sobota, 25 marca 2017

Evan Parker – kwartet polski i trio anglosaskie


Na nową muzykę Evana Parkera każdy moment jest dobry!!! Dziś czas na omówienie jego kolejnej – po kwartecie z Mikołajem Trzaską – płyty wydanej w Polsce, z udziałem muzyków znad Wisły, Odry i Warty. Tym razem będzie to spotkanie z triem RGG. 

Znajdziemy też moment na wspomnienie jego stosunkowo nowego wydawnictwa w składzie trzyosobowym, które zawiera materiał lekko półkownikowy, albowiem zarejestrowany jeszcze w poprzedniej dekadzie


Na żywo w Alchemii, czerwiec 2016

Najpierw jubileuszowy koncert portalu jazzarium.pl. Znana wszem i wobec mała scena krakowskiej Alchemii. Na niej krajowi jazzowi aspiranci, funkcjonujący od wielu już lat pod szyldem RGG (Krzysztof Gradziuk - perkusja, Maciej Garbowski – kontrabas i Łukasz Ojdana – fortepian; ten ostatni nie jest muzykiem oryginalnego składu, albowiem jego nazwisko nie zaczyna się na literę R) oraz Evan Parker – tym razem wyłącznie na saksofonie tenorowym.




Panowie swobodnie improwizują przez ponad 70 minut, które na dysku zostaną podzielone na cztery części, wyłącznie dla wygody odbiorców tych dźwięków. Porcja zacna, dobitna, a my już na wstępie zaznaczmy, że udana i warta poświecenia naszego bezcennego czasu. Krążek Evan Parker + RGG  Live@Alchemia dostarcza nam oficyna Fundacja Słuchaj! (2017).

Muzyka trzech dość jeszcze młodych muzyków i angielskiego weterana (73 lata za moment) przynosi nam dalece szlachetny jazz, w estetyce chwilami wręcz mainstreamowej. Z uwagi jednak na zrealizowany proces twórczy, nie sposób nie zakwalifikować tej porcji dźwięków do kategorii muzyki dość swobodnie improwizowanej. Ów mainstreamowy flow zdobi jedyny w swoim rodzaju tembr saksofonu tenorowego Parkera, rozpoznawalny bez pudła, nawet przez obudzonych w środku nocy melomanów, którzy na co dzień obcują z mniej rewolucyjnymi eskalacjami muzycznymi. Świetnie zrealizowane akustycznie nagranie toczy się nam w zwartej narracji, z ciekawymi przystankami, wyciszeniami, które udanie puentują chwilę niemal free jazzowych galopad, dyktowanych na ogół przez Parkera. Ten ostatni lubi pozostawiać w wielu fragmentach na uboczu i przysłuchiwać się poczynaniom młodszych muzyków. Dając im pole na trzyosobowe dźwiękowe peregrynacje, samoistnie inspiruje ich do intelektualnego wysiłku, a gdy uznaje, że dramaturgia ich gry wymaga wsparcia saksofonem, wchodzi jak prawdziwy mistrz – nie dość, że wspaniale wyczuwa moment interakcji, to jeszcze robi to w sposób, który wręcz podrywa Polaków do improwizacyjnego lotu. Od razu dodajmy, iż poziom muzycznej empatii w tym jednorazowym kwartecie, tudzież wzajemnej komunikacji ewidentnie musi budzić nasz szacunek.

W części pierwszej szczególnie udany jest fragment, gdy solowe frakcje fortepianu i kontrabasu puentuje saksofonista, podłączając się pod indywidualne popisy tego drugiego. Soczyście wgryza się w struny kontrabasu i plecie swoją muzyczną opowieść, jakby jednym głosem z Garbowskim, bazując na interesującej próbie zgrabnej melodyki kontrabasisty. Tego drugiego też należy wskazać jako wygranego tej partii. Czuje drive kwartetu w najdrobniejszych szczegółach. Gdy sięga po smyczek i na moment przejmuje władzę nad mikrokosmosem dźwięków, pozostali partnerzy, akceptując ten stan rzeczy, zwinnie zdobią przestrzeń separatywnymi ekspozycjami. Part One finalizuje się w bezoddechowym pasażu Parkera, gdy zaciąg polski milknie na moment, kolana mając ciężkie od szacunku dla mistrza.




Fragment drugi dynamizuje nam ekspresyjna eskalacja, w trakcie której muzycy rwą do przodu, jak najlepsze konie na Wielkiej Pardubickiej. Parker palcuje jak nowonarodzony kocur, a polskie pieski grają mu tak zwinnie i kompetentnie, jakby całe życie nic innego nie robili, tylko tkwili zakotwiczeni w londyńskim Vortexie.

Pomiędzy drugim, a trzecim fragmentem Parker milknie na wiele minut. Trio robi swoje, uwija się jak w ukropie, ale recenzent nie może nie zauważyć, że temperatura koncertu lekko siada. Co nie znaczy, że ta chwilowa nieśpieszność, dramaturgiczne zaniechanie nie podszczypuje naszych endorfin, odpowiedzialnych za odczuwanie przyjemności. Powrót Evana ma równie wyważony i dalece relaksacyjny charakter. Tych dźwięków słucha się wyśmienicie, choć nie doświadczamy tego wieczoru w Alchemii estetycznej, ani stylistycznej rewolucji.

Zdaje się, że typowy dla Parkera, artystyczny introwertyzm dobrze wpisuje się w polskie trio i jest doskonałą metodą twórczą w tym akurat przypadku. Igraszki z ciszą, na jakie pozwalają sobie muzycy w ramach introdukcji fragmentu finałowego, też mają swoje uzasadnienie i toczą narrację tej improwizacji we właściwym kierunku. Oczywiście pianista i perkusista mogliby – from time to time – sięgać po bardziej oryginalne środki wyrazu (preparacje?), ale i bez nich koncert dzieje się przy uśmiechniętych gębach po obu stronach sceny. Wydaje się, że trzymanie konwencji jazzowej mimo wszystko służy temu nagraniu. Końcowe minuty znów zmyślnie dynamizuje tenorzysta, stawiając wszystkich na baczność wspaniałym i ciepłym (choć szorstkim!) brzmieniem swego instrumentu.  Gdy wybrzmi, kropki nad i stawiają pianista (separatywne akordy) i skupiony werblista. Moc oklasków jest uzasadniona i więcej niż sześćdziesięciosekundowa.


Wzrastając i kształtując, Maj 2009

Lądujemy w amsterdamskim przybytku kultury wartościowej – Bimhuis. Przed nami bardzo frapujące trio. Evanowi Parkerowi (saksofon tenorowy i sopranowy), towarzyszy amerykański drummer Michael Vatcher (od lat rezydent Królestwa Holandii, jakkolwiek) i wielokrotny partner w incydentach elektroakustycznych – Richard Barrett, tu odpowiedzialny za ogólnie pojmowaną elektronikę, jakkolwiek w jego grze słyszymy także procesowanie dźwięków na żywo. Krążek dostarcza wydawnictwo Sound Anatomy (2016), a opatrzony on został zgrabnym tytułem On Growth and Form.




Nie sposób nie stawiać tej holenderskiej rejestracji na tle innych, elektroakustycznych dokonań Evan Parkera. Porównanie wypada dobrze, ale tylko dobrze. Odrobinę brakuje mi tu brzmienia innych instrumentów. Gdy opary elektroniki i procesowania dźwięków przejmują władzę nad saksofonem i perkusją, dramaturgia nagrania zamiera, co czyni ten akurat fragment jakby zawieszonym w próżni, z licznymi znakami zapytania na twarzach muzyków, a zaraz potem tych, którzy efekty ich ciężkiej pracy odsłuchują.

Evan Parker gra tu oczywiście, jak zawsze … wyjątkowo pięknie (słychać, że jest w wysokiej formie!), zatem jeśli tylko nagranie z Bimhuis wpadnie wam w ręce, nie omieszkajcie poświęcić mu godzinę z okładem na skupiony odsłuch.

Nagranie powyższe czekało na wydanie siedem lat. Zostawmy już dywagacje, dotyczące procesu edytorskiego. Warto było czekać bez wątpienia, ale też w procesie produkcji płyty muzycy i wydawca winni być – w moim przekonaniu - nieco bardziej krytyczni i selektywni w doborze materiału na płytę. Mam wrażenie, że wymiar winylowy (max 40 min.) dobrze posłużyłby temu nagraniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz