Alex Ward, brytyjski gitarzysta i klarnecista, to muzyk,
który uwielbia swobodną improwizację, ale lubi być do niej skrupulatnie
przygotowany. Gdy myślę o procesach predefiniowania swobodnej improwizacji, tworzenia
scenariuszy jej przebiegu, zawsze przed oczyma staje mi obraz pewnego
popołudnia przed koncertem we Wrocławiu. Dwóch muzyków, dwa kufle piwa i
wielkie pięciolinie w dłoniach. Ożywiona dyskusja, nanoszenie długopisem nowych
pozycji na arkuszu. Za godzinę piękny, improwizowany, wyzwolony koncert. To
duet Alex Ward – Dominic Lash. Tak o tym wydarzeniu pisała Trybuna dwa i pół roku temu.
Ward, w ramach przygotowania do częściowo komponowanej
improwizacji swojego Sekstetu, wręczył onegdaj muzykom czternastostronicową
instrukcję. Jaki to dało efekt muzyczny, możecie przypomnieć sobie, klikając w ten punkt.
Dziś 44-letni muzyk proponuje nam nagranie własnego tentetu,
który z wielowarstwowych instrukcji potrafił stworzyć prawdziwie ekscytującą,
kolektywną improwizację. Dzięki zamieszczonym na okładce płyty liner notes, wiemy, iż instrukcja
składała się z tradycyjnie notyfikowanych fragmentów, odcinków częściowo
notyfikowanych (w zakresie niektórych parametrów, np. w rytmu, wybór
pozostawiony został samym muzykom), pasaży dyrygowanej improwizacji oraz
całkowicie swobodnej improwizacji, toczonej w wyznaczonych podgrupach (na
okładce płyty muzycy wskazani z imienia i nazwiska, także czasy trwania
poszczególnych odcinków). I jeszcze jedno założenie – niektóre ze sposobów
organizacji przestrzeni dźwiękowej, wymienionych wyżej, mogły i były
realizowane symultanicznie.
Do orkiestry, która przejęła nazwę roboczą Item 10, Alex zaprosił muzyków z kilku
brytyjskich światów – takich, jak on
sam, którzy uczyli się kolektywnych improwizacjach dwie dekady temu pod czujnym
okiem mistrza Butcha Morrisa, przedstawicieli szeroko rozumianej muzyki
współczesnej, czy wreszcie naszych ulubionych, młodych brytyjskich freaków improwizacji, określonych przez samego
Warda jako przedstawicieli eklektycznego post-free jazzu.
Poznajmy zatem aktorów spektaklu. Od lewej do prawej, z
perspektywy naszych uszu, muzycy rozmieszczeni zostali na małej scenie
londyńskiego klubu Café Oto w następujący sposób: Alex Ward – gitara
elektryczna, klarnet (także amplifikowany), Yoni Silver – saksofon altowy,
klarnet basowy (także amplifikowany), Cath Roberts – saksofon barytonowy, Sarah Gail Brand – puzon,
Otto Willberg – kontrabas, Andrew Lisle – perkusja, Charlotte Keeffe – trąbka,
flugelhorn, Benedict Taylor – altówka, Mandhira De Saram – skrzypce oraz Joe
Smith Sands – gitara elektryczna.
Rzecz działa się 18 września 2017 roku. Muzycy wykonali trzy
kompozycje Warda, co zajęło im prawie 80 minut. Płyta
Volition (Live At Cafe Oto), która swoją oficjalną premierę będzie miała w
najbliższy poniedziałek, wydana została przez własne wydawnictwo Warda –
Copepod Records. Zaglądamy do środka!
Your Overture. Wita
nas intro, pełne rockowego temperamentu (dwie gitary elektryczne!), z
orkiestrowym rozmachem godnym niejednego święta
wiosny. Rozbudowany pasus smyczkowy, kolektywna, zamaszysta ekspozycja.
Ostry saksofon, hałaśliwa trąbka i marszowy nastrój, czytany prosto z kartki.
Parę sekund powyżej 4 minut.
Entreaty. Tu
pierwsze dźwięki należą do altówki i skrzypiec - jakże piękny, upalony barok! Także smyczek na
kontrabasie. Wzniośle, dobitnie, zgrzytliwie – strunowce w prawdziwej ofensywie. Większa grupa instrumentów włącza
się dopiero po kilku minutach, tworząc błyskotliwi zgiełk, który stanowi
dramaturgiczne poprowadzenie pod pierwszą podgrupę swobodnej improwizacji.
Zgodnie z zapisem na okładce i tym, co słyszymy – puzon, perkusja i kontrabas!
Przez blisko 8 minut trójka muzyków stanowi element dominujący całej orkiestry.
W tle dzieją się przeróżne rzeczy, ale my koncertujemy się na świetnej
ekspozycji Brand, której silny impuls daje sekcja Lisle/ Willberg. Prawdziwe power trio – dynamika, ekspresja,
szkliste libido! Sonore zatopione we free jazzie po kolana. Tuż po nich, smyczkowe
interludium, choć sam puzon nie milknie. Wyłania się z tego dęta wojna, który tyczy szlak ku
kolejnej podgrupie – baryton i trąbka, czyli girls in offensive, choć nie dłużej niż przez dwie minuty. Ponowne interludium jest zmysłowe, gęste, wprost z filharmonii - dobre podprowadzenie z
kartki. Na pięć minut dostajemy się we władanie klarnetu basowego, altówki i
skrzypiec. Piękny, dynamiczny, nielichy popis instrumentalny – zapasy, kwiki,
złorzeczenia! Brawo! Błyskotliwie wytłumiony pod batutą klarnetu (Warda?), przy
wsparciu małych strunowców. Obok komentarz z kartki w formule sustained. Urocze, sonorystyczne
interludium skrzypiec (altówki?). Tuż po mocnym, filharmonicznym podprowadzeniu,
start nowego trio – klarnet, perkusja i gitara elektryczna. Przez moment
pierwszy z nich, tu w rękach Warda, brnie samotnie, ale dość szybko podłącza
się brakująca dwójka – Lisle i Smith. Wielominutowa ekspozycja tej trójki,
świetnie komentowana przez pozostałych muzyków (chyba zadziałało tu kilka
podscenariuszy!). Klarnet wchodzi na szczyt i święci triumfy! Gęsty, mocny, ale
jakże zwinny finał kompozycji. Fire music!
Volition. Tentet
startuje pełnym składem – głośno, dynamicznie, w wysokim rejestrze. Od 37
sekundy pierwszy ocean free improve –
baryton, kontrabas i perkusja. Mocny free jazz dla silnych facetów i wrażliwych
kobiet. W tle ciekawy komentarz grany unisono.
Także pętelki gitary. Kolektywnie,
ostro i po bandzie, ze świetnie
wyeksponowanym barytonem! Brawo! Nim swój antrakt skończy trio, do walki rusza
kolejne trio – pozostaje perkusja, dochodzą flugelhorn i skrzypce. I to jest
uspokojenie, choć momentami bardzo pozorne. W dyskusję włączą się inny dęciak. Zadziorny, ale wykwintny!
Komentarz idzie wprost z najniższych strun. Tu znów, w jednym momencie
orkiestra korzysta z kilku scenariuszy. Gęsto od dźwięków. Do tria, na zakładkę
dochodzi nowy duet – puzon i gitara (Smith). Na bogato, aż trudno nadążyć z
notowaniem wrażeń. Duet spowalnia nieco narracje, koi nerwy, pozwala wziąć łyk nowego powietrza i jest ... wyśmienity!
Narracja narasta silnym kontrabasem, muzycy eksplodują w ramach swoich
rozwiązań dramaturgicznych. Po krótkim interludium, na czoło wysforowują się
dwa amplifikowane klarnety. Szczypta elektroakustyki na tym prawie całkowicie
akustycznym koncercie. Długi pasus, orkiestra milczy – prawo lidera! Cały ansambl delikatnie stopuje, być może zbiera siły na krwiste zakończenie. Po
chwili backgroudowego komentarza
startuje nowy duet – perkusja i altówka. Dodajmy, iż ma on wielu komentatorów
(choćby trąbkę). Kolejna porcja wspaniałości. Tuż obok do drzwi dobija się
jakiś zagubiony dęciak i wchodzi w
improwizację duetu bazowego, jak w masło. Koncert sięga szczytu, ale nie
ostatniego! Wspaniałe pasusy Taylora na altówce! Kolejne interludium jest
bardzo bogate – sonorystyka, zwinne interakcje, kompulsywne mocowania pełne
potu na czołach. Orkiestra staje w płomieniach! Na to wszystko wchodzi
hałaśliwa gitara Warda (tutti!) i
czyni honory mistrza – noise and
collective improve! Gęste jak ołów! Wielki finał niebywałego koncertu
swobodnej improwizacji, podanej wedle czterech scenariuszy! Nie pytajcie, jak
oni cudownie wybrzmiewają na ostatniej prostej! Wszystko, co tylko możecie sobie
wyobrazić!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz