czwartek, 11 lipca 2019

Ricardo Arias! Santiago Botero! Kim Myhr! Contrived!



Nowa, intrygująca muzyka improwizowana powstaje dokładnie w każdym zakątku świata. Trybuna stara się udowadniać tę tezę niemal każdego dnia, w każdym artykule tu zamieszczanym. Czasami bywa też tak, że trzeba na nią bardzo długo czekać. To kolejny aspekt świata muzyki improwizowanej, niszowej, niedotowanej, biednej i … wspaniałej. Ale jedno jest pewne - trud słuchacza, tym bardziej recenzenta, wyszukiwania owych dźwięków i długiego nań oczekiwania będzie zawsze sowicie opłacony.

Londyńskie Raw Tonk Records geograficznie zatacza coraz szersze kręgi. Wraz z tym fascynującym labelem byliśmy ostatnio w Andaluzji, teraz zaś płyniemy za wielką wodę, wprost do gorącej Kolumbii. W stolicy tego pięknego kraju Bogocie, dokładnie sześć i pół roku temu, podsłuchujemy takie oto trio muzyków: Ricardo Arias - elektronika, bass balloon kit, obiekty, Santiago Botero – kontrabas, także preparowany oraz Kim Myhr – gitara, obiekty. Koncert składa się z sześciu części i trwa 31 minut i 13 sekund. Nagranie zwie się Contrived (CD, 2019)




Uderzenia w pudło rezonansowe, struny i talerze – dźwięk sprawia wrażenie delikatnie preparowanego w elektroakustyczny sposób. Drobne frazy, zwinne akordy i repetycja. Rodzaj małej symfonii perkusjonalnej, czynionej w pewnej intrygującej meta tonacji. W tle narastają syntetyczne dźwięki, które sprawiają wrażenie, jakby wcześniej dostały się w szprychy bliżej niezdefiniowanego live proccesing. Mantryczna polifonia bez wskazanego punktu docelowego, narracja z dużą dawką echa, budowana warstwą na warstwie. Akordy gitary, które dość szybko zlewają się w wielobarwny strumień tajemniczych fonii. Owa post-syntetyczna magma po paru chwilach wypluwa z siebie nowe dźwięki gitary, potem zapewne kontrabasu. Drugi odcinek trwa ledwie 60 sekund, ale pełen jest wydarzeń: półdęty dźwięk i polerka metalowych powierzchni płaskich. Mikro narracja budowana z rytmem zaszytym w samym jej wnętrzu, okraszana incydentalnie preparacjami. Trzecia bajka, to oniryczna opowieść post-folkowa. Misy, bębny, struny, cisza, którą można zbierać garściami, metafizyka półakustyki, pętle gitary. Bukiet dźwięków tak nieoczywistych, aż trudno uwierzyć i skutecznie zwizualizować ich źródło. Narracja krocząca, delikatnie narastająca, jakaś okrutnie nieeuropejska, przez to, jakby jeszcze bardziej fascynująca. Elektroakustyka bez prądu, pełna repetycji i rytualnego transu.

Gitara zatopiona po kolana w szmerze syntetyki otwiera część czwartą. Wspierana mikro perkusjonaliami, swobodnie narasta. Kilka separatywnych wątków zdaje się łączyć w jeden strumień chaotycznej, ale i rytmicznej improwizacji. Po 5 minucie na lewej flance grzmi jeden ze strunowców (kontrabas?), po prawej zaś aurę spowija morze elektroniki, szumu i skwierczenia. Piąta historia – kontrabas bałamuci wysoko podwieszonym smyczkiem i gitara, która znów pętli się na lekkich strunach. W tle meta syntetyka, ugniatana gołymi dłońmi. Gęsty flow, który gaśnie jak płomień pozbawiony dopływu tlenu. Wreszcie finalna partia – potężny masyw syntetyki, w tle kontrabas dobywający dźwięki z otchłani post-baroku, pulsujące dźwięki i złowrogi śpiew strun. Oryginalne zwieńczenie niebywale … oryginalnej improwizacji. Czas zostać w Bogocie na dłużej niż pół godziny.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz