Zapraszamy na blisko 70 minutowy set naszej ukochanej
swobodnej improwizacji, czynionej na akustycznych instrumentach z niewielką,
ale bardzo stylową, porcją dźwięków z drugiej strony elektroakustycznych mocy -
tu w postaci radiowych, bliżej nieokreślonych fonii elektronicznych.
W roli muzyka obsługującego skromny snare drum i tzw. obiekty - Mathieu Bec. Towarzyszy mu saksofonista
sopranowy Michel Doneda, którego na tych łamach cenimy niezmiernie, choć po
prawdzie niezbyt często sięgamy po jego nagrania. To właśnie francuski
saksofonista będzie odpowiedzialny za dźwięki
z radia. Płyta A Peripheral Time (FMR
Records, CD 2019), nagrana w roku ubiegłym w obiekcie sakralnym, składa się z
czterech części, a trwa 68 minut i 41 sekund.
W trakcie procesu otwarcia improwizacji towarzyszy nam szum perkusjonalii,
zgiełk radiowej ciszy, która w dużym obiekcie sakralnym nabiera mocy z samego już
faktu intensywnego oczekiwania na pierwszy dźwięk. Fonia z radia brzmi jak garść
sampli, dzięki czemu delikatnie narusza równowagę elektroakustyczną przestrzeń kościoła. Saksofon sopranowy szybuje niczym ptak, bardzo wysoko, jakby muzyk
grał na samym ustniku. Fauna i flora bardzo swobodnego tańca, wyzwolonej ze
złych myśli improwizacji. Bogactwo fonii, częściowo generowanej przez źródła
nieznanego pochodzenia. Szum z tuby, bukiet sonicznych nieoczywistości, także dźwięki, które śmiało moglibyśmy
zaliczyć do kategorii plądrofonicznych (Doneda jest w tym mistrzem!), gdyż określenie preparacja dźwięku mówi stanowczo
zbyt mało o procesie realizowanym przez saksofonistę. Narracja jest bardzo
płynna, choć nie brakuje w niej pauz i drobin ciszy, które zdają się dodatkowo
podkreślać doniosłość dźwięków, granych przez obu muzyków. Między 6 a 11 minutą
są oni w stanie wygenerować fonię w bardzo intensywnym, hałaśliwym
wymiarze, by tuż potem niezwykle zmysłowo wytłumić narrację, a następnie mozolne
budować nową z mikroskopijnych porcji dźwięków. A na zakończenie pierwszej
historii, znów wyważona porcja elektroakustyki i garść rezonujących
turbulencji.
Otwarcie drugiej części ma miejsce niemal w samym środku
odbiornika radiowego. Fonia skwierczy, obok odrobina perkusjonalnych polerek i
obcierek. Po odpowiedniej rozgrzewce tuba saksofonu zmysłowo wchodzi w dialog,
wciąż dostarczając mnóstwo tajemniczych i zaskakujących dźwięków. Symfonia
małej sonorystyki nad gorejącym werblem, pieszczonym lubieżnymi szczoteczkami. Narracja
znów kipi z emocji, dostarcza mnóstwo wzajemnych interakcji, szyta zdaje się
być free jazzowym wręcz ściegiem. Całkowita dominacja akustyki dobrze robi tej
części nagrania. Dopiero w 9 minucie radio
subtelnie przypomina o swoim istnieniu, jakby inicjując proces delikatnego
tłumienia formy, choć muzycy pozostają w fazie dramaturgicznego zwarcia. Całość kończy zdrowa kipiel, brawo!
Trzecia, najdłuższa opowieść (niemal pół godzinna) rodzi się
w chmurze preparacji na werblu, z saksofonem szczekającym i wyczekującym na nowe
rozdanie. Tuż potem muzycy idealnie wchodzą w stan ciszy i generują wyjątkowo
filigranowe porcje dźwięków. Wszystko wydaje się tu być zwinne, czynione na
temat, bez chwili dramaturgicznych wątpliwości. Bec zdaje się być dla permanentnie
eksperymentującego Donedy partnerem idealnym – zarówno inspiruje saksofonistę,
jak i czuwa nad przebiegiem całej improwizacji. Zachęca, stymuluje, ale i
delikatnie kontroluje. Choć muzyka skrzy się emocjami, nie brakuje w niej chwil
łapania oddechu i wciągania dużej porcji powietrza przez wilgotne nozdrza (choćby
po 7 minucie). Po 11 minucie sytuacja sceniczna nabiera posmaku oniryzmu, a Bec
tworzy małą plątaninę wyłącznie udanych dźwięków, używając do tego bliżej nieokreślonych
obiektów. Z kolei 15-16 minuta, to faza, którą można określić stylową
angielszczyzną, mianem drones &
resonance on cymbals. Zuchwałość improwizatorów sięga szczytu, gdy w
połowie 20 minuty decydują się na sporą porcję ciszy. Skrzypią krzesła, pot
ścieka z czoła, ciepłe powietrze drga w tubie saksofonu, ptaki ćwierkają,
werbel tańczy wokół własnej osi. Przed końcem tej epopei, muzycy znajdą jeszcze
czas na drobną kipiel saksofonu i wybrzmiewanie w estetyce contemporary minimal.
Obiekty dygoczące na werblu wieszczą rozpoczęcie finalnej
improwizacji. Sopran biegnie nostalgicznie wysokim wzgórzem, nie stroniąc od
preparacji, tuż pod nim wije się niespokojne percussion. Zgoda na wspólne działania zapada dość szybko, choć
sama narracja jest dość rwana, a emocjom towarzyszą także suche, tłumiące
oddech ekspozycje. W 6 minucie Doneda znów rozkwita bukietem niezwykłych
dźwięków. Bec, niczym mały dobosz, pięknie akcentuje szczególnie urokliwe
momenty. W 8 minucie perły sonorystyki, tkane na tle zmysłowego ambientu
perkusjonalii. Na ostatniej prostej garść ciepłego szumu z tuby. Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz