piątek, 13 lipca 2018

Parker! Guy! Lytton! Again at the Vortex!


Evan Parker, Barry Guy i Paul Lytton - bez wątpienia najwybitniejsze trio europejskiej muzyki swobodnie improwizowanej – po pięciu latach przerwy *) powraca z nowym wydawnictwem!

Dzieje się tak dokładnie w rok po tym, jak wszyscy muzycy tej wyjątkowej formacji, dumnie wkroczyli w ósmą dziesiątkę życia (po prawdzie, Evan uczynił to już cztery lata temu). Dziś, gdy czytacie te słowa, mija zaś prawie dokładnie dwa lata od momentu powstania nagrania, które na owej nowej płycie pomieszczono.

A zatem oczywiście Londyn, oczywiście klub Vortex (ulubiona miejscówka Parkera) i … dane personalne założyciela klubu, Davida Mossmana, w tytule wydawnictwa.

Nie będę wyliczał, która to już płyta w dorobku tria, dociekliwych odsyłam do skromnej monografii Evana Parkera i rozdziału poświęconego współpracy z Barry Guyem i Paulem Lyttonem. Oto stosowny skrót.

Czy coś winniśmy jeszcze wiedzieć, nim zajrzymy do środka CD Music For David Mossman - Live At Vortex London? Poza faktem, iż wydawcą jest szwajcarski Intakt Records (cztery utwory, 61 i pół minuty)? Może tylko konstatację recenzenta, która zapewne odkrywa wszystkie karty – ta płyta jest po prostu doskonała!




Opowieść pierwsza. Kontrabas rozgrzewany przez Guya ostrymi szarpnięciami strun, tuż obok głaskanie werbla przez Lyttona i Parker, który milczy i czeka na swój moment. Duet szybko łapie odpowiedni rytm, garściami łyka pokrętną dynamikę. Rodzaj free jazzowej ekspozycji gołej sekcji, w oczekiwaniu na solistę. Ale w wypadku tych wspaniałych muzyków, nic nie jest oczywiste. Imponująca energia facetów, którym ktoś niespodziewanie odjął pół wieku życia i dodał skrzydeł! W 4 minucie skromne hamowanie i wejście Parkera na tenorowym. Spokojne, delikatne podmuchy wprost z tuby, szum z ustnika. Trio potrzebuje jednak ledwie parunastu sekund, by nabrać mocy i ruszyć po pierwsze tego wieczoru złote runo. Czujemy, że Panowie są dziś w doskonałej formie, zarówno fizycznej, jak i mentalnej. Już po kilku minutach wszystkie pajęczyny w Vortexie zostają zerwane ze ścian! Gęsta, soczysta, jakże energetyczna chwila, której trwanie nie ustanie do samego końca koncertu. Parker i Guy rozmawiają w sobie tylko znanym języku. Niemal pół wieku wspólnych przygód na scenie, a oni wciąż mają sobie coś ciekawego do powiedzenia, zawsze znajdą nowy wątek. Moc i siła, to podstawowe parametry pieśni otwarcia. A Lytton? Płynie wartkim strumieniem na podwyższonym wskaźniku drummerskiego adhd. Brawo!

Opowieść druga. Start łudząco podobny do poprzedniego. W roli głównej kontrabas i zwinne palce Guya. Jakaż rozgrzewka na gryfie! Agresywnie, frywolnie, bezczelnie! To w zasadzie solo, bo Lytton tylko puka w talerzyk, jakby chciał przypomnieć, że siedzi tuż obok szalejącego kontrabasisty. Na wejście Parkera znów czekamy do 4 minuty. Tu jego tenor płynie bardziej głęboko, narracja zdaje się być nieco zawieszona w czasoprzestrzeni, chybocze się, kolebie, jakby stąpała po cienkim lodzie. Moc idzie jednak wraz z nim. Tuba na jednym oddechu drży i wypuszcza nowe porcje ognistej lawy! Pierwsze hamowanie dopiero po 7 minucie. Drobinki sonorystyki, zwiastujące początek nowej historii. Muzycy wzajemnie dopingują się, motywują, w efekcie czego, pod koniec 10 minuty, doświadczamy już klasycznej, błyskotliwej, pełnej niuansów galopady free improv.

Opowieść trzecia, najdłuższa na płycie, zaczyna się dźwiękami generowanymi przez wszystkich muzyków. Modelowa komunikacja, niepoliczalne pokłady synergii, moc empatii. Podskórna telepatia. W języku wielbicieli – zero zaskoczeń, ocean szczęścia! Energia atomowa, młodzieńcza, zwierzęca fantazja! Temperatura improwizacji dawno przekroczyła dopuszczalną skalę. A Lytton? Im starszy, tym bardziej przesiąknięty energią kinetyczną power drummerów! Tytan werbli, tomów i bębna basowego. W 9 minucie indywidualny popis Guya, ale Lytton czyni dokładnie to samo. Aż kontrabas milknie na moment. Fire music! Tenor wraca odrzutowo po kilkudziesięciu sekundach. Krew na ścianach! Mehagodzilla u wrót miasta! Trio wchodzi na poziom energetyczny, który być może nie był ich udziałem od dekady, albo i dwóch! Jakby na potwierdzenie słów recenzenta, Parker kreśli zabójcze solo z drobnym wsparciem Guya. Wstrząsające wytłumienie następuje niespodziewanie - ocieka kroplami sonore i bogactwem perkusjonalnych ornamentów. I od razu, jakby nowa narracja, która płynie tak szerokim strumieniem, że aż strach zamoczyć nogi. Kontrabas na smyku, tenor w stanie permanentnej eksplozji. Ten, to dziś może góry przenosić! Raw Power! Tuż po nich kilkadziesiąt sekund dla Lyttona. Tu dzieje się już wszystko, co znamionuje szczyt. Kosmiczna moc i tylko dobre decyzje rozjuszonych 70-latków! Szatańskie cyrografy parafowane niechybnie!

Opowieść czwarta. Wyważony wstęp saksofonu, kontrabas i perkusja na spokojnie, ale z pokładami nowych sił z tyłu głowy. W okolicach 4 minuty muzycy zaczynają w piękny sposób nawoływać się do galopu. Płyną niczym niewykastrowane, młode byczki po zroszonej deszczem łące. Kontrabas grzmoci i sieje karkołomny ferment. Tenor tańczy, komentuje, grymasi. Znów burza z piorunami! Muzycy ponownie idą w tango, dostali w tej grze kolejne, nowe życia! W 10 minucie Lytton zostaje na moment sam. Jakby porządkował teren przed finałowym galopem. Po parudziesięciu sekundach atak! Rozbiegówka tej wyjątkowej płyty ocieka potem i ciepłymi płynami godowymi! Ci faceci zdolni są dziś do wszystkiego!



*) poprzednia płyta tria Live At Maya Recordings Festival (No Business Records) rzeczywiście ukazała się w roku 2013. Pamiętamy wszakże, iż w tymże czasie, a także nieco później, światło dzienne ujrzały nagrania tria w ramach Barry Guy New Orchestra’ Small Formations, wydane na dwóch fantastycznych wielopakach Not Two Records – Mad Dogs (2013) i Mad Dogs On The Loose (2014).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz