poniedziałek, 8 czerwca 2020

Luís Vicente/ Olie Brice/ Mark Sanders! Unnavigable Tributaries!


Trio trębacza, kontrabasisty i perkusisty rozpoczyna swoją improwizowaną opowieść w pełni kolektywnie, zostawiając wszelkie indywidualne aspiracje w szatni, tym samym ustanawiając od pierwszej sekundy nagrania kardynalną zasadę, której muzycy trzymać się będą do ostatniego dźwięku. Krok po kroku, tytuł po tytule, sprawdzamy, jak owe joint creation sprawdza się w praktyce improwizacji.




Côa. Masywny, powolny flow kontrabasu, szarpanego za struny, ciepła, przesycona tajemniczą melodyjnością trąbka i zwinne ornamenty na talerzach zestawu perkusyjnego budują narrację, która w mgnieniu oka podkręcona zostaje post-jazzowym, aktywnym drummingiem. Moc sprawcza, precyzja i pewność każdego gestu, wreszcie odpowiednio skrojona, dźwiękowa dramaturgia są z muzykami od narodzin aż po śmierć tej historii. Pierwszy jej epizod jest krótki, w skondensowany sposób kreśli ramy tego, co nas czeka w dalszej części. W roli niosącej flagę pokoju roztańczona trąbka.

Tua. Kontrabas szarpie na raz, perkusja podaje szybkie tempo, a trąbka leniwie wypuszcza suche powietrze nierozgrzanymi jeszcze wentylami. Każdy z muzyków zdaje się dyktować inne tempo, zyskując moc wprost z energii słonecznej lizbońskiego poranka. Trębacz dość szybko kipi emocjami, parska zdrowym popędem kreacji, pokrzykuje po davisowsku. Kontrabasista i perkusista sieją spustoszenie w jurnym galopie. Przed upływem piątej minuty szybki, solowy epizod drummerski w tempie zadanym już wcześniej. Trąbka i kontrabas wracają nieco zrelaksowani i snują nowy wątek opowieści.

Sabor. Wystudzony, ale aktywny perkusista otwiera kolejny epizod podróży. Flow basu dostojny, ale i nieznoszący sprzeciwu. Trębacz kwili na boku, podśpiewuje i chichocze. Gdzieś daleko pod skórą szuka melodyki, która dobrze odda nastrój chwili. Gdy ją stworzy, okaże się, że jest równie latynosko rozkołysana, jak i po portugalsku smutna, zatopiona we łzach saudade.

Corgo. Tymczasem nowe prawa zdaje się ustanawiać smyczek na gryfie kontrabasu. Trębacz szumi, przedmuchuje wychłodzone wentyle. Perkusja dudni z samego dna. Trio bezboleśnie wchodzi w fazę preparowania dźwięku. Dramaturgiczny suspens, posmak ulotnego post-chamber. Parę chwil bez trąbki, która wraca delikatnie parskając ustami muzyka. Kontrabasista buduje swój pomysł na improwizację używając naprzemiennie techniki pizzicato i arco. Trębacz skacze ku górze, wyje i złorzeczy, po czym upada na miękką trawę. Narracja chybocze się jak na równi pochyłej, szukając chwilowo utraconych atrybutów dynamiki. Trąbka znów na moment milknie, by po chwili powrócić smutnymi dźwiękami, potem bije się z myślami, a na końcu znów pachnie Milesem.

Tavora. Piąta część zabiera nas w najdłuższą podróż. Rodzi się w ciszy wyczekiwania, pojedynczymi szarpnięcia za struny, długimi pasażami trąbki z samego jej dna, przy milczącej obecności perkusji. Refleksyjne pizzicato niesie ku górze półśpiew blaszaka. Perkusja wchodzi do gry po upływie dwóch minut. Akcja toczy się nad wyraz leniwie. Trąbka wierci się, nie może sobie znaleźć miejsca, szuka masywniejszego oddechu, w tle rezonują talerze. Narracja budowana jest na bazie dramaturgicznych wątpliwości, a emocje falują jak ocean, który wdziera się do miasta szerokim korytem Teju. Smyczek niecierpliwi się, trąbka skowycze raz za razem, by w połowie siódmej minuty śpiewać już pełną gębą. Faza rezonujących dronów, jako kolejny suspens w tej tajemniczej opowieści. W połowie dziewiątej minuty zabawa w pytania i odpowiedzi w podgrupie kontrabas-trąbka. Powrót perkusji przełączą tryb pracy tej ostatniej. Blaszak gada, gdacze, same cuda płyną jego szorstkimi wentylami! Smyczek wzmaga emocje. Trio nabiera mocy – repetycje, stukoty, tajemnicze melanże, rwący potok fonii, wreszcie szumy i świsty, które tłumią flow. Trąbka tańczy na palcach przy wtórze uderzeń w werbel i pudło rezonansowe kontrabasu, po czym gaśnie w delikatnej mgławicy talerzy. Magic moment!

Paiva. Finałowy antrakt płyty, podobnie jak jej początek, buduje kolektywna dynamika, frazy ostre niczym brzytwa, dobra agresja i brak złych skojarzeń. Prawdziwa salwa wolności, radości i artystycznej czupurności. Każdy z muzyków na ostatniej prostej stawia mistrzowskie stemple. Dźwięk za dźwięk! Opowieść gaśnie wybrzmiewającymi strunami kontrabasu i szelestem talerzy.


Unnavigable Tributaries (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2020). Luís Vicente – trąbka, Olie Brice – kontrabas, Mark Sanders – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Lizbonie, 20 maja 2019 roku. Sześć improwizacji, 45 minut i 32 sekundy.


Uwaga! Autor recenzji jest współwydawcą tej płyty! Czytałeś na własną odpowiedzialność!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz