiu Petera
Brötzmanna? I tak, i nie - rzekłbym przekornie.
Tak, bo znów Toshinori Kondo na elektronicznie przetworzonej
trąbce, do spółki z Peterem Brötzmannem (alt, tenor, klarnet i tarogato)
zabierają nas w szaleńczą, transową podróż po bezkresach naszej muzycznej
świadomości. To rodzaj podróży, której nie lubimy kończyć przedwcześnie.
Nie, bo sekcji William Parker / Hamid Drake nikt nie
zastąpi, dodatkowo Massimo Pupillo gra na basie elektrycznym (notabene - kolega
z topornego heavyjazzowego ZU). No i Paal Nilssen-Love, to zupełnie inny
drummer niż Drake (jakkolwiek, równie wspaniały).
W kontekście jednakże zawartości tego blisko 70-minutowego
koncertu z Amsterdamu (zarejestrowanego we wrześniu ubiegłego roku) powyższe
dywagacje nie mają większego znaczenia. Wspaniała muzyka! Przedni zastęp
dęciaków równie doskonale, jak na produkcjach Die Like A Dog (co dla wielu
będzie wystarczającą rekomendacją), prowadzi niezwykle konstruktywny dialog.
Gęsta gra Paala Nilssena-Love na perkusji (jakżeby inaczej) stwarza ku temu
znakomitą bazę, a zaskakująco wyważona, basowa ściana dźwięku generowana przez
wiosło Pupillo, to dodatkowo solidny punkt odniesienia (gdzie mu tam do
Laswellowskiego zrywania parkietu w Kongresowej - i bardzo dobrze!).
Koncert podzielony został na dwa fragmenty (ciszy pomiędzy
nimi jednak nie uświadczymy). Zaczynamy od gwałtownego trzęsienia ziemi, a
potem jest już tylko lepiej. Na początku fragmentu drugiego popadamy w lekką
zadumę (piękna gra Kondo i delikatny sound Pupillo!), by potem krwiście
zafiniszować (kolektywnie, w pełnej ekstazie, ku radości wszystkich
słuchających). No i bardzo niepoprawna politycznie okładka. Reasumując - jeden
z najpoważniejszych (jak dotąd) kandydatów na płytę roku!
McPhee /
Brötzmann / Kessler / Zerang The
Damage Is Done (Not Two, 2009)
Panów Brötzmanna , McPhee, Kesslera i Zeranga znamy świetnie
(m.in. doskonale pamiętamy, iż to 40% roztwór Chicago Tentet!), widzieliśmy na
wielu koncertach i podziwiamy od lat (nota bene, czyż wielu wspaniałych free
jazzowych mistrzów zza wielkiej wody, i nie tylko, nie powinno od dawna
posiadać polskiego obywatelstwa?). Jako kwartet mają w dorobku dwa ujawnienia
("Tales Out Of Time" u Kapeluszników i "Guts" na OKKA
Disk), a ubiegłej wiosny zawitali do naszego urokliwego kraju, celem
popełnienia wspaniałego koncertu w najbardziej obleganej piwnicy współczesnej Europy
Środkowej, czyli krakowskiej Alchemii. Wytrawny eksplorator ważnych free
wydarzeń, Marek Winiarski rzecz zarejestrował i wydał na podwójnym CD (po raz
pierwszy Not Two w takim formacie!).
Panowie zagrali dwa regularne sety (w wymiarze dwóch połówek
meczów piłkarskich plus extra time) i gratisowy set trzeci (dogrywka z udziałem
tria Freda Lonberga-Holma, który przypadkiem grał w Krakowie w wigilię tego
zacnego koncertu). Na płytach niestety nie słyszymy owej dogrywki, a szkoda, bo
Wasz recenzent słyszał te dźwięki i z radością donosi, że bezwzględnie warte
były publikacji. Stało się jak stało - nie narzekajmy wszakże, bo dostaliśmy 95
minutowy jesienny killer do wielokrotnego odsłuchu. Panowie raczą nas free
jazzem, będąc w doskonałej formie i dzieląc swoje swobodne improwizacje na
sześć fragmentów opatrzonych tytułami. Skoro dyspozycja dnia wszystkich muzyków
absolutnie topowa, to i koncert na długo zapadnie w Waszej pamięci. Co warte
podkreślenia, wiele w tej muzyce fragmentów ewidentnie wyciszonych, pełnych
nostalgii (jak dobrze, że płyta ujrzała światło dzienne jesienią), w czym
szczególnie gustuje Joe McPhee, a i Peter Brötzmann wie, że wszystkiego nie da
się załatwić hałasem. Ot, jeden w pewniaków na doroczne listy best of - polecam
od pierwszego do ostatniego dźwięku!
Peter
Brötzmann / Peeter Uuskyla Born
Broke (Atavistic, 2008)
Blisko 100-minutowe spotkanie starych znajomych (nagrane we
wrześniu 2006 r. w Szwecji) – pozostającego wciąż w genialnej formie Brötzmanna
(tegoroczne koncerty w Polsce dowodzą tego najdobitniej) i jego starego kumpla
ze Skandynawii – Uuskyli (najczęściej grywali dotąd w triu z
Friisem-Nielsenem).
Uuskyla jest dość specyficznym perkusistą (nie wszyscy za
nim przepadają), albowiem jego gra wydaje się pozornie pozbawiona lekkości i polotu
typowego dla naszych ulubionych freejazzowych pałkerów. Wszakże jego nieco
"kanciasta" poetyka idealnie wpasowuje się z estetykę kipiącego
energią Brötzmanna (nie chcę przez to powiedzieć, że on też gra bez polotu...).
Ale dość tych ambiwalencji – dostajemy naprawdę świetny kawał rasowego free,
składający się z czterech fragmentów opatrzonych tytułami, na dwóch dyskach.
Absolutnie i bezwarunkowo polecam, zwłaszcza tym, którzy nie doceniają roboty
Uuskyli!
Brötzmann /
Yagi / Nilssen-Love Head
On (Idiolect, 2008)
Ubiegłoroczny koncert z niemieckiego "Manufaktur".
Nazwiska Petera Brötzmanna i Paala Nilssen-Love'a padają na tych łamach tak
często (i z takim poziomem natężenia zachwytu), że określenie niniejszego
koncertu mianem wspaniałego trąci banałem. Niemniej trudno od takiej cenzurki
uciec, albowiem jest jeszcze trzeci powód takiej, a nie innej percepcji tej
muzyki - to kolega (koleżanka) Yagi grający (grająca) na 17 i 21-strunowym koto
(przepraszam za te dylematy płciowe, ale człeka nie znam, a z nieostrego
zdjęcia na okładce wynika, iż to kobieta o absolutnie męskich ramionach).
Ten, skądinąd wspaniale brzmiący instrument, nadaje
improwizacjom naszych ulubieńców niebywałej, nieco onirycznej, niemal
transcententalnej metaforyki. Chwytamy znane nam (i wspaniałe) dźwięki
saksofonu i perkusji Panów PB i PNL jakby innymi receptorami słuchu, inną
częścią naszego freejazzowego mózgu. Trzy samodzielne odcinki muzyczne.
Naprawdę wyjątkowa płyta!
Peter
Brötzmann / Michael Zerang Live in Beirut 2005 (Al Maslakh, 2006)
Nie jest to może wyjątkowy świeżak, a rzecz nagrana blisko
trzy lata temu, ale z uwagi na niełatwy do niej dostęp (kupiłem na koncercie
Brötzmanna w Gdyni), dla wielu będzie to z pewnością nowość. Trzecia pozycja w
katalogu libańskiego wydawnictwa, to koncert dwóch wyjątkowych kolesi - Petera
Brötzmanna (bez introdukcji) i Michaela Zeranga (białego odpowiednika Hamida
Drake'a), nagrany na środku pustyni, czyli w Bejrucie.
Nie liczcie zatem na jakąś wyjątkową jakość dźwięku
(pustynia ma swoje prawa), ale to co dostają w zamian Wasze narządy słuchu
wynagrodzi wszelkie akustyczne niedogodności. Wspaniały koncert! Brötzmann
niepozbawiony dalekowschodniego zaśpiewu i samonapędzającej się skłonności do
raczenia nas uroczymi melodiami (oczywiście w ramach freejazzowej konwencji),
Zerang czujny w każdym momencie saksofonowych erupcji, grający każdą dostępną
kończyną. Lektura obowiązkowa! A i język arabski można sobie podszkolić
czytając wkładkę do CD (płyta wydana w kopercie).
Brötzmann /
Nilssen-Love / Gustafsson The Fat Is Gone (Smalltown Superjazz, 2007)
Spotkanie takich trzech gigantów europejskiego free nie może
ujść naszej uwadze. Ubiegłoroczny koncert z Molde, wydany w zacnych szeregach
norweskiej Smalltown, edycja jazzowa. Trzy ostro kopiące fragmenty. Totalne
erupcje soczystych improwizacji free, okraszone chwilami sonorystycznej zadumy.
Choć wiele już słyszeliśmy równie pasjonujących koncertów, w
tym jest to coś, co pozwala nam zakwalifikować nagranie do kategorii – muzyczne
wydarzenie roku. Jedni docenią kunszt Gustafssona (chwile zadumy), inni
rozpłyną się nad siłą środków wyrazu Brötzmanna (erupcje free), a ja ze swej
strony zwracam uwagę na genialną drumerską robotę Nilssena-Love. On jest kołem
zamachowym tej szalonej historii i to być może jemu należy przyznać palmę
przodownika pracy.
Best wishes, Peter !!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz