Pascal Niggenkemper, kontrabasista o niemieckich korzeniach, na stale osiadły we Francji, to prawdziwy muzyk renesansu! Wielbiciele free jazzu znają go zapewne doskonale z udziału w kilku absolutnie fantastycznych kwintetach i kwartetach Larry’ego Ochsa, czy Nate’a Wooleya (muzyk w ubiegłej dekadzie spędził za Wielką Wodą kilka lat), miłośnicy bardziej wyszukanych, współczesnych, neo-awangardowych ujawnień kompozytorskich cenią wiele jego aktywności po naszej stronie Atlantyku. Artysta, wieczny poszukiwacz ciekawych brzmień, tudzież intrygujących sytuacji dramaturgicznych i konceptualnych, od lat pracuje nad wizerunkiem muzyka, kompozytora i improwizatora definitywnie ponadgatunkowej proweniencji.
W ostatnich latach Pascal nie dostarczał nam zbyt wielu nagrań, zatem z ogromną radością donosimy, iż w lutym br. ukazał się zbiór aż sześciu płyt kontrabasisty, zebranych w jeden blok, który reasumuje muzyczne aktywności Niggenkempera ostatnich sześciu lat, dodatkowo pokazuje pełnię kompozytorskiego i po prawdzie dalece konceptualnego podejścia do uprawiania muzyki. W omawianym zbiorze powraca jego formacja le 7ème continent, ale nade wszystko pojawiają się w nim nagrania pokazujące artystę w nowym, niekiedy naprawdę zaskakującym kontekście – w kwartecie amplifikowanych instrumentów strunowych, w nagraniu solowym na … dwa kontrabasy, projekcie z wieloosobowym chorem, dużym składem, który realizuje elektroakustyczny performance na kształt spektaklu teatralnego, wreszcie w trio muzykującym w kościelnej wieży przy użyciu tamże posadowionych kurantów.
Omawiany sześciopak,
to niebywała gratka dla słuchaczy, którzy szukają we współczesnej muzyce czegoś
więcej. To także ciekawe doznanie akustyczne i elektroakustyczne dla tych,
którzy w muzyce komponowanej, niekiedy także improwizowanej zdaje się, że posiedli
już wszelką wiedzę i wysłuchali wszystkie płyty świata.
Ladies and gentlemen,
the one and only, Pascal Niggenkemper!
Przygodę ze współczesną twórczością Niggenkempera zaczynamy
od jego okrętu flagowego, sekstetu le 7ème continent (Siódmy Kontynent), który choć wykonuje precyzyjnie
zaplanowane kompozycje kontrabasisty, zdaje się być tworem nad wyraz swobodnym,
który łączy wodę z ogniem, post-jazz z kameralistyką, buduje swój artystyczny wizerunek
na międzygatunkowym dysonansie.
Kontrabas, który rzadko brzmi tu jak akustyczny strunowiec, flet i dwa klarnety często doposażane
w amplifikacje, wreszcie instrumenty klawiszowe w postaci klawikordu i
syntezatora, to sekstetowe narzędzia pracy. Dziewięć zmyślnych pomysłów na bystre,
zwarte, niekiedy zabawne figury dramaturgiczne, to z kolei zawartość merytoryczna
krążka. Po tanecznej introdukcji, która trwa ledwie minutę dość szybko dostajemy
się w obszar pracy … maszyny parowej. Wszystko zdaje się tu być dobrze
zaplanowane, ale swobodnie ewokujące - niskie
klarnety, rozhuśtane struny i szczypta elektroniki w ramach finalnej błyskotki.
W kolejnych częściach napotykamy na klimat nerwowego dark chamber, budowanego metodą dronową, a zaraz potem zmysłowego,
lekko zdeformowanego brzmieniowo post-baroku, który po kilku pętlach
narracyjnych przepoczwarza się w graną niemalże unisono, rytmiczną opowieść godną najlepszych pomysłów kompozytorskich
Anthony’ego Braxtona. W piątej części rządzą instrumenty klawiszowe (nie bez
akcentów perkusjonalnych), a w szóstej dobrze użyta elektronika i drobne
dźwięki akustyczne, krążące wokół niej jak ćmy wokół lampy. Po krótkiej,
strunowej miniaturze, w dwóch ostatnich utworach znów napotykamy na wrzący
tygiel ponadgatunkowych pomysłów narracyjnych. Nie brakuje w nich rytmu,
pewnego post-industrialnego posmaku i całej masy zaskakujących zwrotów
dramaturgicznych. W finałowej ekspozycji artyści, inspirowani wyobraźnią kompozytora,
ślą nam moc post-folkowych skojarzeń, czerpiąc także siły do życia z uroków
muzyki dawnej.
Beat the Odds, to kwartet smyczkowy, wyjątkowo wszakże daleki
od estetyki typowej dla muzyki kameralnej. Dwa kontrabasy, dwie wiolonczele, amplifikatory,
silniki elektryczne i inne urządzania mechaniczne, których naczelnym zadaniem
jest zniekształcanie akustycznego brzmienia. Narracja nie bazuje tu na kompozycjach,
tudzież tematach, zdaje się być w dużej mierze improwizowana, jakkolwiek z pewnością
została dobrze zaplanowana, innymi słowy – predefiniowana. Artyści pracują na
swoich instrumentach głównie wykorzystując smyczki, ale naczelną metodą ich działań
jest uderzanie w struny, nie zaś płynne arco
narracje.
Już utwór otwarcia stawia nas w obliczu gęstego, niemalże
sfuzzowanego brzmienia czterech strunowców. Motoryczna, mechaniczna narracja
momentami przypomina tu introdukcję do rockowej eksplozji. W tak zwanym międzyczasie
muzycy zdobią opowieść bolesnym piłowaniem strun, które niesie za sobą strzępy
zdewastowanych melodii. Mimo swej masywności i gęstości opowieść zdaje się mieć
dalece medytacyjny charakter. Niespieszna podróż skupiona na budowaniu
twardego, szorstkiego brzmienia. Gdy artyści pracują w niższych partiach, ich
opowieść nabiera posmaku muzyki dawnej. W drugiej części znów czujemy swąd
rocka i moc smykowej mechaniki. Każdy z artystów ma tu swoją repetytywną
marszrutę do pokonania i wkłada w to coraz więcej ekspresji, a także fizycznej siły.
Trzecia historia na tle całości wydaje się być nad wyraz delikatna, z kolei w
części czwartej muzycy pracują w trybie drobnych, rwanych fraz pizzicato, a ich narracja przypomina
pracę uszkodzonych metronomów. W kolejnej odsłonie albumu smyczki nerwowo piłują
struny, wokół lecą iskry, a temperatura nagrania rośnie z każdą sekundą. Ale
nawet w takim tyglu zdarzeń zostajemy uraczeni post-barokowymi zdobieniami, upchniętymi
pomiędzy gęste plamy sfuzzowanego brudu. Finałowa narracja doskonale podsumowuje
ów doprawdy wyśmienity album. Akcenty percussion
i … niemal gitarowe sprzężenia. Mamy wrażenie, że armia gitar elektrycznych właśnie
zaczyna introdukować spektakl ekspresyjnej psychodelii. Trwoga drżących strun,
rockowe emocje amplifikatorów i maszynistyczna rytmika o pół kroku od strefy noise music. Zakończenie brzmi jak
pomruk stygnącej lawy.
W ramach pogłębiania wiedzy na temat konceptualnych działań kontrabasisty sięgamy po album la vallée de l'étrange. To specyficzny dialog dwóch kontrabasów z wykorzystaniem … jednego muzyka i koncentrycznie rozstawionych ośmiu głośników oktofonicznych, które przekazują dźwięk generowany przez drugi z kontrabasów, zapewne bez wpływu działań samego muzyka. Kontrabasowe frazy akustyczne w opozycji do mechanicznych fonii, czasami brzmiących dość syntetycznie. Żywe frazowanie versus robotyka! Kolejny szalony pomysł Pascala, który w wymiarze czysto fonicznym zdaje się być jego kolejnym sukcesem artystycznym.
Pierwsza z siedmiu przygód zaczyna się od niskiego frazowania
smyczka, które zdobione jest strzępami fonii generowanymi przez drugi
instrument, przypominającymi brzmienie syntezatora analogowego. Smyczek
incydentalnie pnie się tu do góry, śpiewa post-barokiem, a podwójna narracja
intrygująco zagęszcza się. W drugiej części smyczek fazuje wysoko napotykając
na szumiące i szeleszczą frazy interlokutora. Opowieść toczy się wedle zasady
akcja – reakcja. W kolejnej części żywy
kontrabas płynie delikatnym strumieniem pizzicato,
a akcje drugiego instrumentu, to minimalistyczne plamy post-akustyki. Całość
przypomina Jezioro Łabędzie broczące w
popromiennym mule. W czwartej części narracja koncentruje się na drganiach i
pocieraniu strun, piąta zaś stawia na … syntetyczne emocje. Augmented double bass generuje mnóstwo drobnych
fraz, a smukły dron żywego kontrabasu
ledwie tli się w dalekim tle. Całość z czasem nabiera pewnej taneczności,
zarówno w wymiarze robotycznym, jak i akustycznym. W części szóstej muzyk preparuje
instrument smyczkiem i być może perkusyjnymi pałeczkami. Reakcją drugiej strony
jest strumień fonii, który przypomina usterkową
elektronikę. Dialog prowadzony tu jest metodą call & responce. W finałowej opowieści smyczek dynamicznie uderza
w struny, wpada w niemal opętańczy taniec. Drugi kontrabas pulsuje niczym
rockowy walec.
Album zatytułowany vèrs revèrs, to zgodnie z opisem rodzaj
suity (nie pada tu określenie kompozycja)
na kontrabas i ośmioosobowy chór damsko-męski Rhizome. Oba ośrodki dźwiękowe
wchodzą tu w bystre interakcje, bywa jednak także, iż każdy z nich prowadzi
samodzielną narrację. Kontrabas jest czujny, nie unika mrocznej kameralistyki,
ale i post-jazzowych zdobień, z kolei chór przypomina tu trupę teatralną po
godzinach, która obok pięknych, wokalnych fraz dobrze też bawi się całą sytuacją
sceniczną. Dodajmy, iż spektakl ma także wymiar werbalny, albowiem bogacą go frazy
poetyckie.
Przedstawienie otwiera rubaszny wielogłos, pełen swobodnych,
ale i zagubionych monosylab. Kontrabas skupia się tu na budowaniu zwartej
narracji, najpierw frazuje pizzicato,
potem podśpiewuje post-barokowo. W dalszej części utworu chór rozkwita i
przejmuje główny strumień opowieści. Część druga, to samotny kontrabas i minimalistyczne
uderzenia po strunach, a trzecia, to równie minimalistyczny smyczek, który
zdaje się wchodzić w dyskurs poznawczy z rozbudzonym wielogłosem
niezobowiązujących rozmów. W czwartej części samotny kontrabasista szarpie za
struny, po czasie odnajdując szeptany background
chóru. Ów pomruk szeptów kreuje także kolejną część płyty. Tym razem to z niego
wyłaniają się głosy i drobne frazy kontrabasowe. W szóstej części ciężar
narracji spoczywa na chórze. Tu frazy smyczka zdają się rodzić wprost z
głosowych igraszek. W siódmej części pojawia się samotny smyczek – drga, skrzypi,
udanie odnajduje dynamikę. W kolejnej odsłonie grę prowadzi jedynie chór, tu wyjątkowo
wzbogacony śpiewem operowym i namiętnymi cmokaniami. Ostatnie dwie opowieści dają
przykład bardziej intensywnych interakcji pomiędzy kontrabasem, a chórem.
Neobarokowe frazy smyczka pięknie korelują tu ze śpiewem i innym wokalnymi
zdobieniami. Nie brakuje emocji i bogatych faktur dźwiękowych. Na koniec smyczek
wpada w repetycję, a głosy przekomarzają się wzajemnie. Piękny finał albumu
nieco zbyt wystudiowanego w środkowej fazie.
Nie będziemy opisywać każdej z czternastu części (niektóre są
doprawdy ledwie kilkudziesięciosekundowe), wskażmy wszakże na najbardziej
ekscytujące elementy tego niemalże multimedialnego performansu. W budowaniu
poszczególnych narracji duża rola przypada kontrabasowi i są to bardzo często
obowiązki rytmicznego demiurga. Głosy i wokalizy dobrze lepią się z potokiem dźwiękowych
narracji. W wielu kluczowych dla dramaturgii całości momentach świetnie wkomponowana
w sferę akustyczną jest warstwa elektroniczna, tudzież elektroakustyczna.
Wreszcie swoją ważną rolę pełnią tu akustyczne instrumenty folkowe, które zwłaszcza
pod koniec spektaklu dają efektowny zastrzyk emocji. Kilka ważnych chwil niemal
free jazzowej ekspresji zapewnia nam też klarnet basowy. Wreszcie nie brakuje
rozbudowanych partii perkusji i perkusjonalii, a w jednym z istotnych momentów dramatu
- ekspresji rockowej gitary. What ever
you want!
Ostatnim z omawianych epizodów sześciopaku Niggenkempera
jest nagranie poczynione w wieży kościelnej. Have you ever wondered,
to kontrabas, trąbka, elektronika i wokal skonfrontowane z monumentalnym
brzmieniem kurantów. Efekt pod względem akustycznym bywa doprawdy wyjątkowo
smakowity, jakkolwiek album nie unika dramaturgicznych znaków zapytania i
pewnej konceptualnej nadprodukcji formy nad jego dźwiękową treścią.
Kościelne kuranty efektownie biją zarówno na początku, jak i
końcu tej jedenastoczęściowej opowieści. Trąbka udanie pracuje tu czystymi
frazami, równie dobrze czuje się też w plamach elektroniki. Kontrabas z kolei
zdaje się nie być ograniczonym w jakimkolwiek zakresie. Frazuje smyczkiem, zarówno
w estetyce post-barokowej, jak i gęstej magmie dronów, buduje rytmikę, nie
stroni od zabrudzonego brzmienia, stawia intrygujące kontrapunkty. Co ciekawe,
w kilka momentach opowieść przybiera dalece piosenkowy charakter. Sprzyjają temu
możliwości głosowe trębacza, który ze swadą śpiewa zgrabne melodie. W czysto akustyczne
narracje wplecione są tu także dźwięki otoczenia, które szczególnie udanie korelują
z czystym, masywnym brzmieniem kurantów.
Pascal Niggenkemper le 7ème continent .Kipppunkt. Pascal Niggenkemper – kompozycje, kontrabas, Julián Elvira – flety i amplifikatory, Liz Kosack & Philip Zoubek - klawikordy i syntezatory, Joris Rühl & Joachim Badenhorst – klarnety i amplifikatory. Nagrane w lutym i listopadzie 2017 roku: MHH w Paryżu, Studio boerne45 w Berlinie oraz Festival Alternativa w Pradze. Dziewięć utworów, 51:16.
Beat the Odds beat the
odds: music for 2 cellos, 2 contrabasses, amplifiers and motors. Pascal
Niggenkemper – kontrabas, Elisabeth Coudoux – wiolonczela, Ricardo Jacinto –
wiolonczela, Félicie Bazelaire – kontrabas. Nagrane w latach 2017-2018: Maison de la Musique - Cap’Découverte
(Francja), Dialograum Kreuzung, St.
Helena, Bonn (Niemcy) oraz Offene Ohren,
Monachium (Niemcy). Sześć utworów, 53:34.
Pascal Niggenkemper la
vallée de l'étrange. Pascal Niggenkemper – kontrabas twarzą w twarz ze
wzmocnionym kontrabasem w ustawieniu oktofonicznym. Nagrane w lipcu i październiku
2022 roku, Grange de Floyrac (Francja). Siedem utworów, 44:10.
Pascal Niggenkemper & Voix en Rhizome vèrs revèrs. suite pour 8 voix et contrebasse
sur des textes de Jaumes Privat. Pascal Niggenkemper – kontrabas oraz Voix
en Rhizome: Danièle Sales, Klaus Niggenkemper, Marie-Françoise Delzons, Jean-Jacques
Triby, Marie-Cécile Triby, Alain Druilhe, Marie Quet, Alain Salabert – głosy.
Nagrane w październiku 2021, Poujol, Aveyron (Francja). Dziesięć utworów,
40:22.
Levar Lenga levar
lenga. François Bessac – elektronika i obiekty, Igor Boyer – elektronika i
obiekty, Antoine Charpentier – dudy, Isabelle Cirla – klarnet basowy, Lore
Douziech – taniec, René Duran – głos, Laurence Leyrolles – taniec, Nicolas
Marmin – elektronika i obiekty, Pascal Niggenkemper – kontrabas i kompozycje, Papillion
– perkusja i rzeźby sonorystyczne, Jaumes Privat – tekst, głos i wizualizacje,
Guy Raynaud – elektroakustyka i kompozycje, Fabien Salabert – reżyseria, Jean-Jacques
Triby – lira korbowa. W nagraniu wykorzystano też gitary elektryczne. Nagrane w
lipcu 2021 roku, studio Charpentier
(Francja). Czternaście utworów, 40:41.
Corinne Salles, Ben LaMar Gay, Pascal Niggenkemper have you ever wondered. music pour carillon,
trompette, voix, électronique et contrebasse. Corinne Salles – kuranty, Ben
LaMar Gay – trąbka, głos, elektronika, Pascal Niggenkemper – kontrabas i
kompozycje. Nagrane w lipcu i październiku 2022, wieża dzwonowa, Notre-Dame de
la Drèche (Francja). Jedenaście utworów, 43:48.
Subran Music 2023. Wszystkie albumy dostępne w formacie CD,
zebrane w jednym boksie zwanym blòc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz