środa, 20 lipca 2016

Mats Gustafsson – wiedeńskie przyjęcie urodzinowe w imię pokoju i … ognia


Wiedeński przybytek kultury Porgy and Bess był pod koniec października 2014 miejscem obchodów 50 rocznicy urodzin Matsa Gustafssona, być może najwybitniejszej postaci współczesnej muzyki improwizowanej o korzeniach nieanglosaskich.

Zabawa trwała trzy dni i zapewne tyleż nocy. Były życzenia, był tort i świeczki. I co najważniejsze – multum gości, muzyków zaproszonych przez Jubilata z całego świata. Dziś trafia do naszych rąk czteropłytowa dokumentacja muzycznej strony obchodów zacnej 50-i Matsa. Dzieło zwie się Mats Gustafsson & Friends MG 50: Peace and Fire. Wydawcą jest austriacki label Trost, pod numerem katalogowym TR140.

Nim prześledzimy zawartość tego wydawnictwa i przywołamy listę muzyków, którzy na nim zaistnieli, dwa słowa o tych, których na przyjęciu urodzinowym zabrakło. To muzycy na pewno dla Gustafssona ważni, muzycy, z którymi popełnił wiele znakomitych płyt. Myślę o Barry Guyu i Raymondzie Stridzie (ich wspólna formacja zwie się roboczo Tarfala Trio), a także Stenie Sandellu (z nim, jak i rzeczonym Stridem, Mats tworzy grupę Gush). Z pewnością ich nieobecność nie była intencją Jubilata, jakkolwiek mi osobiście tych Panów, w trakcie odsłuchu ekscesów muzycznych z trzydniowych obchodów, brakuje szczególnie dotkliwie. Ale cóż, nieobecni nie mają głosu, zatem skupmy się na tych, którzy w Wiedniu świetnie się bawili.




Nie kryję na tej stronie, pisząc dość często o współczesnych dokonaniach szwedzkiego saksofonisty, iż muzyczna przygoda Matsa niebezpiecznie pikuje w kierunku muzyki rockowej, noisowej i zgrzytliwej elektroniki. O ile użyte środki artystycznego wyrazu nie są dla mnie problemem, o tyle fakt, że muzyka Matsa ucieka od improwizacji w kierunku prostych rytmów i gigantycznego hałasu, jest trudna do zaakceptowania. Cierpi na tym scena free improvisation, dla której Mats był od lat motorem rozwoju i jedną z najważniejszych postaci.

Materiał z Porgy and Bess zresztą świetnie pokazuje tę dwubiegunowość poczynań Matsa. Na czteropaku znajdziemy zarówno błyskotliwe popisy free improv, jak i głośną, rytmiczną muzykę o prostym metrum, barwioną dźwiękami generowanymi na kilometrach grubych kabli, wreszcie zwoje zmyślnie pokomplikowanej elektroniki o delikatnie improwizowanym posmaku.

Przygoda Peace & Fire zaczyna się dwoma krótkimi miniaturkami wolnej improwizacji duetu Gustafsson – Dkerm. Za pseudonimem tego drugiego, kryje się avant-rockowy perkusista Dieter Kern, który w formule zaproponowanej przez Jubilata, radzi sobie … wyśmienicie. Ledwie dziewięć minut piorunującego zaproszenia do zabawy urodzinowej. No i gra Matsa – takiego lubię go najbardziej!

Następne dziewięć minut spędzamy w odmętach sycząco-skwierczącej elektroniki (Billy Roisz i Dieb13 jako Risc), by przez kolejnych kilkanaście poflirtować ze Svenem-Ake Johanssonem, weteranem freejazzowego bębnienia, w wersji solowej, który epizodycznie używa także głosu, na dość konwencjonalny zresztą sposób. Dysk pierwszy wieńczy prawie 25 minutowy set w wykonaniu stałej formacji Matsa, Swedish Azz (na ostatni fragment na dostawkę z Johanssonem), eksplorującej historię szwedzkiego jazzu na wskroś …nowoczesnymi środkami wyrazu. Nie są to wszakże dźwięki, które mnie osobiście szczególnie intrygują. W każdym razie, odsłuchałem bez szwanku na umyśle.

Dysk drugi, to rozbudowana wycieczka w kierunku muzyki nieimprowizowanej lub … tylko trochę improwizowanej. Zaczynamy od formacji (Fake) The Facts (Siewert, Gustafsson, Dieb 13), wspartej dwoma perkusjami (Brandlmayr, Lytton). Dwudziestominutową ścianę dźwięku słucha się … zupełnie ciekawie, a już na pewno jest to propozycja bardziej przyswajalna, niż studyjne ekscesy w składzie trzyosobowym. Kolejny, jeszcze dłuższy interwał, to duet okablowanego Christiana Kurzmanna i … wokalistki Sofii Jernberg, którą okazję mieliśmy poznać w Fire! Orchestra. I podobnie, jak w trakcie poprzedniego fragmentu, nie spodziewając się wiele, mogłem się mile rozczarować, zwłaszcza w kontekście głosowych pogadanek Sofii. No i czas na punkt główny dysku, czyli ponad 30-minutowy set kolejnej stałej formacji Gustafssona – Fire! Bazą dla tej grupy jest skład trzyosobowy, znamy świetnie wersję orkiestrową, tu zaś na scenę trafił wariant pośredni – Mała Orkiestra Ogniowa! W ramach wzmocnień personalnych – Agusti Fernandez na organach, Erwan Keravec na bagpipes (!) i dwie wokalistki znane nam z Fire! Orchestra - przywołana już wcześniej Sofia i Mariam Wallentin. Początek spotkania absolutnie w estetyce free improv, przy pięknie jęczącym wokalu jednej z Panien. Aż do momentu, gdy do gry wchodzi twardy bas Bertlinga i zaczynamy jechać już całkiem na rockowo. Przyznam bez cienia wątpliwości, że Fire! w takiej formule bardzo mi się podoba. Oczywiście dominacja rytmu, oczywiście głośny jęk gitary basowej i elektroniki (często jednocześnie), ale … z jednej strony - kapitalnie śpiewające Panny, z drugiej - łagodzący obyczaje Agusti, wreszcie szalone piszczałki na dokładkę. Wszystko to powoduje, iż ten set ogniowy dostaje ode mnie dużego plusa prosto w czółko. Do tańca i do różańca! Jeśli dacie sobie wydziergać na czole ten rockowy sznyt Fire!, ta muzyka zaprowadzi Was do bram piekła i pozwoli doznać nieuciążliwej ekstazy.




Jesteśmy zatem w połowie zabawy. Jest całkiem fajnie, kilku gości, pozornie zbędnych na tym przyjęciu, dało istotny powód do czerpania przyjemności z ich muzyki, a przed nami  creme de la creme tego zestawu. Najpierw Gustafsson zaprasza na scenę… austriacką formację muzyki współczesnej Klangforum Wien, z którą wchodzi w szranki improwizacyjnej batalii bez przymrużenia oka. Wyśmienite! Matsa kontratakują flet, kontrabas, obój, trąbka i kwartet instrumentów smyczkowych. Potem jeszcze fragment z tubą i perkusjonaliami. Blisko kwadrans jakże konkretnej zabawy. Tuż po nich, spotkanie Matsa w weteranami niemieckiego free improv, Günterem Christmannem (puzon, wiolonczela) i Paulem Lovensem (perkusja), którzy jako TR!O mają w dorobku krążek, popełniony dwie dekady temu (z tym pierwszym Mats ma na rozkładzie także duety). Do trójki podłączono analogową elektronikę Thomasa Lehna, a nam pozostało nieźle się zachwycić tą szemraną improwizacją, trwającą niestety tylko niewiele ponad kwadrans. Otumanieni skupioną grą wyżej wymienionych, po chwili zostajemy zaatakowani freejazzową petardą, w postaci blisko 40-minutowego setu The Thing i Kena Vandermarka. Jakąś dekadę temu takie granie strasznie mnie rajcowało, dziś jednak nie potrafię nie natrafić na powtórki i kalki. Ale Urodziny Matsa mają swoje prawa, a przecież trudno je sobie wyobrazić bez tego koncertu! No i dysk trzeci za nami…

Dysk ostatni przynosi … prawie wyłącznie występy solowe. O ile pierwsze dziesięć minut na wibrafon solo w połączeniu z elementami perkusji (Kjell Nordeson), możemy śmiało zmarnować na wycieczkę do lodówki po zmrożony browar, o tyle kolejne solówki nie powinny już ujść naszej uwadze. Najpierw Per Ake Holmlander i jego tuba (doskonałe!), potem prawie 20 minut preparacji fortepianu przez mistrza tego fachu, Agusti Fernandeza (kapitalne!), wreszcie jeszcze dłuższy fragment Erwana Keraveca i jego bagpipes (odjazd!). Na sam już finał znów okablowany Kurzmann, tym razem w towarzystwie Kena Vandermarka, a zaraz po nich Anna Högberg w dwuminutowej miniaturce na saksofon altowy. 

Wedle informacji zawartych na wydawnictwie, urodzinowa muzyka została zaprezentowana tu w porządku chronologicznym (dysk pierwszy zarejestrowany 26.10, dysk drugi - 27.10, zaś trzeci i czwarty – 28.10), przy czym dysk ostatni zawiera nagrania powstałe w Porgy and Bess, w części zwanej Strenge Kammer.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz