sobota, 9 listopada 2019

Ilia Belorukov & Vasco Trilla! Laniakea!


Kontynuujemy, rozpoczęty na początku bieżącego tygodnia, cykl spotkań z tuzami barcelońskiej sceny improwizowanej. Dziś czas na spotkanie z naszym ulubieńcem, perkusistą i perkusjonalistą Vasco Trillą! Muzyk ten często w Polsce koncertuje – tej jesieni był m.in. gościem festiwalu Jazz Jamboree, na którym zagrał w towarzystwie Jamaaladeena Tacumy i Artura Majewskiego. Równie regularnie dostarcza nam nowych nagrań i na ogół wydawane są one w Polsce (do końca tego roku liczba tych akurat wydawnictw w katalogu Katalończyka powinna dobić do liczby 16!). Ale jak się okazuje, nie tylko u nas! Właśnie ukazała się bowiem jego płyta wydana w Portugalii, pod szyldem Fish Wool, z Susaną Santos Silvą i Yedo Gibsonem (JACC Records), a niespełna trzy tygodnie temu swą światową premierę miała … kaseta, wydana w Stanach Zjednoczonych, o której poniżej przeczytacie kilka słów…

… a zatem! Największy emancypator wyzwolonego no drumming percussion tej części świata oraz jego rosyjski przyjaciel, saksofonista, który uwielbia elektronikę (tu zagra także na fluteophone), Ilia Belorukov i ich duet sprzed dwóch lat (dokładnie z połowy lipca 2017r.), zarejestrowany w przerobionej na studio nagraniowe … piwnicy budynku, w którym mieszka perkusista. Na kasecie, która nazwana została Laniakea (Astral Spirits, 2019), odnajdujemy cztery improwizacje, które trwają łącznie 35 minut i 46 sekund.




Perkusjonalny dron, który drży wszystkimi membranami, który dmie w nieistniejące tuby, pełne zimnego powietrza, to aura akustyczna, za którą odpowiada Trilla. Tuż obok urywane mikrofrazy saksofonu, silnie skąpane w elektronice, zagubione w kilometrach cienkich kabli. Narracja zdaje się systematycznie narastać, pęcznieć, a obręcze werbla rezonować ze wszystkim, co znajduje się w pomieszczeniu. Huk, pomruk, szelest post-muzyki, dron, który rodzi się wewnątrz drona. Industrialny swąd, elektroakustyczna ściana dziwnych dźwięków. Imponująca sekwencja fonii, która wybrzmiewa po 6 minucie samą elektroniką. Druga opowieść na wejściu tylko syczy i szumi. Jakby budowana była niemal wyłącznie z elementów akustycznych – rezonujące dzwonki, tajemnicze przedmioty i oddechy muzyków. Po 4 minucie flow skierowany zostaje ku elektronice – mechanistyczna porcja hałasu, która ładnie wytraca moc i zaczyna drżeć każdą swoją cząstką. Tuż potem garść elektroakustycznych usterek, strumień niemalże plądrofonicznych zdarzeń z nierozpoznanych do końca źródeł dźwięku. W tle filigranowe percussion.

Trzecia improwizacja rodzi się w obrębie działania akustyki – dzwonki i inne małe przedmioty wprawione w drgania, szumiąca tuba saksofonu, sekwencja spokojnych dronów, które narastają do momentu, aż zostaną pochwycone przez macki elektroniki. Zdaje się, że każdy akustyczny dźwięk zostaje przekształcony w syntetyczny. Raz za razem, wiele z nich popada w proces imitacji – salwy fake sounds, które upodobniają się do siebie. Narracja nabiera epickości, dźwięki pulsują i rezonują całą szerokością pomieszczenia. Choć ta akurat opowieść i tak zasługuje na miano najdelikatniejszej w zestawie dźwięków, za które w zadanej czasoprzestrzeni odpowiadają Ilia i Vasco. Ostatnia improwizacja – perkusista uruchamia rytmiczny beat, który przypomina metronom. Talerze rezonują, elektronika bulgocze, pełna wstrząsów i fonicznych przekłamań. Ocean dźwięków, z których każdy pojedynczy stanowi zaskoczenie. Saksofon stawia na preparacje i konsekwentnie stara się przebić przez tę elektroakustyczną powłokę. Proces zostaje zwieńczony powodzeniem, tkanka post-syntetyki nie okazuje się nadmiernie masywna. Świat elektroniki i czyste dźwięki metalowych misek tworzą intrygujący zestaw przeciwieństw – piękny dysonans! Na ostatniej prostej doświadczamy więcej dźwięków charakterystycznych dla saksofonu altowego, zabarwionych szczyptą zdrowego noise. Niespełna 36 minut Laniakea’y mija w ułamku sekundy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz