wtorek, 29 grudnia 2020

Phicus! Ràdium Trio and Duo! From Grey To Blue! Inner Path! Aranda solo! The Barcelona’ new round-up!


Barcelona nie ustaje w dostarczaniu ekscytujących nagrań muzyki improwizowanej. Parę dni temu szczerze zachwycaliśmy się nowymi płytami Agustí Fernándeza, a dziś czas na kolejne, świeżutkie nagrania ze stolicy Katalonii! Nie zabraknie w nich preparowanych dźwięków fortepianu wspomnianego pianisty, acz w roli głównej wystąpi równie przez nas hołubiony Ferran Fages.

Muzyk najpierw przybierze szaty gitarzysty (wyjątkowo głośnego, niemal noise’owego!) w ramach świetnie nam znanego tria Phicus, potem zostanie operatorem tajemniczych, akustycznych urządzeń, a my poznamy dwa wcielenia formacji Radium – trio i duet, na koniec zaś zaprezentuje nam swoje oblicze kompozytorskie, a konkretnie minimalistyczne dzieło na rezonujące dźwięki fortepianu.

Na zakończenie dzisiejszej opowieści zaprosimy na odsłuch dwóch najnowszych płyt Discordian Records. Na jednej z nich pojawi się nasz kolejny ulubieniec Vasco Trilla, którego dźwięków posłuchamy także … na pierwszym z omawianych dziś wydawnictw. Zatem ponownie w naszej zbiorówce mała pętla narracyjna, czy znów piekielna, czy tym razem boska, niech ocenią mądrzejsi od nas.

 


Phicus  Solid (Astral Spirits, CD/Kaseta 2020)

Czwarta płyta working bandu Phicus (pierwsza wydana w Ameryce!) nagrana została w składzie bazowym, a zatem: Ferran Fages – gitara elektryczna, Àlex Reviriego – kontrabas oraz Vasco Trilla – perkusja. Rejestracja z kwietnia 2019 roku (Rosazul Studio, Barcelona) składa się z ośmiu utworów (improwizacji) i jest bez cienia wątpliwości najgłośniejszym nagraniem w kilkuletniej historii tria! Odsłuch całości zajmie nam niemal pełne 46 minut.

Otwarcie Solid-nej płyty nie znamionuje jeszcze wielowarstwowego ataku dywanowego, jaki planują nam zaserwować muzycy z Barcelony. Masywny smyczek na gryfie kontrabasu brnie krok za krokiem, niedźwiedzimi pomrukami straszy lokalne ptactwo szeleszczących talerzy. Owo heavy chamber trwa do momentu pierwszego wrzasku gitary. Bystre przestery i zmutowane riffy rozrywają czasoprzestrzeń improwizacji w ułamku sekundy. Dzikie zwierzę meta rocka zaczyna czynić spustoszenie! Flow kolejnej części zdaje się być bardziej typowy dla Phicusa, ale znów gitara szuka głównie hałasu, a każdy z muzyków daje z siebie dużo więcej niż zwyczajowe sto procent. Trzecia improwizacja jest spowolnionym bluesem, pełnym śmiertelnego promieniowania. Kontrabas wydaje z siebie przeciągłe piski, gitara płynie jakby spokojniej i moduluje frazy, ale to pozór – po chwili generuje garść rockowych sprzężeń i sieje zawieruchę. W kolejnej części w rolę naczelnego mordercy wciela się smyczek na kontrabasie. Jego struny jęczą, skomlą, krzyczą. Gitara rysuje wykoślawione riffy, pełne gruboziarnistego piasku sypiącego się spod strun. Drummer sprawdza odporność werbla na ciosy. Altered Power Trio w rozkwicie!

Piąta improwizacja rodzi się w ogniu gitarowej kipieli. Smyczek żłobi bruzdy w ziemi, perkusja znów podaje całą mocą swej maszynerii. Dynamiczny początkowo flow, po upływie 5 minuty uspokaja się. Kontrabas piszczy, gitara wzdycha, a deep drumming sprowadza opowieść na sam dół. Szósta część znów pachnie bluesem. Gitara parska rozjechanymi frazami, rzęzi i stęka, bas płynie szerokim korytem i zlewa się z doomem perkusji. Z każdą sekundą narracja zdaje się coraz intensywniej żłopać przeterminowaną whisky. Przedostatnia część daje wszystkim chwilę wytchnienia. Drobne trzy minuty z okładem warte każdej swojej sekundy. Dark post-post czegoś nieokreślonego – szeleszczące przedmioty, szumy i oddechy amplifikatora. Pieśń zamknięcia za nic ma sobie możliwości naszych receptorów słuchu. Gitara od startu wpada w czerstwy hałas. Smyczek zdziera glazurę z ostatniej żywej struny kontrabasu. Perkusja nadaje marszowy rytm i wyznacza kierunek podróży. Opowieść zdaje się konsumować całą desperację i determinację tych muzyków i tej akurat historii dźwiękowej! Heavy Solid! God Save America, Catalan invasion is coming! Na ostatniej prostej gitara na moment odpuszcza – flow nabiera zaskakującej lekkości. Mała ekspozycja kontrabasowego pizzicato musi jednak liczyć się z coraz bardziej dobitnymi komentarzami gitary.  

 


Ràdium Trio  Circumferens (Sirulita Records, CD 2020)

Zgodnie z wcześniejszym anonsem Ferran Fages zamieni teraz gitarę na zestaw przedmiotów, które językiem Szekspira możemy określić jako acoustic turntable, resonant and feedback devices. Àlex Reviriego także pozostaje z nami (niezmiennie kontrabas), a do wspomnianej dwójki dołącza Agustí Fernández na fortepianie. Jako Ràdium Trio muzycy zapraszają do prawdziwego królestwa fake sounds! W trakcie bowiem trwających 43 minuty pięciu improwizacji, tylko w niektórych momentach będziemy wstanie wskazać, bez ryzyka popełnienia błędu, kto lub co wydaje dany dźwięk. Nagranie powstało pod koniec lipca br. (Estudi Les Orenetes, Sant Pere de Vilamajor, Barcelona).

Już sam początek nagrania wtłacza nas do zapowiadanego królestwa – coś ze sobą rezonuje, coś piszczy, ktoś ugniata struny, ktoś trze i szarpie za nieznane przedmioty. Po chwili namysłu domyślamy się, iż Alex gniecie i pociera struny smyczkiem, Ferran akustycznie rezonuje, a Agusti czarnymi klawiszami kreśli głęboki rytm, pełen echa i pomruków. Druga opowieść (najdłuższa, ponad 14-minutowa) zaczyna się pogłosem dźwięków z kilku źródeł - najpierw strun obu żywych instrumentów, potem szumów z akcesoriów Ferrana. Muzycy budują dłuższe i krótsze frazy, wszystko wszakże czynią w dużym skupieniu, stawiając na precyzję wykonania, a narracja zdaje się przybierać niezwykle medytacyjny charakter. Kontrabas od czasu do czasu piszczy i skomle, struny piana popadają w taneczne podrygi, a przedmioty Ferrana przypominają kręcące się na silnym wietrze wiatraczki. Gdy całość nabiera odpowiedniej gęstości i intensywności, to co słyszymy, skwitować możemy śmiało mianem efektownego, akustycznego post-industrialu. W drugiej części nagrania muzycy stawiają raczej na minimalizm, czekają na efekty wybrzmiewania i rezonowania wszystkiego ze wszystkim.

Trzecia improwizacja jakby odrobinę w klimatach dark chamber - smyczki na strunach, echo pudła rezonansowego piana, szum nieznanych przedmiotów. Nagle w tej fonicznej nierzeczywistości Agusti serwuje nam kilka prostych dźwięków z klawiatury, jakby z innego świata, z innej czasoprzestrzeni. Po chwili wpada w repetycję, która wiedzie resztę drżących i rezonujących dźwięków do kresu utworu. Kolejna opowieść, to znów morze preparowanych dźwięków i akustycznych pytań retorycznych. Alex wyjątkowo nisko zawieszonym smyczkiem zagęszcza opowieść, która przeobraża się tygiel samorezonujących fonii. Wreszcie finał tej fake symphony – odrobina akcji minimalistycznych, trochę oddychającej, czystej akustyki. Najpierw wszystko zaczyna piszczeć, potem w wyniku preparowania strun – nabierać dynamiki. Znów tym, co nadaje całości ładu i porządku jest klawiatura fortepianu. Kilka repetytywnych fraz wiedzie nas na koniec tej wyjątkowo tajemniczej opowieści, która definitywnie dobrze się kończy.

 


Ràdium (Ferran Fages & Àlex Reviriego)  Segment (Remote Resonator, DL 2020)

Bez zbędnej zwłoki przystępujemy do odsłuchu radiumowych fake sounds w wersji duetowej. Agusti dostaje zatem wolne, a Ferran i Alex, wyposażeni w takie same akcesoria wydające dźwięki, zapraszają na osiem improwizacji, które potrwają łącznie 41 minut. Nagranie duetu powstało nieco wcześniej niż tria – pod koniec ubiegłego roku, w miejscu zwanym La Isla (Barcelona).

Ta podróż od pierwszego dźwięku zdaje się wymagać od odbiorcy jeszcze większego skupienia i odporności na foniczne ciosy niż wersja trzyosobowa. Na wejściu w spektakl wita nas bowiem dźwięk przypominający pracę … młota pneumatycznego – struny kontrabasy drżą złowieszczo, a tło przedmiotowe szemra równie wyraziście. Meta analogowa rzeczywistość obiektów, która chwilowo pracuje niczym silnik niskoprężny, miesza się z tu z wyjątkowo pogmatwaną akustyką żywego instrumentu. W drugiej części kontrabas zostaje poddany preparacjom smyczkiem. Wszystko wokół niego rezonuje tajemniczym rytmem, jakby też miało swoje pełnoprawne życie estradowe. Akustyczny flow żywego kontrabasu i urządzeń Ferrana wydaje się być równie płynny, jak drgający i pulsujący. Wszystko klei się tu do siebie i przypomina hydrę, która nigdy nie daje za wygraną. Na początku kolejnej części nisko zawieszony smyczek produkuje piękny, mroczny ambient. Instrument Alexa ciężko oddycha, jęczy, huczy i trzeszczy, wydaje się być na skraju załamania nerwowego. Mocno dociskane do gryfu i szarpane struny lepią się w akustyczną miazgę, której odsłuch jest równie bolesny, jak piękny. Fonosfera Ferrana jest tuż obok, czasami trudno wskazać w jakim stopniu interferuje ona ze zmutowanym flowem kontrabasu. Czwarta część daje nam ułamek sekundy wytchnienia. Krótkie frazy, małe pętle kontrabasu, który na moment schodzi z pierwszego planu.

Piąta improwizacja śmiało kandydować może do miana tej najsmakowitszej – szumy, szelesty, tarcia i uściski w pełnym rezonansie. Akurat w tym momencie struny brzmią nad wyraz żywym dźwiękiem. Kontrabas zdaje się tu śpiewać, flora Ferrana ponownie drżeć i pulsować potajemnym rytmem. A na sam finał części wszystko leje się do jednego koryta i mówi wspólnym głosem. W szóstej części, na kilka chwil powraca dźwięk … młota pneumatycznego. Jego hałas równie silnie pulsuje, jak i rezonuje w tym, co jeszcze żyje w tle. Siódma improwizacja dodaje całości odrobinę życia. Kontrabas wręcz tańczy, snuje się melodyjnie po scenie, ale wokół niego huczy rezonująca, groźna meta przestrzeń. Finałowa część reasumuje wyczyny Katalończyków – tu jeden rezonans zdaje się wpadać w kolejny, tworząc egzystencjalny pasjans śmierci. Kontrabas drży i sieje grozę, strona przeciwna stawia na pozorną lekkość i złośliwą ulotność.

 


Ferran Fages  From Grey To Blue (Inexhaustible Editions, CD 2020)

Zjawisko rezonansu wydaje się być kluczowe w trakcie naszych dzisiejszych, barcelońskich spacerów. Teraz jednak obcować będziemy z nim w nieco innym wymiarze – diametralnie spokojniejszym i dalece bardziej … rozrzedzonym. Zapraszamy na trzy minimalistyczne utwory na fortepian solo, które eksplorować będą efekt rezonujących dźwięków, wydobywanych z wielkiego instrumentu za pomocą klawiatury. W roli podmiotu wykonawczego wystąpi pianistka Lluïsa Espigolé. Kompozycje Ferrana Fagesa zarejestrowano jesienią 2019 roku w miejscu zwanym Rosazul, położonym rzecz jasna w Barcelonie. Całość trwa 41 i pół minuty.

Cisza od początku do końca nagrania zdaje się być pełnoprawnym elementem spektaklu. Oddziela od siebie akordy, zarówno te niemal pojedyncze, jak i te zebrane w skromne plejady. Wyznacza kilkunastosekundowymi pauzami przestrzeń pomiędzy poszczególnymi kompozycjami. Rządzi i dzieli, a nade wszystko dba o to, by generowane przez pianistkę dźwięki mogły odpowiednio długo wybrzmiewać i rezonować z instrumentem, głuchą przestrzenią miejsca nagrania, tudzież ze skrzypiącym krzesełkiem, na którym siedzi artystka.

Pierwsza część wydaje się być szczególnie dostojna. Cisza, akord, cisza, akord, a pomiędzy nimi swobodne wybrzmiewanie. W trakcie utworu sekwencje akordów ulegają zmianie, ale fakt ten bywa chwilami zupełnie niedostrzegalny. W drugiej części narracja ulega jeszcze większemu rozrzedzeniu. Przestrzeń dla echa rośnie, ilość dźwięków maleje. W połowie utworu kilka bardziej zwartych uderzeń w czarne klawisze, zaserwowanych przez pianistkę, to niemal zmiana konwencji. Szczęśliwie dla miłośników gatunku, naprawdę chwilowa. Z kolei trzecia kompozycja przynosi nam więcej dźwięków w jednostce czasu. Plastry rezonansu i cisza pomiędzy nimi stają się przez to nieco krótsze, mniej majestatyczne. Narracja płynie raz nisko, innym razem nieco wyżej, czym także podnosi minimalny tu przecież poziom emocji. A ostatnie dźwięki definitywnie należą do czarnej części klawiatury.

 


Jivko Bratanov/ Liba Villavecchia/ Vasco Trilla  Inner Paths (Discordian Records, DL 2020)

Po sporej dawce pianistycznego minimalizmu zasłużyliśmy na poważny zastrzyk emocji! Za podniesienie naszego obumarłego poziomu adrenaliny (w wielu momentach istotnie free jazzowymi metodami) zadbają: Liba Villavecchia na saksofonie altowym, Jivko Bratanov na fortepianie oraz Vasco Trilla na perkusji. Nagranie z Underpool Studio (Barcelona) powstało w lutym bieżącego roku. Składa się z czterech improwizacji (całkiem swobodnych!), które trwają łącznie niemal 52 minuty.

Nim muzycy bardziej zdecydowanie zadbają o naszą adrenalinę, w pierwszej fazie improwizacji otwarcia proponują nam zmysłowe dark chamber. Werbel Vasco drży niemal klasycznie dla tego artysty, to samo dzieje się ze strunami piana, saksofon zaś snuje małe drony. Owe bystre abstract contemporary impro buduje się mocą skupienia wszystkich artystów, a nade wszystko umiejętnym kreowaniem struktury narracji przez perkusistę, który i w tej dziedzinie uchodzić może za mistrza. W drugiej fazie utworu saksofonistę i pianistę definitywnie ciągnie w kierunku open jazzu, ale drummer ma jeszcze kilka spraw do załatwienia. Drży tajemniczymi przedmiotami, rezonuje talerzami i uroczo spowalnia narrację. Pod presją saksofonisty improwizacja w końcu nabiera rumieńców i w mgnieniu oka osiąga stadium free jazzowej kipieli. Druga improwizacja zdaje się być budowana według takiego samego schematu dramaturgicznego. Subtelne otwarcie, nie bez drobnych preparacji, gra na małe pola niskimi frazami perkusji i piana. Narrację właściwą, w tempie marszowym, buduje oczywiście Trilla. To także on ubarwia dynamiczną już fazę opowieści nieco pokracznym, zabawnym rytmem.

Otwarcie trzeciej improwizacji trzyma się w schemacie – dużo rezonansu, trochę prychających dysz, stukające młoteczki piana, robaczki i wibratory tańczące na suchym werblu. Tempo rośnie, saksofon i piano bez trudu wchodzą w open jazzowe frazy, ale drummer znów stawia na pewną enigmatyczność. Jakby dawał nam ostatnią chwilę oddechu przed … finałową petardą. O tak, ostatnie siedem minut płyty, to prawdziwa eksplozja! Otwiera ją kolektywna salwa dźwiękowa do samego nieba. A potem emocje jeszcze rosną! Trio galopuje całą mocą zakładu, po czym uroczo gaśnie, lejąc się wyjątkowo szerokim korytem niemal klasycyzujących dźwięków wprost z klawiatury i błyskiem perkusyjnych talerzy.

 


Aldo Aranda  Percussion Landscapes (Discordian Records, DL 2020)

Ostatnia faza naszego dzisiejszego spaceru po Barcelonie, to kompozycje na instrumenty perkusyjne solo. W roli wykonawcy Aldo Aranda, w roli kompozytorów on sam, a także Luis Hurtado, Alejandro Romero oraz Gabriela Ortiz. Muzyka - zarejestrowana w trakcie dwóch dni lutego bieżącego roku (Fundació Phonos) - uformowana została w cztery części, które trwają łącznie 40 minut.

Płytę otwierają … rezonujące przedmioty (dziś nie może być inaczej!) – dzwonki i dzwoneczki, misy, talerze i czasze, z pewnością niepozbawione trupiego odoru. Small drumming po wszystkim, co muzyk ma w zasięgu ręki, swobodny, delikatny, nieśpieszny. Narracja zdaje się mieć odrobinę ambientową strukturę. Muzyk bardzo umiejętnie łączy w swojej opowieści kilka wątków, tudzież warstw narracyjnych. Dużo pogłosu i relaksującego oddechu – chwilami całość sprawia wrażenie udanej ścieżki dźwiękowej do nostalgicznego filmu o przemijaniu (aż po szum morskich fal!). Druga kompozycja schodzi do strefy bardziej mrocznej. Na poły medytacyjna narracja z echem, pogłosem, z dużą przestrzenią na wybrzmiewanie poszczególnych fraz.  

Najciekawiej robi się w trakcie trzeciej opowieści. Kilka tajemniczych dźwięków, które nie zapominają o tym, by intrygująco ze sobą rezonować. Talerze, szelest werbla i pasmo około ambientowe, po prawdzie generowane z bliżej nierozpoznawalnego źródła dźwięku. Żywe, wyraźne frazy z perkusjonalii ciekawie kontrastują z płynnym tłem. Opowieść uroczo szuka ciszy i bez trudu ją odnajduje. Czwartą część otwiera mikro drumming, który wybrzmiewa bystrym pogłosem. Coś drga, coś brzmi niczym zatopiony gamelan. Finałowa narracja zdaje się być niezwykle bogata w wydarzenia i udanie podsumowuje równie udaną płytę.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz