sobota, 22 grudnia 2018

Skerebotte Fatta! Małkowski & Mokrzewski! The Ra' Riders!


O bardzo dobrych płytach nigdy dość. Nie jest specjalną tajemnicą fakt, iż Riders From The Ra, to krajowy pewniak na redakcyjną listę the best of 2018. Poniżej nasza recenzja tego smakowitego wydawnictwa, napisana dla polish-jazz.blogspot.com i tamże pierwotnie opublikowana kilka tygodni temu.


Pod intrygująca nazwą Skerebotte Fatta kryje się duet młodych polskich improwizatorów – saksofonista Jan Małkowski i perkusista Dominik Mokrzewski. Obu tych dżentelmenów winniśmy kojarzyć z Warsaw Improvisers Orchestra, a także z jej równie udaną small version, czy kwintetem Infant Joy.

Na krążku dumnie nazwanym Riders From The Ra (cała historia rocka i jazzu leży u ich stóp!), z pełną odwagą rzucają się na klasyczny idiom free jazzu czyli sax & drums i wychodzą z tej nierównej walki prawdziwie zwycięzcy! Przyznaję bez cienia wątpliwości, iż tak dobrej, klasycznie free jazzowej płyty nie słyszałem w wykonaniu polskich muzyków od lat. Do tego wszystkiego, wydawcą jest portugalski Creative Sources, co niezależnie od wszelkich uwarunkowań ekonomicznych tego faktu, jest dla młodych improwizatorów dalece nobilitujące.




Zajrzyjmy zatem do środka i sprawdźmy, co też dzieje się w trakcie ośmiu utworów zawartych na płycie (muzycy, nieco przekornie, nazwali swe dzieło all compositions).

Startujemy w towarzystwie masywnego, krzykliwego saksofonu (tenorowego?) i mocnego, opartego na agresywnym pulsie stopy, zestawu perkusyjnego (niczym Tom Bruno). Hey! Bebop! czyli przykład free jazzu, jakiego nie gra się zbyt często nad Odrą i Wisłą. W kolejnej, już nieco bardziej rozbudowanej ekspozycji, napotykamy na dynamiczny, progresywny drumming, wokół którego tańczy i swawoli saksofon (sopranowy?). Rytm, ekspresja i precyzja. A wszystko podane z niemal punkrockową bezkompromisowością i ładnie wykończone po wybrzmieniu. Trzeci odcinek startuje niemal z poziomu ciszy i płynie niczym delikatnie rozwichrzona ballada free, z której niebanalnie wyłania się zwinny, aylerowski hymn. Czwarty, wzorem prologu, to kolejna petarda – prawdziwy psycho attack! Saksofon w estetyce harsh i doom metalowa perkusja! Piąty utwór koi emocje, nerwy i pot na czole - stylowy, wyrazisty, mały saksofon na tle talerzy.

Wreszcie tytułowa, niemal 18 minutowa, epicka free jazz drama! Muzycy zaczynają w pozycjach sonorystycznych – aktywny drumming, zadumany dęciak. Nie tylko żywioł free – jest struktura, dramaturgia, nieśpieszna, precyzyjna narracja. Mokrzewski znów czuwa nad całością, niczym Tom Bruno nad szaleństwami Sabira Mateena i Daniela Cartera w kwartecie Test. Obok piękna ekspozycja Małkowskiego, konsekwentna i spójna. Klasyka free jazzu potrzebuje takich nagrań, zwłaszcza 50 lat po śmierci Coltrane’a! W środkowej części utworu zwinne i przebiegłe solo perkusyjne. Po nim sopran Jana szybuje w poszukiwaniu klasycznej melodyki jego wielkiego poprzednika. Melodia, rytm, dramaturgiczna pieczołowitość. A na finał eksplozja w samym środku tuby saksofonu.

Na ostatniej prostej, dwie zgrabne, nieprzegadane ekspozycje. Najpierw spokojna meta ballada, niestroniąca od sonorystyki, grana swobodnie, na dużym luzie, z której błyskotliwie wyłania się pełna ekspresji narracja. Sam zaś finał płyt jest ostry, drapieżny, dynamiczny. Czyniona przy świetnej komunikacji wzajemnej, intensywna wycieczka po złote runo. Brawo!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz