Przyznam bez
cienia wątpliwości, iż ubiegłoroczny, wczesnowiosenny pobyt w warszawskim
klubie Pardon, To Tu, przy okazji koncertu duetu Nate Wooley/ Paul Lytton, był
jednym z lepiej spożytkowanych przeze mnie muzycznych wieczorów całego roku
2015. Synergia, jaka ma miejsce w trakcie płytowych ujawnień tego zestawu
muzyków (a takich spotkań było już kilka, o czym historia free improv nigdy nie
zapomni, a o jednym wspominam na końcu tej epistoły), znalazła swoje skuteczne
odwzorowanie na małej scenie całkiem przytulnego klubu w naszej zacnej stolicy.
Przy okazji,
koncert ów ujawnił niebywałą kompetencję improwizacyjną Nate’a, w którą co
prawda od dawna wierzyłem, ale jednak dopiero tu mogłem jej posmakować niemal
face to face (siedziałem wszak w drugim rzędzie). Nasz zapał i podziw dla
trębacza z Nowego Jorku zmultiplikował się w momencie finału tego doskonałego
koncertu, gdy niemiłosiernie upocony Wooley przeprosił za, jego zdaniem nie do
końca wspaniały występ, gdyż uczestniczył w nim… ze złamanym placem.
Ale nie ów
ubiegłoroczny koncert jest powodem dla powstania tego posta, a raczej potrzeba
skromnego podsumowania ubiegłorocznych dokonań Wooleya w wymiarze płytowym.
Tych istotnych z mojego punktu widzenia pozycji dyskograficznych doliczyłem
się sześciu.
Zacznijmy od
tej, w mojej ocenie, zdecydowanie najciekawszej. W studiu na Long Island, w
lutym dwa lata temu, spotkało się czterech absolutnie konkretnych
improwizatorów – obok naszego bohatera (tr), Dave Rempis (sax) i Chrisa Corsano
(dr), czyli muzycy, których nazwiska mówią wiele nawet średnio obeznanym w
środowisku free oraz Pascal Niggenkemper (b) – być może on jest tu mniej
rozpoznawalny, zapewne jednak tylko do momentu pierwszego odsłuchu CD „From Wolves To Whales” (Aerophonic
Records), płyty sygnowanej nazwiskami całej czwórki. A na niej ponad 50 minut huraganu istotnie
swobodnej improwizacji – podzielonego na pięć fragmentów – serwującego
posiadaczowi tego wydawnictwa, wszystko to, czego należałoby oczekiwać od
kwartetu w tym wymiarze personalnym. Sonorystyka, telepatyczna kooperacja
(uwaga, w tym składzie grają ze sobą po raz pierwszy!), a także mięsiste,
solowe popisy każdego z muzyków. I ciszą w słuchacza, i ścianą dźwięku. I
odrobiną zadumy, i krwistym ciosem prosto w nos. Doskonała pozycja, która
jedynie przez nieznajdujące usprawiedliwienia przeoczenie, nie znalazła się na
moim rocznym podsumowaniu 2015 w wymiarze globalnym (patrz: post z 31 stycznia).
Na w/w
podsumowaniu nie zabrakło na szczęście miejsca dla innej pozycji, w powstaniu
której maczał swe zwinne paluchy Nate Wooley. Myślę o „Ninth Square” (Clean Feed) i jego koncertowym spotkaniu z Evanem
Parkerem (sax) i Joe Morrisem (g) w Klubie Firehouse 12, na sam koniec
kalendarzowego lata 2014. Uzasadniając rekomendację na rocznym resume całej
sceny Free Improvisation, przywoływałem głównie powietrzne podmuchy saksofonów
Evana Parkera. Po prawdzie wysoka ocena dla tego wydawnictwa, to także skutek
świetnej roboty trębacza i gitarzysty. Zatem i dla nich „Ninth Square” jest
ewidentnym powodem do zadowolenia.
Jeśli dwie
powyższe pozycje znacząco umęczą wasze uszy, poniekąd zszargają poczucie
rzeczywistości, nieodzownym – być może - stanie się chwila stosownej zadumy.
Bardzo pomocnym narzędziem w jej kreowaniu okazać się może kolejne
ubiegłoroczne wydawnictwo Nate’a, tym razem sygnowane jedynie własnym
nazwiskiem, a zatytułowane „Battle
Pieces” (Relative Pitch Records). Nie jest to bynajmniej solowa produkcja,
ale zgrabny, bo koedukacyjny, kwartet w składzie: obok lidera, na pianie Sylvie
Courvoisier, na saksofonie Ingrid Laubrock, a na wibrafonie Matt Moran. Zestaw
instrumentów sugerowałby nikomu nie potrzebne skojarzenia z Modern Jazz Quartet
i latami cool jazzu. Na szczęście na płycie jest cokolwiek inaczej. Muzyka
improwizowana delikatnie pikująca w kierunku współczesnej kameralistyki, ale –
zapewniam – ognia i odpowiednich emocji tu nie brakuje. Tytuły poszczególnych
utworów sugerują bitwy i siermiężne dekonstrukcje, jednak rzeczywistość
studyjnej eksploracji raczy nas udaną kooperacją słuchających się uważnie
muzyków. Po powtórnego zapoznania bez słowa wątpliwości.
Bliska estetyce „Battle Pieces” jest najnowsza, szósta już płyta kwartetu wiolonczelisty Daniela Levina. Stałym i istotnie znaczącym członkiem kwartetu jest tu od
samego początku istnienia formacji Nate Wooley, zatem nie dziwi obecność „Friction” (Clean Feed) w tym
zestawieniu (przy okazji dodajmy, że wibrafon Morana także czerpie tantiemy z
kwartetu od jego zarania). Odkrywczość muzyki kwartetu Levina utrzymuje stały,
dodajmy dość średni poziom, ale słucha się tego uroczo, a ja za każdym razem
znajduję chwilę, by nad produkcją kwartetu śmiało się pochylić i łyknąć odrobinę
niezobowiązującej radochy.
Kwartetem Levina
niespodziewanie wkroczyliśmy w świat muzyki improwizującej na bazie
przygotowanych kompozycji. Dwie ostatnie nowości Wooleya datowane na rok 2015
przynoszą taką właśnie porcję doświadczeń. Najpierw trzecie ujawnienie jego
stałego zespołu, eksplorującego muzykę skomponowaną. O ile dwa pierwsze edycje,
odpowiednio kwintetu i sekstetu, eksplorowały niuanse kompozycji Wooleya, o
tyle najnowsza „(Dance to) The Early
Music” (Clean Feed) skoncentrowana jest na kompozycjach… Wyntona Marsalisa
(jakże zatem adekwatny tytuł wydawnictwa). O ile pierwszy utwór, w szybkim
metrum, ze świetnym solem Nate’a dawał nadzieję, że muzyka Marsalisa będzie jedynie
zaczynem konstruktywnej free jazzowej petardy, o tyle kolejne minuty szansy
takiej tę płytę skutecznie pozbawiły. Bez emocji, bez myśli przewodniej, bez
specjalnego pomysłu. Trzecia płyta tego składu (m.in. znów Moran, także Harris
Eisenstadt), trzecia porażka. Muzykę komponowaną Wooleya i jego
free improv produkcje dzieli prawdziwa przepaść, tyle estetyczna, co jakościowa i – mimo czynionych przeze mnie od
lat prób wyjaśnienia przyczyn tego stanu rzeczy – całkowicie niewytłumaczalna.
W sumie możnaby
w tym momencie zastosować nowoczesną dziennikarską metodę szybkiego pisania
czyli Kopiuj-wklej i powyższymi
epitetami - bez ryzyka szczególnie dotkliwego
błędu - opatrzyć kolejną ubiegłoroczną
świeżynkę, czyli duet Wooleya z Kenem Vandermarkiem, opatrzony tytułem „All Direction Home” (Audiographic Records).
Panowie przytargali do studia teczki skoroszytów zapisanych nutkami i przez
godzinę pięknie przynudzają. Strata czasu.
Na koniec, by
nieco podnieść nastrój tego posta i lekko podgotować krew w naszych free
improv’ głowach, przypomnienie dwóch płyt Nate’a Wooleya z roku 2012, którego
podówczas znalazły się na moim corocznym The Best Of.
Najpierw powrót
do przywołanego na wstępie Paula Lyttona i jego wspólnych płyt z Wooleyem – wydawnictwo
“The Nows” (Clean Feed), z gościnnym
udziałem Ikue Mori i Kena Vandermarka. Absolutnie konkretna porcja free improv
na poziomie nieosiągalnym dla większości śmiertelników. Weteran Lytton (przaśne
perkusjonalia wspierane elektroniką) i młodziak Wooley (a wydawało się, że o
możliwościach sonorystycznych trąbki wiemy już wszystko), w dwóch koncertowych
setach (tudzież dyskach). W trakcie pierwszego z nich nasze tytuły wykonawcze
ochoczo wspiera Ikue Mori (elektroniczne zabawki), zaś w trakcie drugiego w
przeróżne rury dmie sam Ken Vandermark, udowadniając przy okazji, iż w
swobodnej improwizacji ma jeszcze sporo do powiedzenia (a ja miałem ostatnimi
laty sporo w tej kwestii wątpliwości). Posiadać koniecznie, słuchać często.
Na sam już
koniec wątek portugalski i smakowite wydawnictwo RED Trio + Nate Wooley „Stem”
(Clean Feed). Last, but not least, bodaj największa niespodzianka roku 2012 na
scenie free improvisation. Nie posądzałem Portugalczyków z RED Trio aż o taką
wrażliwość estetyczną na polu muzyki swobodnie improwizowanej. Wszak z Johnem Butcherem
rok wcześniej nieba nam nie uchylili nadmiernie. Może to wpływ Wooleya, który
kolejną pozycją edytorską puka do bram wiecznej gloryfikacji, może inna chemia
zadziałała… Wyszło naprawdę przednio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz