wtorek, 18 września 2018

Zwerv! Music From Any Moment! Wandering Souls of Improve!


W dość swobodnym tłumaczeniu z niderlandzkiego określenie Zwerv, to rodzaj wędrówki, podczas której nietrudno zabłądzić, oznaczać może także błąkanie się bez celu. To także skrót od nazwiska Henka Zwervera, holenderskiego gitarzysty, który wspólnie z kolegami z kilku krajów, prowadzi improwizowany ansambl o nazwie… Zwerv.

W dorobku formacji odnajdujemy dwie pozycje. O pierwszej z nich już tu pisaliśmy (Live, 2017), nie szczędząc ciepłych słów recenzenckiej egzaltacji. Najnowsza zaś zwie się Music From Any Moment i za moment rozłożymy ją na czynniki pierwsze. 

Odsłuch/ odczyt nowej płyty jawi się tym ciekawiej, iż Zwerv rozrósł się, w stosunku do debiutanckiej płyty, z kwintetu do septetu. Zestaw instrumentalny uzupełniły bowiem puzon i fortepian.




Szybko zatem zaglądamy do środka! Doskonale nam znany amsterdamski klub Zaal 100, połowa grudnia ubiegłego roku, wiele wskazuje na to, iż incydent miał miejsce bez udziału publiczności. Na scenie: Ziv Taubenfeld – klarnet basowy, Luis Vicente - trąbka, Salvoandrea Lucifera – puzon, Henk Zwerver - gitara, Nico Chientaroli - fortepian, Raoul van der Weide – kontrabas i obiekty, George Hadow – perkusja.  Płytę od ubiegłego miesiąca udostępnia portugalski Creative Sources - 8 swobodnie improwizowanych opowieści, ponad 56 minut muzyki.

Pieśń otwarcia zdobi niebanalna introdukcja wprost ze strun gitary i klawiszy delikatnego piano. Tuż obok, jak zwykle niepowtarzalny van der Weide ze swym ogromnym kontrabasem i okablowanymi obiektami różnej proweniencji. Po około 2 minutach do gry wchodzi klarnet basowy, trąbka, puzon i perkusja. Swawolny septet pozwala sobie na skromny galop, ale w pełnym rynsztunku. Już gęsto, tudzież narowiście! Free jazz as well! Na finał ostro atakuje Vicente, a zaraz potem błyskotliwe hamowanie.

Kolejną opowieść rozpoczyna inny duet. Tym razem perkusja i trąbka droczą się ze sobą w estetyce small & slowly improve in sonore, silnie akcentując urodę minimalizmu. Po 3 minutach rozbłysk strun – jakże piękny kontrapunkt! Nie pierwszy przykład doskonałej komunikacji wewnętrznej. Narracja toczy się wedle zasady – jeden lub dwa instrumenty grają bardziej wyeksponowane quasi solowe pasaże, pozostali muzycy energicznie konweniują w tak zwanym tle. Bystry recenzent dostrzega znamiona swojej ulubionej metody call & response. W 8 minucie stemple jakości przystawia klarnet basowy! Reszta też już zagotowana – emocje ekspozycji w zenicie! Pod koniec piękny komentarz Zwervera, niczym Bailey w stadium multiplikacji.

Trzecia – słowo wstępne należy do trąbki i klarnetu basowego. Potem bardziej niż dotychczas wyrazisty puzon i bystre piano. W backgroundzie istotnie wartościowe skwierczenie obiektów, opartych o rozgrzane struny kontrabasu. Kolejna gęsta, choć tym razem mniej dynamiczna opowieść. Bezwarunkowy kolektywizm i zwinne reagowanie – to zdają się być najważniejsze atrybuty tego septetu. Recenzent zastanawia się, czy muzycy cokolwiek predefiniowali przed wejściem na scenę. 3 minuta i ostry pasaż piana w estetyce Schlippenbacha, także świetna kooperacja z gitarą. Ponownie mocna ekspozycja na finał i błyskotliwa kipiel w trąbce.

Czwarta piosenka jeszcze bardziej tłumi dynamizm płyty. Wstęp ze strony perkusjonalii i dronów z obiektów. Dzwonki, talerze, drżący kontrabas! Piękne! Reszta podłącza się nieśpiesznie, raz jeden, raz drugi. Doskonałe small deep sonore ze strony Vicente. Także ciekawe pląsy na gitarze. Jakże kwiecista, przykuwająca ucho narracja. Małe frazy, igraszki w podgrupach, słuchaj i reaguj. Tuż potem mocny, niski pasaż z kontrabasu, trwający moment klarnetu basowego i minimalistyczna gitara. Na finał dysząca trąbka i zwinne palce na gryfie kontrabasu.

Piąta improwizacja zaczyna się dość nietypowo – cały septet startuje na raz! Rytm, dynamika, szczypta jazzu dla złaknionych konwencji (czyżby z kartki?). Doskonałe mikro eskalacje każdego z muzyków. W 3 minucie tempo rośnie niebywale – rapid free! 4 minuta i klarnet basowy wrze w podstawach. Obok piano, kontrabas i perkusja, niczym jurna, hard-bopowa sekcja.  Szybkie zejście do finału, już w piątej minucie.

Szóstka, to struny i trąbka na wejściu, nie byle jaka sonorystyka! Udana sekwencja fortepianu, która porywa do marszu cały septet. Kanty, narożniki, zawijasy. Powolny w ruchach klarnet basowy. Kind of slide guitar, małe piano, bystry drumming, trąbka zaplątana w rytm. Gęsta, zwinna, jakże swawolna narracja. Klarnet ciągnie piękną ekspozycję, silnie wspiera go puzon. Także gitara i kontrabas. Doskonała kooperacja w każdym momencie!

Intro wprost z wnętrza fortepianu i szumy ze strony dęciaków – tak zaczyna się przedostatnia opowieść. Kolejny moment bardzo głębokiej sonorystyki. Piękna robota – klarnet basowy po lewej, trąbka po prawej! Smoliste struny kontrabasu. Dużo spokoju i metafizyki. W 8 minucie napięcie jednak rośnie. Interakcje w mgnieniu oka - puzon, gitara, chytre piano! Treściwa praca kontrabasu i perkusji. Na finał znów free jazz pełną gębą. Z przytupem!

Na ostatniej prostej sto dwadzieścia sekund zadziornej ekspozycji – dyszące tuby, głos ludzki, gitara, piano. Gęsto od dźwięków – siedem ognisk zapalnych. Prawdziwe trzęsienie ziemi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz