piątek, 17 stycznia 2020

Kaja Draksler & Terrie Ex! How much they like The Swim!


Choć zostało nam jeszcze sporo płyt z roku 2019 do omówienia (myślę, że ze stosiku wydawnictw z tą datą wygrzebiemy się nie wcześniej niż w drugiej połowie lutego), czas dziś jak najbardziej odpowiedni, by zaprezentować na łamach Trybuny pierwszą płytę wydaną już z kosmiczną datą 2020! Tym bardziej, iż ma ona właśnie swoją światową premierę!

Ona jest wyjątkowo uzdolnioną, młodą, piękną pianistką, on starym, cudownym, jakże kreatywnym punkiem, który zaczynał publicznie szarpać gitarowe struny w czasach, gdy tej pierwszej nie było jeszcze na świecie. Dziś każdy z tych dwojga ma już bogaty dorobek, także w sferze muzyki swobodnie improwizowanej. Do tej pory  – pamięć recenzenta bywa zawodna – nie spotkali się chyba ze sobą na jakimkolwiek wydawnictwie. W roku 2018 z pewnością jednak natknęli się na siebie na niewielkiej scenie londyńskiego Cafe Oto i zagrali intrygujący koncert. Teraz, pod tytułem The Swim, możemy go wspólnie odczytać i odsłuchać (w formacie LP/DL dostarcza go holenderski Terp Records). Dwie improwizacje, 43 minuty, bez 6 sekund.

Panie i Panowie!

Kaja Draksler na fortepianie oraz Terrie Hessels (tu, pod swoim punkowym pseudo – Ex) na gitarze elektrycznej!




Głuche dźwięki strun fortepianu i gitary, jakby czerpane z samego dna ich pudeł rezonansowych, narracja klecona małymi frazami i spiętrzeniami elektrycznej mocy. Być może Kaja ma w ręce gumową piłkę i uderza nią w struny, tworząc efekt intrygującego percussion. Innymi słowy - przedmioty i preparowane dźwięki w spokojnym marszu swobodnej improwizacji. Pierwsze, pojedyncze frazy z klawisza czynią opowieść odrobinę bardziej dynamiczną. Dźwięczność w oparach szumu i elektroakustycznego skwierczenia. W połowie 5 minuty Terrie na chwilę zostaje sam w efektownej meta ciszy. Struny fortepianu zdają się mimowolnie szeleścić. Emocje tlą się po podłodze, powabny, oniryczny nastrój, niczym dym na rockowym koncercie, spowija stopy muzyków. W 10 minucie, kolejny łyk mikrodynamiki – zmutowane ciepłem dłoni klawisze i silnie preparowane struny gitary (ciekawe, jakimż to przedmiotem Terrie je maltretuje). Po kolejnych 150 sekundach koncert znów spowija aura mroku i wyciszenia – Kaja repetuje, Terrie liczy struny, w parze zaś łapią garść zwinnych imitacji, robiąc krok ku bardziej głośnym frazom. Dwa kroki do przodu, dwa kroki w tył – małe piano i struny, które oddychają pod mikroskopem.

Po dwudziestej minucie, nie pierwsza tego dnia, faza doskonałych preparacji na obu instrumentach. Jeśli Kaja stuka, to Terrie rwie struny, ale za moment sytuacja może ulec odwróceniu. Muzycy zdają się mieć wobec siebie mnóstwo respektu, często po krótkotrwałej eskalacji – bez zbędnej zwłoki – szukają w swoich zachowaniach znamion ciszy, każdemu dźwiękowi towarzyszy wtedy separatywna reakcja, a całość narracji budowana jest skupieniem i dbałością o elektroakustyczne niuanse. Bywa też, że niektóre wątki muzycy porzucają jakby przedwcześnie, jakby obawiali się, że za rogiem może czaić się dramaturgiczna pułapka. W połowie 28 minuty kolejna faza intensywnych preparacji, skomentowana słodko-gorzką strugą fonii z czarno-białych klawiszy. Marsz i gitarowe slajsy, czynione na sporej dynamice, wyposażone w odpowiedni ładunek mocy – to kolejna faza tego koncertu. Po 32 minucie, powrót do stonowanej repetycji i gry w pojedyncze dźwięki doprowadza set do końca i sporej porcji oklasków.

Set drugi, a raczej kilkuminutowy encore, rodzi się z preparowanych dźwięków gitary. Fortepian prosi o łyk wody, ktoś gra na grzebieniu, gitara trzeszczy w szwach – bukiet tajemniczych dźwięków o nie do końca rozpoznanym miejscu pochodzenia. Ktoś podśpiewuje pod nosem, ktoś wprawia struny piana w suchy rechot, ktoś rytmicznie czyni na gryfie gitary energetyczne przepływy. Finał stawia na akustyczne niespodzianki – klawisze repetują bukietem contemporary stuff, gitara stempluje znaczki pocztowe pędzlem post-rocka. Gaszenie światłą zdaje się być nad wyraz urokliwe.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz