W kwietniu bieżącego roku Evan Parker obchodził 75 urodzony.
Być może moment ten nie wybrzmiał jakoś szczególnie dobitnie na tych łamach,
ale warto wiedzieć, iż Pan Redaktor wspomniał o nim w bezpośrednim przekazie
radiowym dokładnie 5 kwietnia, w dacie tej niewątpliwe ważnej dla muzyki
improwizowanej rocznicy.
Fakt zacnych urodzin tej wybitnej postaci muzyki swobodnie
improwizowanej nie umyka wszakże uwadze wydawcom. Płyt z udziałem Parkera
przybywa niemal każdego miesiąca, na ogół są one budowane artystycznie w
konwencji With Evan Parker. Redakcja,
póki co, ma problemy z wylistowaniem wszystkich tytułów, ale obiecuje uporać
się z nimi niezwłocznie, a w perspektywie najbliższych kilku miesięcy, skwapliwie
wszystkie je zrecenzować.
Ad rem – przed nami
spotkanie brytyjskiego saksofonisty z duńskim triem Kinetics, muzykami wciąż
głodnymi wrażeń i emocji, ale całkiem już zauważalnymi na scenie muzyki
jazzowej i improwizowanej. Zatem - na fortepianie Jacob Anderskov, na
kontrabasie Adam Pultz Melbye oraz na perkusji Anders Vestergaard. Płytę Chiasm dostarcza Clean Feed Records (CD,
2019), a składa się ona z czterech fragmentów dwóch koncertów, jakie miały
miejsce w lutym ubiegłego roku. Improwizacja pierwsza i czwarta zarejestrowane
zostały w Londynie, druga i trzecia zaś w Kopenhadze. Na etapie produkcji nożyce
edytorskie były zapewne bardzo ostre, albowiem ostatecznie trafia do nas ledwie
38 minut i 15 sekund muzyki.
Witamy w klubie Vortex! Pierwsza i zasadnicza porcja Chiasm potrwa dla nas ponad 18 minut!
Rola barwnego wprowadzenia w temat spoczywa na barkach duńskiego tria. Bezmiar powierzchni
i przedmiotów rezonujących: smyczek na gryfie kontrabasu, głębokie piano z
trzeszczącą klapą, werbel miarowo obmacywany suchymi dłońmi. Gęsta rozbiegówka z klawiszami w pozycji
dominującej. Saksofon tenorowy Parkera wchodzi do gry po upływie 130 sekund.
Sprawia wrażenie ciepłej, ale wyjątkowo gęsto tkanej kołderki. Flow jedyny w swoim rodzaju wprowadza
ład, porządek, przez krótką chwilę także hierarchię ważności. Parker dostaje
momentalnie doskonałe wsparcie – masywny bas, jędrną perkusję i delikatne frazy
piana, usytuowane tuż pod chmurą dętych fonii. W połowie 8 minuty pierwszy stopping – mistrzowski duet tenoru i
smyka na kontrabasie. Po kilku chwilach piano rozlewa się szerokim strumieniem
dźwięków i mimochodem gasi żar opowieści zmysłem powonienia. Drummer nie czeka i zaczyna kreować rytmem
nowy wątek. Pozornie spokojniejszy, ale ponownie czerpiący moc sprawczą z
doskonałych interakcji pomiędzy muzykami. Zmiana goni tu zmianę, ale w tej
fazie koncertu, to tenor ciągnie flow
kwartetu. Duńska frakcja pięknie się w to wplata, snując drobne, osobliwe
historie własne. W 17 minucie mocne, czarne
akordy piana demolują scenę i ustalają nowy porządek. Tenor milknie, pozostałe
zaś instrumenty mikro frazami błyskotliwie gaszą płomień opowieści.
Dwa fragmenty kopenhaskiego koncertu są stosunkowo krótkie i
łącznie trwają około kwadransa. Pierwszy z nich budzi do życia szelest dysz,
skromne piano z klawisza i takaż perkusja, wreszcie grzmoty kontrabasu, które
zdają się kroić ciszę na nierówne
połowy. Narracja rusza stanowczym krokiem – gęsty, demokratyczny kwartet,
złożony z muzyków, którzy świetnie na siebie reagują. Tenor kocha takie piano,
te wydaje się mieć bliźniacze odczucia, wreszcie kontrabas i perkusja, niczym
potwór ze zrośniętymi głowami. Odcinek trzeci i piano, które ciągnie narrację ku
górze, tuż nad strome urwisko. W zwinnym duecie z perkusją, czynią świetną
introdukcję. Saksofon nadchodzi z kontrabasem pod ręką, a proces wejścia w
temat zajmuje im niemal 90 sekund. Muzyka, który pozornie niczym nas nie
zaskakuje, ale mistrzowską klasą pachnie aż po Władywostok! Gdy piano milknie,
a tenor gaworzy na boku, kontrabas plecie strzeliste expo jednocześnie techniką pizzicato
i arco! Interakcja z saksofonem – tuż
potem - niczym rozmowa starych kumpli przy do połowy opróżnionej flaszce. Piano
powraca mroczną stroną mocy, tenor gęstnieje i cały kwartet gna ku
najpiękniejszej eskalacji na płycie! Cała opowieść cudownie leje się teraz muzykom
przez ręce – dużo w niej powietrza i zadumy nad losem improwizacji. Smyczek
zmysłowo prowadzi wszystkich do ostatniego dźwięku.
Na finał jakże urokliwego Chiasm powracamy do Vortexu! Wprowadzenie czyni niezwykle skupiony saksofon.
Dyszy, prycha, nabiera powietrza. Ma swoje kilka minut i po mistrzowsku nie
marnuje choćby sekundy. Stały już niemal element parkerowskich koncertów – solo
czynione oddechem cyrkulacyjnym. Po chwili piękny background buduje u samego dołu zasmyczony
kontrabas, pomaga mu bardzo głęboko posadowione piano. Muzycy kreują pasma
małych dronów, które zdają się przenosić całą narrację w kosmiczną otchłań. W
połowie czwartej minuty do gry wpada drummer
i silnym drive'em dynamizuje
improwizację. Wszystko staje się tu gęste, lepkie i masywne. Mistrzowskie tłumienie
narracji spoczywa zaś na barkach talerzy. Last
minute, ciche, swawolne przebiegi piana i kontrabasu, wciąż pod parasolem
talerzowej ekspozycji. Tenor już zamilkł, gotowy na przyjęcie jakże zasłużonych
oklasków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz