czwartek, 18 lutego 2016

Nate Wooley - resume ostatnich dwunastu miesięcy plus drobny suplement


Przyznam bez cienia wątpliwości, iż ubiegłoroczny, wczesnowiosenny pobyt w warszawskim klubie Pardon, To Tu, przy okazji koncertu duetu Nate Wooley/ Paul Lytton, był jednym z lepiej spożytkowanych przeze mnie muzycznych wieczorów całego roku 2015. Synergia, jaka ma miejsce w trakcie płytowych ujawnień tego zestawu muzyków (a takich spotkań było już kilka, o czym historia free improv nigdy nie zapomni, a o jednym wspominam na końcu tej epistoły), znalazła swoje skuteczne odwzorowanie na małej scenie całkiem przytulnego klubu w naszej zacnej stolicy.

Przy okazji, koncert ów ujawnił niebywałą kompetencję improwizacyjną Nate’a, w którą co prawda od dawna wierzyłem, ale jednak dopiero tu mogłem jej posmakować niemal face to face (siedziałem wszak w drugim rzędzie). Nasz zapał i podziw dla trębacza z Nowego Jorku zmultiplikował się w momencie finału tego doskonałego koncertu, gdy niemiłosiernie upocony Wooley przeprosił za, jego zdaniem nie do końca wspaniały występ, gdyż uczestniczył w nim… ze złamanym placem.

Ale nie ów ubiegłoroczny koncert jest powodem dla powstania tego posta, a raczej potrzeba skromnego podsumowania ubiegłorocznych dokonań Wooleya w wymiarze płytowym. Tych istotnych z mojego punktu widzenia pozycji dyskograficznych doliczyłem się sześciu.



Zacznijmy od tej, w mojej ocenie, zdecydowanie najciekawszej. W studiu na Long Island, w lutym dwa lata temu, spotkało się czterech absolutnie konkretnych improwizatorów – obok naszego bohatera (tr), Dave Rempis (sax) i Chrisa Corsano (dr), czyli muzycy, których nazwiska mówią wiele nawet średnio obeznanym w środowisku free oraz Pascal Niggenkemper (b) – być może on jest tu mniej rozpoznawalny, zapewne jednak tylko do momentu pierwszego odsłuchu CD „From Wolves To Whales” (Aerophonic Records), płyty sygnowanej nazwiskami całej czwórki.  A na niej ponad 50 minut huraganu istotnie swobodnej improwizacji – podzielonego na pięć fragmentów – serwującego posiadaczowi tego wydawnictwa, wszystko to, czego należałoby oczekiwać od kwartetu w tym wymiarze personalnym. Sonorystyka, telepatyczna kooperacja (uwaga, w tym składzie grają ze sobą po raz pierwszy!), a także mięsiste, solowe popisy każdego z muzyków. I ciszą w słuchacza, i ścianą dźwięku. I odrobiną zadumy, i krwistym ciosem prosto w nos. Doskonała pozycja, która jedynie przez nieznajdujące usprawiedliwienia przeoczenie, nie znalazła się na moim rocznym podsumowaniu 2015 w wymiarze globalnym (patrz: post z 31 stycznia).



Na w/w podsumowaniu nie zabrakło na szczęście miejsca dla innej pozycji, w powstaniu której maczał swe zwinne paluchy Nate Wooley. Myślę o „Ninth Square” (Clean Feed) i jego koncertowym spotkaniu z Evanem Parkerem (sax) i Joe Morrisem (g) w Klubie Firehouse 12, na sam koniec kalendarzowego lata 2014. Uzasadniając rekomendację na rocznym resume całej sceny Free Improvisation, przywoływałem głównie powietrzne podmuchy saksofonów Evana Parkera. Po prawdzie wysoka ocena dla tego wydawnictwa, to także skutek świetnej roboty trębacza i gitarzysty. Zatem i dla nich „Ninth Square” jest ewidentnym powodem do zadowolenia.



Jeśli dwie powyższe pozycje znacząco umęczą wasze uszy, poniekąd zszargają poczucie rzeczywistości, nieodzownym – być może - stanie się chwila stosownej zadumy. Bardzo pomocnym narzędziem w jej kreowaniu okazać się może kolejne ubiegłoroczne wydawnictwo Nate’a, tym razem sygnowane jedynie własnym nazwiskiem, a zatytułowane „Battle Pieces” (Relative Pitch Records). Nie jest to bynajmniej solowa produkcja, ale zgrabny, bo koedukacyjny, kwartet w składzie: obok lidera, na pianie Sylvie Courvoisier, na saksofonie Ingrid Laubrock, a na wibrafonie Matt Moran. Zestaw instrumentów sugerowałby nikomu nie potrzebne skojarzenia z Modern Jazz Quartet i latami cool jazzu. Na szczęście na płycie jest cokolwiek inaczej. Muzyka improwizowana delikatnie pikująca w kierunku współczesnej kameralistyki, ale – zapewniam – ognia i odpowiednich emocji tu nie brakuje. Tytuły poszczególnych utworów sugerują bitwy i siermiężne dekonstrukcje, jednak rzeczywistość studyjnej eksploracji raczy nas udaną kooperacją słuchających się uważnie muzyków. Po powtórnego zapoznania bez słowa wątpliwości.



Bliska estetyce „Battle Pieces” jest najnowsza, szósta już płyta kwartetu wiolonczelisty Daniela Levina. Stałym i istotnie znaczącym członkiem kwartetu jest tu od samego początku istnienia formacji Nate Wooley, zatem nie dziwi obecność „Friction” (Clean Feed) w tym zestawieniu (przy okazji dodajmy, że wibrafon Morana także czerpie tantiemy z kwartetu od jego zarania). Odkrywczość muzyki kwartetu Levina utrzymuje stały, dodajmy dość średni poziom, ale słucha się tego uroczo, a ja za każdym razem znajduję chwilę, by nad produkcją kwartetu śmiało się pochylić i łyknąć odrobinę niezobowiązującej radochy.



Kwartetem Levina niespodziewanie wkroczyliśmy w świat muzyki improwizującej na bazie przygotowanych kompozycji. Dwie ostatnie nowości Wooleya datowane na rok 2015 przynoszą taką właśnie porcję doświadczeń. Najpierw trzecie ujawnienie jego stałego zespołu, eksplorującego muzykę skomponowaną. O ile dwa pierwsze edycje, odpowiednio kwintetu i sekstetu, eksplorowały niuanse kompozycji Wooleya, o tyle najnowsza „(Dance to) The Early Music” (Clean Feed) skoncentrowana jest na kompozycjach… Wyntona Marsalisa (jakże zatem adekwatny tytuł wydawnictwa). O ile pierwszy utwór, w szybkim metrum, ze świetnym solem Nate’a dawał nadzieję, że muzyka Marsalisa będzie jedynie zaczynem konstruktywnej free jazzowej petardy, o tyle kolejne minuty szansy takiej tę płytę skutecznie pozbawiły. Bez emocji, bez myśli przewodniej, bez specjalnego pomysłu. Trzecia płyta tego składu (m.in. znów Moran, także Harris Eisenstadt), trzecia porażka. Muzykę komponowaną Wooleya i jego free improv produkcje dzieli prawdziwa przepaść, tyle estetyczna, co jakościowa i – mimo czynionych przeze mnie od lat prób wyjaśnienia przyczyn tego stanu rzeczy – całkowicie niewytłumaczalna.



W sumie możnaby w tym momencie zastosować nowoczesną dziennikarską metodę szybkiego pisania czyli Kopiuj-wklej i powyższymi epitetami -  bez ryzyka szczególnie dotkliwego błędu -  opatrzyć kolejną ubiegłoroczną świeżynkę, czyli duet Wooleya z Kenem Vandermarkiem, opatrzony tytułem „All Direction Home” (Audiographic Records). Panowie przytargali do studia teczki skoroszytów zapisanych nutkami i przez godzinę pięknie przynudzają. Strata czasu.

Na koniec, by nieco podnieść nastrój tego posta i lekko podgotować krew w naszych free improv’ głowach, przypomnienie dwóch płyt Nate’a Wooleya z roku 2012, którego podówczas znalazły się na moim corocznym The Best Of.



Najpierw powrót do przywołanego na wstępie Paula Lyttona i jego wspólnych płyt z Wooleyem – wydawnictwo “The Nows” (Clean Feed), z gościnnym udziałem Ikue Mori i Kena Vandermarka. Absolutnie konkretna porcja free improv na poziomie nieosiągalnym dla większości śmiertelników. Weteran Lytton (przaśne perkusjonalia wspierane elektroniką) i młodziak Wooley (a wydawało się, że o możliwościach sonorystycznych trąbki wiemy już wszystko), w dwóch koncertowych setach (tudzież dyskach). W trakcie pierwszego z nich nasze tytuły wykonawcze ochoczo wspiera Ikue Mori (elektroniczne zabawki), zaś w trakcie drugiego w przeróżne rury dmie sam Ken Vandermark, udowadniając przy okazji, iż w swobodnej improwizacji ma jeszcze sporo do powiedzenia (a ja miałem ostatnimi laty sporo w tej kwestii wątpliwości). Posiadać koniecznie, słuchać często.



Na sam już koniec wątek portugalski i smakowite wydawnictwo RED Trio + Nate Wooley  „Stem” (Clean Feed). Last, but not least, bodaj największa niespodzianka roku 2012 na scenie free improvisation. Nie posądzałem Portugalczyków z RED Trio aż o taką wrażliwość estetyczną na polu muzyki swobodnie improwizowanej. Wszak z Johnem Butcherem rok wcześniej nieba nam nie uchylili nadmiernie. Może to wpływ Wooleya, który kolejną pozycją edytorską puka do bram wiecznej gloryfikacji, może inna chemia zadziałała… Wyszło naprawdę przednio.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz