czwartek, 7 listopada 2019

From Wolves To Whales! Dead Leaves Drop!


Dwupłytowe wydawnictwo Strandwal (Aerophonic Records) omawialiśmy na tych łamach dokładnie 22 sierpnia (oto skrót). Zawierało ono koncert, jaki miał miejsce 14 listopada 2017 roku w klubie De Pletterij, zlokalizowanym w holenderskim Haarlemie. Dzień później muzycy zagrali w belgijskiej Antwerpii. Zgodnie z zapowiedzią, zamieszczoną na stronie bandcampowej wydawcy, właśnie ów koncert z Antwerpii miał nam zostać udostępniony na czarnym krążku w jakiś czas po wydaniu kompaktu. W istocie, tak stało się w pierwszej połowie września.

A zatem Panie Recenzencie, otwórz szafę i mów do rzeczy! Nate Wooley na trąbce, Dave Rempis na saksofonie altowym i tenorowym, Pascal Niggenkemper na kontrabasie oraz Chris Corsano na perkusji. Kwartet, od czasu debiutanckiej płyty, zwie się From Wolves To Whales, nowy krążek zaś Dead Leaves Drop (Dropa Disc, LP 2019). Dwie strony winyla trwają około 40 minut.




Być może najlepszy obecnie skład free jazz/free improv zza Wielkiej Wody zaczyna koncert w Antwerpii nad wyraz kolektywnie. Dość dynamicznie, z trąbką, która już na wejściu szuka dobrych, preparowanych dźwięków, z bardzo sugestywnym, stylowym altem, ze smyczkiem masywnie posadowionym na gryfie kontrabasu, wreszcie ze skupionym na celu zestawem perkusyjnym, który od pierwszego dźwięku, nie dość, że trafia w punkt, to jeszcze dynamizuje działania wszystkich muzyków na scenie. More free than free jazz! Po rozbudowanym, jakże zmysłowym intro, pierwszą falangę indywidualnych ekspozycji rozpoczyna saksofon altowy. Rempis – master class, cóż dodać więcej? Pod nim sunie rozgrzana już sekcja rytmu i bijącego serca. Wooley włączą się w ten tygiel emocji w jego niemalże kulminacyjnym momencie – przejmuje ster i daje do wiwatu! Tymczasem owa sekcja, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, hamuje ekspresowy pociąg bez szwanku na czyimkolwiek zdrowiu. W ramach komentarza, błyskotliwa ekspozycja perkusisty – dźwięki jakby multiplikowały się, a przed nami grała wielka orkiestra zwinnych doboszy. Eksplozja emocji staje się udziałem wszystkich, albowiem do tego wrzątku improwizacji podłącza się także wyjątkowo ekspansywny kontrabas. Jest, i komentarz delikatnie zmutowanego altu, jest i zaśpiew trąbki! Prawdziwa maszyna do zabijania! Następujące tuż potem, dramaturgiczne zejście w kierunku ciszy jest prawdziwie monumentalne, wykonane z mistrzowską precyzją. Saksofon bez zbędnej zwłoki wchodzi w stadium preparacji, trąbka śle małe pociski, korzystając z plastikowej tuby, dołem płyną zaś półdronowe pulsary sekcji. Wyjście z cienistej narracji staje się udziałem niebywałego duetu altu i kontrabasu, traktowanego techniką pizzicato. Pachnie dobrym, otwartym jazzem po widnokrąg! Powrót do swobodnego flow improwizacji odbywa się już w jurnym galopie – trąbka eksponuje swój olbrzymi zasób melodyjności, sekcja gra rocka i grzmi!  Wygaszenie płomienia zostaje powierzone smyczkowi, który czyni to z kameralistyczną gracją! Brawo!

Druga strona winyla rodzi się przy preparowanych dźwiękach trąbki i saksofonu. W tle grzmi cichy kontrabas, połyskuje politura werbla, który łapie rezonans z nierozpoznanymi obiektami przestrzeni koncertowej. Piękna, gęsta introdukcja realizowana w perfekcyjnych okolicznościach akustycznych. Trąbka czyni już same cuda, ale ster narracji przejmuje alt, który płynie wyjątkowo wysokim wzgórzem, z garścią niebanalnej melodyki. W dole harcuje smyczek i rozedrgane talerze. Komentarz trąbki definitywnie w punkt! Prawdziwa epopeja harsh acoustic! A saksofon skacze jeszcze wyżej, brzmi już niemal, jak góralska piszczałka! W dalszej kolejności, wszyscy muzycy tłuką mocne fonie, jakby grali w cztery ognie, jeśli taką grę ktokolwiek potrafiłby wymyśleć. Moment eksplozji mija dzięki trąbce, która zmysłową preparacją istotnie spowalnia całą improwizację. Piękny moment, czerstwy oddech sekcji, perkusja w pół drogi do polirytmii, czarno-szarej, jak popiół z papierosa. Kwartet znów szuka ciszy i preparuje na potęgę. Chris! Pascal! Dave! Nate! Saksofon jakby tańczył zanurzony we .. własnej tubie. Trąbka nie pozostaje dłużna – oba dęciaki nakręcają się wzajemnie, jak sprężyny zegara. Bas i perkusja dudnią w tle. Wyjście na finałową prostą pełne jest jazzowego posmaku. More classic but still beauty! Zmysłowe, niemal hardbopowe solo Wooleya, jakby na potwierdzenie supozycji recenzenta. Wielki triumf klasyki na podsumowanie doskonałej swobodnej improwizacji, poczynionej przez kwartet genialnych muzyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz