poniedziałek, 25 listopada 2019

Colin Webster with Stian Larsen & Andrew Lisle! And also with John Macedo!


Brytyjski saksofonista Colin Webster, jeden z najważniejszych muzyków improwizujących młodego pokolenia w Europie, bardzo lubi grać w naszym pięknym kraju! Muzyk zawita bowiem do nas już po raz trzeci tego roku!

Dokładnie dziś zagra w Krakowie, jutro w Lublinie, a we środę w Warszawie. Kolejne punkty jego marszruty, to Berlin i Dortmund. Podobnie jak to miało miejsce w lutym bieżącego roku, w tej zacnej podróży towarzyszy mu amerykański perkusista Mark Holub.

W ramach gorącego zaproszenia w polskie koncerty Webstera, recenzja jego dwóch najnowszych wydawnictw! Jak zwykle – ze stuprocentową rekomendacją całej redakcji!




Stian Larsen/ Andrew Lisle/ Colin Webster  Zeal And Perseverance (Va Fongool Records, CD 2019)

Londyńskie Soup Studios, luty bieżącego roku, a w nim od lewej do prawej: Stian Larsen na gitarze elektrycznej, Andrew Lisle na perkusji oraz Colin Webster na saksofonie altowym. Muzycy swobodnie improwizują przez 42 i pół minuty, a ich muzyczna podróż podzielona jest na sześć odcinków z tytułami.

Bijące serce zestawu perkusyjnego Lisle’a, umieszczonego w samym środku przestrzeni fonicznej studia, to dramaturgiczna oś wydarzeń tego spektaklu. Posadowione na flankach, gitara i saksofon, zdają się czynić wspólny rytuał rytmicznego budowania narracji wyłącznie agresywnymi frazami – równie dynamicznymi, jak i narowistymi. Połamany rytm tańca bez końca, który dąży do eksplozji. Heavy jazz-rock in a very free style! Druga piosenka – dla przeciwwagi – startuje w cichej aurze. Mała gitara, wytłumiony saksofon, deep toms. Powolny marsz upiorów z najgorszych snów, tych rodzących się tuż przed świtem. Trzecia partycja znów zionie ogniem już od pierwszej nanosekundy nagrania. Kolektywny hard core jazz, kanciasty, agresywny, świetnie skomunikowany wewnętrznie, w którym nie brakuje przestrzeni na incydentalne tłumienie emocji. Czwarta odsłona, znów kontrast – pykanie dysz, flażolety, struna po strunie, talerze, drżenie werbla. Filigranowa precyzja, orle skupienie, bez pustych przebiegów. Like SME’ idiom! Mimo, iż Lisle dokłada do ognia, płomień narracji pięknie przygasa.

Dwa ostatnie epizody, to niemal pół płyty! Piąty szumi w tubie, rzeźbi esy floresy na gryfie, preparuje niemal każdy dźwięk. Narracja rodzi się w duecie gitary i saksofonu. W połowie 4 minuty do gry wchodzi perkusja i zaczyna rozstawiać pozostałe instrumenty po kątach. Koci drumming, dzięki któremu narracja nabiera rumieńców. Już po chwili alt kipi niczym parostatek, perkusja ginie w konwulsjach, a gitara topi się w plątaninie post-rockowych incydentów. Zdaje się, że naszym udziałem staje się najbardziej intensywny i emocjonalny fragment płyty. Ostatni gasi światło Lisle! Czas na trwający kwadrans finał płyty! Introdukcja znów należy do obowiązków gitary i altu. Po trzech kwadransach … sekund do gry wchodzą werbel i talerz, które rezonują z połową przedmiotów miasta stołecznego Londyn. Dark & clear! Narracja buduje się step by step, przy wiodącej roli dobrze już rozgrzanego zestawu perkusyjnego. Lisle wciąż dodaje nowe akcenty do swojej opowieści, być może to on zasługuje tu na miano przodownika kreatywności. W 7 minucie ognisty flow jest już udziałem wszystkich, by po kilkudziesięciu sekundach zmysłowo … przygasnąć – stopa dudni na bębnie basowym, dźwięki na flankach zmysłowo gubią moc, a nowa narracja jakby budowała się już samoczynnie. Po 10 minucie muzycy znów są w kipieli, a szczególnie aktywna zdaje się być gitara – same ostre ślizgi po gryfie, swąd dobrej psychodelii. W połowie 13 minuty Webster milknie, a Larsen i Lisle wpadają w otchłań drone & ambient! Gdy saksofon wraca, też klei się do zadanej stylistyki, a gitara jakby plotła jednocześnie dwie opowieści. Piękny finał doskonałej płyty! A ostatnie dźwięki należą, co oczywiste, do perkusisty!




John Macedo/ Colin Webster  Live at New River Studios (Soundholes Live #009, Kaseta 2019)

Pozostajemy w Londynie, cofamy się w czasie do listopada 2018 roku. Nagranie koncertowe poczynione w … New River Studios, za powstanie którego odpowiadają: John Macedo na syntezatorze modularnym oraz Colin Webster na saksofonie altowym. Nie zagrają zbyt długo, bo ledwie 22 minuty, ale bezwzględnie warto zawiesić ucho na efektach ich działań.

Siarczysty zapach saksofonu i mała, zwinna elektronika syntezatora modularnego, to konglomerat zdarzeń, który zwiastować może dużo dobrego! Od startu muzycy dużo ze sobą rozmawiają, zgłaszają zdania odrębne, mają też garść wspólnych poglądów na temat rzeczywistości zastanej. Dysze saksofonu skaczące po rozgrzanym pulpicie syntezatora, raz na zasadzie dysonansu, innym razem niczym papużki nierozłączki. Instrumenty wzajemnie imitują swoje brzmienie i na ogół czynią to doprawdy tak pięknie, że trudno jest precyzyjnie wskazać źródło dźwięku! Zwłaszcza, gdy muzycy budują narrację w pobliżu ciszy, z małych fraz, jakby chwilami wyrwanych z kontekstu. Prawdziwa uroda subtelności, choć na scenie groźny saksofon i czerstwa elektronika, oba nie stroniące od preparowania dźwięków.

Po 7 minucie Webster i Macedo pozwalają sobie na nieco głośniejsze zachowanie – wdechy i wydechy tuby, elektroakustyczne psoty syntezatora. W 12 minucie symbioza żywego i syntetycznego zaczyna przebierać miłosne szaty. Dźwięk za dźwięk, truely masterclass! Po chwili imitacje obu instrumentów nabierają nawet barw post-industrialnych – drony saksofonu, harsh melodyka syntezatora. Duża zmienność akcji, raz cisza, raz garść hałasu. Muzycy zdają się coraz wyraźniej zanurzać w ciszy, by na ostatnie sto sekund jednak uderzyć w fanfary! Mocny tembr altu, dotkliwa siła modularnej elektroniki! Zakończenie koncertu wydaje się być jego najgłośniejszym fragmentem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz