piątek, 28 lutego 2025

Zlatko Kaučič celebrates ‘70 by Inklings


Czas na kolejny urodzinowy box w ofercie krajowej Fundacja Słuchaj! Gdy piszę te słowa, słoweński perkusista i perkusjonalista Zlatko Kaučič kończy już 72 lata, ale to ciągle doskonały czas, by wsłuchać się w cztery albumy wydane z okazji jego 70. urodzin, a upublicznione pod koniec grudnia ubiegłego roku w pudełku o nazwie Inklings.

Rzeczony wielopak zawiera cztery nagrania koncertowe, wszystkie zarejestrowane w rodzinnej dla jubilata Słowenii. Trzy pierwsze, to fonograficzne pamiątki z festiwalu BCMF, który odbywa się corocznie na słoweńskiej prowincji, ostatni zaś to rejestracja z 64. edycji Festiwalu Jazzowego ze stołecznej Ljubljany. Na liście płac same znane postaci, choć nie wszystkie wydają się oczywiste w kontekście artystycznego portfolio Zlatko. Z tym większą zatem ochotą sięgamy po nagrania, czyniąc to w delikatnie zaburzonej chronologii, albowiem odsłuchamy koncertów odpowiednio z lat 2019, 2023, 2020 i ponownie 2023.



 

Na pierwszym dysku zwanym Venčko partnerem jubilata jest norweski saksofonista Torben Snekkestad. Koncert składa się z czterech separatywnych części. W tej pierwszej Norweg sięga po saksofon tenorowy i buduje jazzową narrację. Zlatko zaczyna na drżących talerzach i po kreatywnej introdukcji przechodzi w stan pełnowymiarowego, silnie pobudzonego drummingu. Opowieść formuje się z drobnych wybuchów ekspresji i stylowych, długich fraz nasyconych zadziornymi niekiedy melodiami, a nabiera szczególnej jakości w partiach dynamicznych. W drugiej odsłonie Torben przesiada się na saksofon sopranowy, a introdukcja Zlatko znów koncertuje się na talerzach. Narracja budowana jest skrupulatnie, na ogół długimi frazami, a po przejściu przez fazę obustronnych preparacji intrygująco rozkwita. Trzecia część przynosi kolejną garść preparacji, doposażonych głosem, a jej balladowy charakter kreuje nade wszystko melancholijny saksofon tenorowy. W ostatniej improwizacji, zgodnie z prawej serii, w dłoniach saksofonisty ląduje sopran, z kolei perkusista od startu pracuje w pełnym rynsztunku. Improwizacja płynie swobodnym strumieniem open jazzu, zdobi ją solowa ekspozycja jubilata i zmysłowy, cyrkulacyjny lot sopranisty.  

Nagranie zamieszczone na drugim dysku zwie się Tiha Misel Zablestela – suita, jest jednym strumieniem dźwiękowym, a partnerzy Kaučiča, to niemiecki trębacz Axel Dörner i słoweński kontrabasista Tomaž Grom. Aurę otwarcia kreują preparowane drony trąbki, delikatny smyczek i plejady short-cuts z bogatego instrumentarium perkusjonalnego. Nie brakuje dźwięków, których źródła pochodzenia możemy się jedynie domyślać. Kolejne kilkanaście minut nagrania definiuje stan permanentnej zmiany. Muzycy stosują najprzeróżniejsze techniki frazowania, ekspresja ich wypowiedzi faluje niczym zburzony ocean, zdają się wykorzystywać całą przestrzeń foniczną pomiędzy ciszą a hałasem. Swobodna kameralistyka miesza się z post-jazzem, eksperyment z czystym frazowaniem. Na poziomie kreatywności najwięcej zdaje się tu wnosić kontrabasista, choć jego narracja bywa niekiedy przeładowana pomysłami. Ostatnie kilkanaście minut koncertu przypomina dramaturgiczne rozdroże, szczęśliwie ekspresyjny finał sporo rekompensuje.

Kolejnym gościem Zlatko jest portugalski saksofonista Rodrigo Amado, spotkanie z którym wypełnia trzeci dysk o jakże jazzowej nazwie Free Fall. Album zawiera jeden strumień dźwiękowy, ale podzielony na cztery epizody, adekwatne do dramaturgii koncertu. Pierwsze trzy z nich trwają po kilka minut, ten ostatni wypełnia dokładnie połowę koncertu. Start jest dynamiczny, modelowo free jazzowy, okraszony dość masywnym jak na Zlatko drummingiem i melodyjnym, drapieżnym, post-aylerowskim soundem Amado. Krótkie spowolnienie jest okazją do rozpoczęcia drugiej części koncertu, zaczerpnięcia powietrza i inauguracji kolejnego wątku, który z czasem melodyjną balladę przepoczwarza w ognistą kulę ekspresji. Początek trzeciej części wyznacza perkusyjne solo, a zaraz po nim muzycy wpadają w samonakręcającą się spirale wyzwolonego jazzu. Ostatnia, najdłuższa odsłona rozpoczyna się w smudze cienia – talerze rezonują, saksofon śpiewa smutną melodię. Artyści potrzebują tu prawie siedmiu minut, by ruszyć w tango wyjątkowo ekspresyjnego free jazzu, czyniąc ów moment najpiękniejszym momentem wieczoru! Po osiągnięciu szczytu czeka nas kolejne solo Kaučiča, po czym muzycy przystępują do długotrwałej finalizacji. Dużo w niej wyważonej melodyki, umiarkowanego tempa i jakże zawsze soczystych interakcji.



 

Jubileuszowy box wieńczy koncert stałego tria Kaučiča z udziałem hiszpańskiego pianisty Agustí Fernándeza i brytyjskiego kontrabasisty Barry’ego Guya. Nosi tytuł jak cały box, czyli Inklings. Przenosimy się na trasę koncertową, jaka miała miejsce półtora roku temu, a która obejmowała także koncert zamieszczony na jubileuszowym boxie … Fernándeza, wydanym w tym samym miejscu i czasie, jak ten dziś omawiany. Tu jesteśmy z muzykami dokładnie dwa dni wcześniej, w stolicy Słowieni. Nagranie znów składa się ze swobodnych improwizacji okraszonych klasycznymi kompozycjami pianisty, które znamy z debiutanckiej płyty tria Aurora. Ma jednak inną dramaturgię. Składa się z sześciu epizodów stanowiących nieprzerwany ciąg dźwięków i bisu, w trakcie którego wybrzmiewa druga ze wspomnianych melodii Fernándeza. Z kolei pierwszy z klasyków pojawia się po wyjątkowo smakowitej trzyczęściowej, swobodnej improwizacji, która śmiało pretendować może do punktu głównego całego boxu. Otwarcie jest swobodne, jazzowe, z każdą sekundą nabiera jednak dynamiki, aż po stadium kompulsywnego fire music. Kolejne dwa epizody, to chyba crème de la crème tego składu! Najpierw otrzymujemy niebywały pokaz dramaturgicznych i brzmieniowych subtelności, a zaraz po nim zejście w mrok niedopowiedzenia i skrupulatne budowanie narracji opartej na granych niemal jednocześnie frazach inside & outside piano. Podczas, gdy anonsowana, czwarta odsłona przynosi melodyjne, nostalgiczne wystudzenie, w piątej eksplozja kreatywności trwa w najlepsze – szczególnie na linii piano-kontrabas, gdy trudno jest wskazać, który z artystów odpowiada za dany dźwięk. Szósta odsłona, czyli finał seta zasadniczego, to kolejna torpeda odpalona przez muzyków. What a game, to jedyny rozsądny komentarz! No i zapowiadany bis, usnuty wokół przepięknej melodii Agustiego, niebywałej niczym cud narodzenia, wyśpiewanej nie tylko z klawiatury fortepianu, ale także gryfu kontrabasu i rozgrzanego werbla perkusyjnego.

 

CD 1. Venčko: Torben Snekkestad – saksofon tenorowy i sopranowy oraz Zlatko Kaučič – perkusja, instrumenty perkusyjne. BCMF Festival, Šmartno-Brda, Słowenia, wrzesień 2019. Cztery utwory, 40 minut.

CD 2. Tiha Misel Zablestela - suita: Axel Dörner – trąbka, Tomaž Grom – kontrabas, freeze oraz Zlatko Kaučič – perkusja, instrumenty perkusyjne. BCMF Festival, Šmartno-Brda, Słowenia, wrzesień 2023. Jeden utwór, 36 minut.

CD 3. Free Fall: Zlatko Kaučič – perkusja oraz Rodrigo Amado – saksofon tenorowy. BCMF Festival, Šmartno-Brda, Słowenia, wrzesień 2020. Cztery utwory, 48 minut.

CD 4. Inklings: Agustí Fernández – fortepian, Barry Guy – kontrabas pięciostrunowy oraz Zlatko Kaučič – perkusja, instrumenty perkusyjne. 64. Jazz Festival, Ljubljana, Słowenia, lipiec 2023. Siedem utworów, 49 minut.


*) Niniejszy tekst powstał na potrzeby portalu Jazzarium.pl i tamże został pierwotnie opublikowany





wtorek, 25 lutego 2025

Agustí Fernández celebrates ‘70 by Aesthetic of Prisms!


Wybitny kataloński pianista Agustí Fernández dziewiętnastego grudnia ubiegłego roku obchodził 70 urodziny i dokładnie tego samego dnia, w dalekiej Polsce, ukazał się siedmiopłytowy box z jego najnowszymi nagraniami. Zwie się Aesthetic of Prisms i przynosi mnóstwo wspaniałej muzyki improwizowanej, i tyleż radości z jej wielogodzinnego odsłuchu.

Zebrane nagrania pochodzą z lat 2019-2024 (dominują sety z ostatnich dwóch lat), zawierają rejestracje zarówno studyjne, jak i koncertowe, a w roli partnerów zacnego jubilata występują: brytyjski kontrabasista Barry Guy i jego rodak, saksofonista John Butcher, norweski saksofonista i trębacz Torben Snekkestad, litewski saksofonista Liudas Mockūnas, słoweński perkusjonalista Zlatko Kaučič oraz rodzimi z punktu widzenia jubilata – pianistka Jordina Millà, perkusistka Lucia Martínez i saksofonista Don Malfon.



 

Box Aesthetic of Prisms zawiera trzy nagrania poczynione przez Agustí Fernándeza ze swoim muzycznym bratem, kontrabasistą Barry Guyem. Ich studyjne spotkanie duetowe w całości wypełnia pierwszy dysk zestawu. Panowie mają za sobą mnóstwo wspólnych rejestracji w najprzeróżniejszych formacjach, także dwuosobowych, znają się doskonale, ale wciąż potrafią wzajemnie zaskakiwać. Album Blue Rose zdaje się być usłany takimi właśnie zaskoczeniami. Jego pierwsza połowa, to niewyczerpalne pokłady dynamiki i ekspresji ze strony obu artystów. W szranki temperamentnej improwizacji staje kolosalna siła fortepianu, niezależnie, czy traktowanego wprost z klawiatury, czy jego gołych strun i takaż moc kontrabasu, który w trybie arco bywa równie agresywny i mięsisty, jak w trybie pizzicato. Na każdym kroku muzyków rozpiera kreatywność i radość ze wspólnego muzykowania. Nie sposób nie zauważyć, iż szczególnie wiele dzieje się tu na klawiaturze fortepianu, a także bez udziału kontrabasowego smyczka. Pierwsze chwile ukojenie przynosi dopiero szósta improwizacja. W kolejnych trzech muzycy ponownie wystawiają pazury artystycznej drapieżności, by ostatecznie wystudzić emocje w końcowej improwizacji, uformowanej w wyrazistą balladę.

Nagranie Live in Barcelona, pomieszczone na drugim dysku, to spotkanie pianisty z saksofonistami. Pierwszy z nich, John Butcher, to legenda gatunku, muzyk z tego samego rocznika, co Fernandez, ten drugi, Don Malfon, młodszy o ponad dwie dekady, nie występuje tu w roli aspiranta, bez trudu udowadnia, iż przypisywanie mu roli jednego z najciekawszych twórców współczesnej sceny muzyki improwizowanej jest dalece uzasadnione. Większość improwizacji bazuje na dźwiękach preparowanych Malfona i frazach Butchera, który umiejętnie wykorzystuje całą fizykę saksofonowej tuby i metalowego korpusu. Pianista zdaje się przyjmować rolę demiurga, która dba o dramaturgię, kierunkuje narrację, podpowiada tropy. Muzycy chętnie wpadają w szpony free jazzu, świetnie panują nad ekspresją i są niebywale precyzyjni. Okazjonalnie Malfon frazuje czystym tembrem i jest wtedy doskonałym partnerem dla podobnie zachowującego się Butchera. W szóstej części saksofoniści prowadzą ekscytujący dialog bez wsparcia pianisty. Ten ostatni ma tylko dla siebie kolejną odsłonę, gdy zanurzony w pudle rezonansowym piana dokonuje samych cudów. Szczególnie ciekawą dramaturgię ma ostatni utwór. Zaczyna go Malfon, potem dołącza Butcher, a wejście Fernándeza stanowi wspaniałą reasumpcję.

Studyjny album Ritual z udziałem perkusistki Lucíi Martínez jest najstarszym nagraniem w zestawie i przy okazji najdłuższym. Na jego starcie artyści pokonują intrygującą drogę od post-klasyki do ognistego free jazzu. W kolejnych improwizacjach udowadniają, iż razem są w stanie podążać każdym szlakiem, zawsze dostarczając odpowiednią jakość. Gdy wspólnie preparują swoje instrumenty, bywa, że fortepian staje się perkusją, a glazura werbla potrafi śpiewać. Po pasażach pełnych soczystej ekspresji, artyści lubią na moment zanurzyć się w post-jazowej balladzie, ale traktują ją jedynie jako dysonujące interludium, tudzież sadowią w roli albumowego resume. Atrybutem ich kreacji jest równie często hałas, jak i mroczna cisza. Ich opowieść trwa aż pięć kwadransów, ale nie znajdziemy w ich trakcie ani jednego momentu, który przestałby intrygować.

Czwarty dysk, to Live in Oslo, nagranie z udziałem Torbena Snekkestada (saksofony, trąbka) i Barry Guya (kontrabas). To trio ma w dorobku dwa albumy, a także kilka improwizacji zamieszczonych na wielopakach zawierających muzykę z krakowskich rezydencji formacji Blue Shroud Band, która dała triu artystyczne życie. Tu słuchamy dwóch koncertów ze stolicy Norwegii, które na osi czasu dzielą dwa lata. Pierwszy rozpoczyna się w klimatach open jazzowych, potem toczy się w estetyce kameralnej (nie bez intrygujących preparacji), a nawet post-klasycznej (szczególnie na klawiaturze fortepianu), by w decydującej fazie przeobrazić się w imponującą, free jazzową kulminację (z zadziornym saksofonem sopranowym). Drugi koncert rodzi się w aurze nerwowej filigranowości. Nim opowieść nabierze odpowiedniej intensywności, lepi się z drobnych, kameralnych epizodów. W fazie rozwinięcia muzycy tanecznym krokiem, pełni free jazzowej waleczności, z błyskiem geniuszu osiągają ogniste zakończenie. Nie byliby jednak sobą, gdyby w drodze na szczyt nie popełnili post-jazzowej ballady. 




Piąty album w boxie, zatytułowany Four Hands, to ekscytujące zwarcie dwóch fortepianów (przy drugim z nich Jordina Millà), których zakres działania został określony bardzo szeroko – klawiatura na cztery ręce, inside, prepared and expanded piano. Początek nagrania jest bardzo delikatny, przypomina soundtrack do filmu baletowego. Potem spod klawiszowej narracji zaczynają wydobywać się dźwięki preparowane, niczym robactwo wypełzające z mułu bagiennego. W trakcie kolejnych opowieści artyści prezentują niebywale bogate spektrum dźwiękowe. Bywa, że akcje inside piano realizują wspólnie (jak w części drugiej), bywa, że dają się ponieść ekspresji soczystego free jazzu (w piątej, czy siódmej), ale najpiękniej jest wtedy, gdy obie te estetyki lepią w jedną strugę dźwiękowych wspaniałości, sycąc narrację porcjami fonii, których procesu powstawania nie jesteśmy sobie w stanie zwizualizować. W odsłonach czwartej i szóstej lądujemy na samym dnie pudel rezonansowych, gdzie króluje minimalistyczny rezonans. W ostatnich dwóch opowieściach pojawiają się kolejne wątki – stukające młoteczki, drżący stelaż utrzymujący w razach struny, czy trzeszczące obudowy instrumentów.

Kolejny w zestawie koncert pochodzi z Austrii, zwie się adekwatnie do miejsca rejestracji Live in Glanegg, a firmuje go trio, które, obok bohatera jubileuszowego boxu, współtworzą Barry Guy na kontrabas i Zlatko Kaučič na perkusji i instrumentach perkusyjnych. Nagranie estetyką i faktem wykorzystania trzech kompozycji Fernándeza definitywnie nawiązuje do dokonań tria Aurora (tam perkusistą był Ramon Lopez). W pozostałych fragmentach koncertu artyści prezentują trzy swobodne improwizacje, a całość łączą w jeden strumień smakowitych dźwięków. Koncert otwiera improwizacja, ale jej melodyjny posmak od razu przywołuje w pamięci nagrania tria Aurora. Nerwowy, kompulsywny drive perkusisty sprawia jednak, iż blask dawnej formacji urokliwe tonie w ogniu freejazzowych zagrywek. Muzycy mają także mnóstwo czasu na kameralne interwały, ale temperament gna ich przed siebie. Parzyste utwory, czyli kompozycje, z których dwie pierwsze pochodzą z debiutanckiej płyty tria Aurora, budują klimat nostalgicznej ballady. Pięknie rozwijane w improwizacje powracają do tematu utworu dopiero w zgrabnie skonstruowanej kodzie. Pozostałe dwa improwizowane epizody także niosą ze sobą mnóstwo śmiałych i zaskakujących akcji. Trzecia część koncertu mieni się plejadą preparowanych fraz realizowanych na imponującej dynamice, z kolei piąta sięga po filigranowe, rozedrgane, postrzępione dźwięki, które z czasem formują się we free jazzowy tygiel emocji.

Urodzinowy box wieńczy studyjna rejestracja, zatytułowana Neris, nagrana w Wilnie w towarzystwie Liudasa Mockūnasa, który korzysta z sopranino, saksofonu sopranowego, tenorowego i basowego. Godzinny album zawiera trzynaście krótkich, doskonale skonstruowanych improwizacji. Muzycy wspinają się tu na szczyty kreatywności i wrażliwości artystycznej, prezentując nagranie, które samo mógłby być rozwinięte w wielkopłytowy box urodzinowy i budziłoby zachwyt każdą swoją sekundą. Ideą tej szalonej improwizacji jest ciągła zmiana – Agustí zdolny jest wykorzystywać każdą część swego instrumentarium, a metody frazowania zmieniać raz na kilkadziesiąt sekund. Liudas czyni to samo, mając do dyspozycji aż cztery saksofony. Pierwsza faza płyty zdaje się być generowana tuż nad podłogą. Saksofon basowy wchodzi w zwarcia zarówno z czarną częścią klawiatury, jak i drżącymi strunami. Muzycy sprawiają wrażenie spokojnych, ale wystarczy jedno spojrzenie, by tonęli w mule post-industrialu lub tańczyli niesieni freejazzowym ogniem. W środkowej części albumu Liudas chętnie korzysta z lżejszych odmian saksofonu. W tej fazie szczególnie zachwyca część szósta (drony formujące się efektowne crescendo) i siódma (masywne inside piano w opozycji do delikatnego sopranino). Saksofon basowy powraca w końcowej części albumu, ale tu dominują akcje saksofonu tenorowego i sopranowego, także w formie czysto fazowanych melodii, efektownie wspieranych rozgrzaną klawiaturą fortepianu. Finałowa post-jazzowa ballada niesie ukojenie, ale pod jej skórą czai się brud, który tak bardzo kochamy.  


Agustí Fernández @70 Aesthetic of Prisms (FSR Records, 7CD 2024)

CD1: Blue Rose (+ Barry Guy – kontrabas). Dziesięć utworów, 46 min, luty 2024, Estudi Rosazul, Barcelona. CD2: Live in Barcelona (+ Don Malfon, John Butcher – saksofony). Dziewięć utworów, 48 min, październik 2023, Nota79, Barcelona. CD3: Ritual (+ Lucía Martínez – perkusja, instrumenty perkusyjne, głos). Jedenaście utworów, 76 min, czerwiec 2019, Bonello Studio, Berlin. CD4: Live in Oslo (+ Torben Snekkestad – saksofony, trąbka, Barry Guy – kontrabas). Dwa utwory, 57 min, sierpień 2024, Blow Out Festival - MIR, Oslo (1), październik 2022, Nasjonal Jazzscene Viktoria, Oslo (2). CD5: Four Hands (+ Jordina Millà – klawiatura na cztery ręce, inside, prepared and expanded piano). Dziewięć utworów, 50 min, lipiec 2024, Estudi Rosazul, Barcelona. CD6: Live in Glanegg (+ Barry Guy – kontrabas, Zlatko Kaučič – perkusja, instrumenty perkusyjne). Sześć utworów, 49 min, lipiec 2023, Glanegg, Austria. CD7: Neris (+ Liudas Mockūnas - sopranino, saksofon sopranowy, tenorowy, basowy). Trzynaście utworów, 61 min, czerwiec 2024, MAMA Studios, Vilnius.


*) niniejszy tekst powstał na potrzeby portlau Jazzarium.pl i tamże został pierwotnie opublikowany


 

niedziela, 23 lutego 2025

Zapraszamy na marcowe i kwietniowe edycje cyklu koncertowego Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Trzynastu improwizatorów z Europy (i nie tylko) zagości w Poznaniu w trakcie czterech marcowych i kwietniowych edycji cyklu koncertowego Spontaneous Live Series, który odbywa się pod patronatem Trybuny Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club już siódmy rok.



Pierwsza z rzeczonych okoliczności będzie miała miejsce we wtorek 4 marca, stanowiąc przy okazji siedemdziesiątą edycję cyklu. Na scenie Dragona pojawi się międzynarodowe trio, które tworzą portugalski saksofonista José Lencastre, czeski saksofonista Michał Wróblewski i polski gitarzysta Paweł Doskocz. Poznański koncert formacji, która wywodzi się z trwającej od dłuższego czasu współpracy obu saksofonistów, będzie elementem większej trasy koncertowej. Po Poznaniu muzycy zagrają także w Łodzi (Ignorantka, 5.03), Wrocławiu (Galeria Toy Piano, 6.03), Katowicach (Komitywa, 7.03), Brnie (Rello, 8.03) oraz Pradze (Punctum, 9.03). W każdym z przypadków czeka nas intrygujące spotkanie dwóch abstrakcyjnie frazujących saksofonów altowych i preparowanej gitary elektrycznej, bez zupełnie w tym wypadku zbędnych konotacji gatunkowych, nakierowane na poszukiwanie niebanalnych zjawisk sonorystycznych. Lencastre i Doskocz grywali już razem w Dragonie, obaj są postaciami świetnie rozpoznawalnymi na europejskiej scenie muzyki improwizowanej. Z kolei Wróblewski, w trakcie wspólnych występów z tą dwójką, będzie mógł nie tylko zaprezentować swój wysoki kunszt improwizatorski, ale także sprawić, by jego rozpoznawalność wyrosła ponad okowy niszowej, awangardowej muzyki Europy Środkowej.

W ostatnią środę marca, dokładnie 26-ego, zapraszamy na koncert kolejnej, międzynarodowej formacji, tym razem wyposażonej w nazwę własną. Trio Exhaust, to z jednej strony Camila Nebbia, młoda argentyńska saksofonistka, która od wielu miesięcy sieje artystyczny ferment po obu stronach Atlantyku, z drugiej kolejni artyści młodego pokolenia, w tym wypadku z Anglii – pianista Kit Downes i perkusista Andrew Lisle. Ten pierwszy ma w dorobku albumy dla monachijskiego ECM, z powodzeniem grywa także na organach, ten drugi całkiem niedawno został uznany za najciekawszego, europejskiego bębniarza młodego pokolenia. Czeka nas wieczór definitywnie jazzowy, ale w którą stronę skierowany, zdecydować będzie zapewne temperament Argentynki. Dodajmy, iż dzień po koncercie w Dragonie Exhaust przeniesie się do Gdańska i zagra w ramach wiosennej edycji Jazz Jantar Festival.

Sobota, 12 kwietnia, będzie dniem koncertu podwójnego, a może nawet potrójnego. W Dragonie gościć będą bowiem dwa duety. Ten międzynarodowy stworzą amerykański kontrabasista John Hughes i portugalski trębacz Luis Vicente, ten polski – saksofonista Tomek Gadecki i akustyczny basista Marcin Bożek. Ci pierwsi muzykują w duecie od niedawna, rok temu gościliśmy ich w Poznaniu w ramach kwartetu Gravelshard (z Olafem Ruppem i Vasco Trilla), ci drudzy od prawie dwóch dekad tworzą formację Olbrzym i Kurdupel. Oba spotkania będą miały najprawdopodobniej charakter swobodnie improwizowanego jazzu – w pierwszej sytuacji być może bliskiego wyszukanej kameralistyki, w drugim ognistego free jazzu. Wszyscy bardzo liczą, iż po ekspozycjach duetowych, na scenie zakróluje sklecony „ad hoc” kwartet.

Z kolei 27 kwietnia, w niedzielę, w Poznaniu zagra trio, które współtworzą legendy brytyjskiej sceny free jazz/ free impro – kontrabasista John Edwards, klarnecista i gitarzysta Alex Ward. Towarzyszyć im będzie kanadyjski perkusista Mike Gennaro. Panowie w tym składzie nigdy jeszcze nie grali, ale i tak spodziewać się możemy samych smakołyków – ekspresyjnego free jazzu, swobodnej kameralistyki, a także post-rockowej ekspresji, w momentach, gdy Ward przesiadać się będzie na gitarę elektryczną. Muzycy planują trasę koncertową po Niemczech i Polsce. Do tej pory zabukowali dwa terminy za naszą zachodnią granicą (odpowiednio 25 i 26 kwietnia), koncert poznański oraz łódzki (ten przypadnie na dzień 28 kwietnia).

Zapraszamy na wszystkie koncerty!

 

4 marca, wtorek

José Lencastre – saksofon altowy, Michał Wróblewski – saksofon altowy, Paweł Doskocz – gitara elektryczna

https://joselencastre.bandcamp.com/

https://marecords.bandcamp.com/album/prelude-and-variations-in-db

https://paweldoskocz.bandcamp.com/

 

26 marca, środa

Exhaust: Camila Nebbia – saksofon tenorowy, Kit Downes - fortepian, Andrew Lisle - perkusja

https://camilanebbia.bandcamp.com/

https://kitdownesmusic.bandcamp.com/

https://andrewlisle.bandcamp.com/

 

12 kwietnia, sobota

John Hughes – kontrabas, Luis Vicente - trąbka

https://johnhughesdoublebass.bandcamp.com/album/gravelshard-2

https://multikultiproject.bandcamp.com/album/unnavigable-tributaries

Olbrzym i Kurdupel: Tomek Gadecki – saksofon tenorowy, Marcin Bożek – akustyczna gitara basowa

https://olbrzymikurdupel.bandcamp.com/

https://creativesources.bandcamp.com/album/sadoil

 

27 kwietnia, niedziela

Alex Ward – klarnet, gitara elektryczna, John Edwards - kontrabas, Mike Gennaro - perkusja

https://silversetrecords.bandcamp.com/album/bring-a-book

https://johnedwards.bandcamp.com/

https://alexward.bandcamp.com/


Wszystkie koncerty: Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3, godzina 20.00

Bilety do kupienia bezpośrednio przed koncertami: gotówka albo blik.




piątek, 21 lutego 2025

Circum-Disc & Tour de Bras walk in line: Torche! Tom Jacques & Eunsil Noh!


Francuskie wydawnictwo Circum-Disc często kooperuje z Tour De Bras - pokrewną inicjatywą z kanadyjskiego Quebecu. Datowane na rok 2025 albumy, które za moment odczytamy/ odsłuchamy także zostały wyprodukowane wspólnie przez Petera Orinsa i Érica Normanda.

Na obu krążkach znajdujemy moc wyśmienitej muzyki improwizowanej (to norma w tym wypadku), zaś na liście płac w przeważającej części francuskojęzycznych Kanadyjczyków, ale również Koreankę, Francuza i Austriaka. Najpierw pochylimy się nad kwintetem, który śmiało zasługuje na miano impro-supergrupy, potem nad tajemniczym duetem kanadyjsko-koreańskim.



 

Torche! 8 notions de detente (CD 2025)

La Coop Paradis, Rimouski, Quebec, kwiecień 2023: Xavier Charles – klarnet, Michel F Côté – instrumenty perkusyjne, sample, syntezator, Franz Hautzinger – amplifikowana trąbka, Philippe Lauzier – klarnet basowy, saksofon altowy oraz Éric Normand – bas elektryczny, obiekty, głośniki. Osiem improwizacji, 40 minut.

Dwie znamienite postaci europejskiej, eksperymentalnej muzyki improwizowanej, mistrzowie technik rozszerzonych i innych szaleństw, jakie dokonywać można z instrumentami dętymi oraz trójka nie mniej zacnych reprezentantów francuskojęzycznej Kanady – skład personalny kwintetu Torche! obiecuje wiele i nie sprawia zawodu.

Zgodnie z tytułem na płycie odnajdujemy osiem zgrabnie uformowanych improwizacji, których celem jest relaksacja (dosłownie tłumacząc z obcego na nasze). Nie wiemy, co muzycy ustalili przed wejściem na scenę, ale z pewności byli zgodni co do tego, iż ekspersja ich wypowiedzi pozostanie pod pełną kontrolą, a idea redukcjonizmu (choć nie minimalizmu) stanie się konstytucją całego nagrania. Być może nic nie musieli ustalać, by etykieta abstrakcyjnej kameralistyki przylgnęła do nich w sposób całkowicie naturalny.

Dęte pomruki, szmer przedmiotów przesuwanych po werblu, drżące struny basu, oniryczne plamy syntezatora i delikatna aura szemrzącej elektroakustyki, to elementy składowe improwizacji otwarcia. Narracja jest skupiona, odrobinę ociężała, toczy się w tempie marsza pogrzebowego. W dętych tubach roi się od pokancerowanych fraz, po ich dnie snują się zdeformowane melodie, napędzane wystudzonym half-drummingiem. W drugiej odsłonie emocje jeszcze bardziej stygną, gdy oniryczna, ambientowa flauta podpływa pod krótkie, dęte wydechy i bardziej rozbudowane w czasie i przestrzeni strugi syntetyki. Opowieść nabiera tu pewnej leniwej płynności, a potem nawet intensywności, dzięki pulsującym frazom niektórych instrumentów. W kolejnych częściach albumu pojawia się także zjawisko rytmu, nienachalnego, czasami schowanego za kotarą preparowanych, cedzonych przez zęby fraz. Poza instrumentami perkusyjnymi ową rytmiczność generują także powtarzane frazy, które w niektórych momentach stają się udziałem większości muzyków. W tej magmie zastygającej lawy wszystko zazębia się, jak w starym zegarze ściennym z kukułką. W czwartej części z rytuału zaniechania muzycy lepią upiorną kołysankę, która z czasem nabiera intrygującej masy i uformowana w crescendo stanowi rodzaj dramaturgicznego wzniesienia. Po osiągnięciu punktu przegięcia, całość spazmatycznie kona w rezonującej ciszy.

W piątej opowieści króluje konstruktywny minimalizm. Oszczędność środków nie przeszkadza muzykom wpaść w koleiny rytmu. Ten zdaje się być odrobinę pokraczny, stymulowany dętymi igraszkami w podgrupach. W kolejnej odsłonie artyści zadają krótkie pytania i udzielają rozbudowanych odpowiedzi. Deformowane kreatywnością call and response buduje ciekawą dramaturgię, wspieraną rytmicznym uderzaniem i basowymi post-melodiami. Po czasie całość przepoczwarza się w strugę szorstkiego ambientu. Przedostatnia historia rodzi się w dętych tubach, które cedzą melodyjne pół drony, mając w tle szmery i basowe smugi. Aurę całości uzupełniają trębackie i klarnetowe westchnienia. Finałowa improwizacja toczy się wedle marszowego kroku wyznaczanego zredukowanymi frazami perkusji, przypomina kroczącą stonogę. Nie brakuje w niej klarnetowych mikro melodii i trębackich przedechów. Miast nostalgicznego pożegnania muzycy fundują nam zaskakujące spiętrzenie, które na tle całego, leniwego albumu zdaje się być prawdziwym wybuchem ekspresji.




Tom Jacques & Eunsil Noh Oh! Pebbles (CD 2025)

Studio nagraniowe, Korea Płd., czas nieznany: Eunsil Noh – harmonium, głos oraz Tom Jacques – obiekty. Trzy utwory, 41 minut.

Oto album szczególny. Tworzony prostym środkami – akustycznymi obiektami, harmonium i głosem, ale nasycony tajemniczą, dalekowschodnią aurą permanentnej medytacji. Z jednej strony filigranowy, delikatny, wręcz minimalistyczny, z drugiej pełen dźwiękowych zdarzeń, które budują zaskakującą dramaturgię.

Na płycie odnajdujemy trzy starannie skonstruowane narracje, które rodzą się niemal w ciszy, tamże kończą swój żywot, ale na etapie rozwinięcia dostarczają moc wielokolorowych wrażeń. Początek pierwszej z nich tworzą pojedyncze, akustyczne frazy, niczym teatralna gra cieni, podczas której wskazanie źródła danego dźwięku wydaje się z góry skazane na porażkę. Wprawione w ruch, drgające obiekty są tu w stanie kreować linearną opowieść, która nabiera niespodziewanego rytmu. Na tak przygotowany grunt trafia mrucząca wokaliza, a w ostateczności medytujące harmonium. Dramaturgię drugiej części tworzą przedmioty, które zaczynają rytmicznie chrobotać. Głos i harmonium wchodzą do leniwej akcji po niedługiej chwili. Instrument stoi w miejscu i stawia słup fonii, głos zdaje się medytować z większą intensywnością niż poprzednio, a jakieś nieznany obiekt prowadzi dodatkową, separatywną akcję. Każdy z elementów tej układanki pracuje w swoim tempie, dzięki czemu całość zyskuje blask, jakiego nie spodziewalibyśmy się biorąc pod uwagę atrybuty każdego z nich z osobna. Poziom intensywności osiągnięty po kilku minutach także wydaje się zaskakujący. Całość brzmi jak wielka orkiestra. Trzecia historia dostarcza więcej mroku, a także dźwięki, których do tej pory nie słyszeliśmy – piszczące i skomlące półśpiewy. Wokalna mantra powraca i w dogasającym strumieniu szumów buduje pieśń pożegnania.



 

wtorek, 18 lutego 2025

The February’ Round-up: Saarbrücken! Hémisphère! Confidence of One! Corps et Biens! Binus! Fix it! Just Friends! Krew! Świtanie! Other Worlds!


Minęła połowa lutego, a my wciąż nie zdołaliśmy wygrzebać się z albumów, jakie ujrzały światło dzienne w dawno minionym roku 2024. Na potrzeby kolejnej, comiesięcznej zbiorówki recenzji nazbieraliśmy dziesięć świeżynek z muzyką improwizowaną - od free jazzu poczynając na kompulsywnym synth&drums kończąc.

W tak zwany międzyczasie czeka ogrom swobodnej improwizacji, która lubi brudne i tłuste dźwięki, trochę eksperymentów i ekspozycji na poły konceptualnych, wreszcie garść jazzu i nuta folku. Wystartujemy w niemieckim Saarbrücken, ale po portugalsku i amerykańsku, potem przeniesiemy się do Szwecji, pobędziemy czas jakiś na ziemi niczyjej, kolejne tropy odnajdziemy w Zjednoczonym Królestwie oraz Serbii, wreszcie kilka istotnych chwil spędzimy w okopach matki-polki, by dokonać żywota w całkiem nam bliskiej Holandii.

So, welcome to heaven and hell of improvised music!



 

Luís Lopes Humanization 4tet Saarbrücken (Clean Feed, CD 2024)

Saar Free Jazz Fest, Saarbrucken, październik 2021: Luís Lopes – gitara elektryczna, Rodrigo Amado – saksofon tenorowy, Aaron Gonzalez – kontrabas oraz Stefan Gonzalez – perkusja. Trzy utwory, 44 minuty.

Piąta płyta Humanization 4tet niczym nie zaskakuje, ale to być może największa jej siła. Zawiera trzy kilkunastominutowe ekspozycje, z których każda jest sumą kilku wątków, zarówno tematów podpisanych przez Lopesa, jak i barwnych, świetnie wkomponowanych w to melodii Arthura Blythe’a. Wszystko polepione w dynamiczne, pełne ekspresji, free jazzowe songi, których naczelną wartością są doskonałe improwizacje, zarówno solowe, jak i kolektywne (te drugie w przewadze). Mieliśmy okazję gościć ten kwartet w Dragonie, w trakcie tej samej trasy. Zdaje się, że niemiecki koncert jest jeszcze lepszy.

Otwarcie albumu jest dynamiczne, usiane szorstkimi, ekspresyjnymi akcjami gitary i saksofonu, pięknie osadzonymi na gęstej, tłustej sekcji rytmu, która nie notuje pustych przebiegów. Coś na kształt tematu pojawia się tu dopiero po pięciu minutach. Improwizacje są krótkie, świetnie posadowione w dramaturgii całości. Gitarzysta nie szczędzi nam rocka, saksofonista ekspresji fire music. Drugi utwór w fazie początkowej bazuje na dysonansie dynamiki – leniwy marsz saksofonu i gitary, nieco bardziej żwawa akcja basu i perkusji. Ekspresja faluje – od delikatnych, balladowych fraz, po wybuchy soczystego free. Jeszcze przed upływem dziesiątej minuty muzycy wchodzą w dynamiczny tryb posiłkując się tematem Blythe’a, a improwizację do poziomu nieba wynosi saksofonista. Trzecią odsłonę koncertu inicjuje urocza, free jazzowa melodia klasyka. Swoje kilka chwil ma basista, który soczyste solo okrasza głosem i ponownie ekspresyjny saksofonista. Finał albumu należy do gitarzysty, który spowalnia opowieść, łapie mnóstwo psychodelii i wprowadza kwartet w dubowe, rozhuśtane klimaty.




Paul Jarret, Karin Johansson & Donovan Von Martens Hémisphère (Havtorn Records, CD 2024)

Skogen Studio, Österbymo, Szwecja, czas nieznany: Paul Jarret – gitara, także preparowana, Karin Johansson – fortepian, także preparowany oraz Donovan Von Martens — kontrabas. Trzynaście utworów, 52 minut.

Na ten francusko-szwedzki album warto zwrócić szczególną uwagę. Sytuacja jest tu z trybunowego punktu widzenia ulubiona – bliżej nam nieznani artyści (poza pianistką) serwują prawdziwy improwizowany smakołyk. Trzynaście swobodnych akcji, ogrom barwionych mrokiem dźwięków preparowanych, a wszystko szyte intrygującą dramaturgią, każdorazowo nasączoną wewnętrzną, nerwową rytmiką. Nie sposób przy tej muzyce zmrużyć oko.

Rozdygotane akcenty percussion (zapewne ze strun), zapracowany smyczek, frazy z klawiatury i wnętrza pudła rezonansowego, wreszcie wybudzająca się z głębokiego snu gitara, to elementy składowe, które łapią wspólny, rytmiczny mianownik i w pocie czoła budują zgrabną opowieść. W jej kolejnych epizodach pojawiają się filigranowe, gitarowe sprzężenia, rezonujące, metaliczne zgrzyty, akustyczne trzaski, tudzież minimalistyczne plamy piana. Szmer dramaturgicznego niedopowiedzenia zdaje się wszystko spajać w naturalny ciąg przyczynowo-skutkowy. Okazjonalnie artyści frazują czystym tembrem (w czwartej, siódmej i ósmej odsłonie), niekiedy łapią w szprychy drobiny amplifikacji (gitara w dziewiątej części?). Zdaje się, że szczególnym pięknem emanują w dwunastej opowieści – struny rezonują, z dna piano dochodzą mroczne westchnienia, a smyczek lepi wszystko w nisko osadzony dron. Album wieńczy szemrana ballada, szyta dźwiękami dobywanymi z przestrachem, drżącymi powtórzeniami i klarownie wypowiedzianymi słowami pożegnania.



 

Mia Zabelka, Tungu & Stefan Strasser The Confidence of One Swimming Against the Current (FMR Records, CD 2024)

Czas i miejsca akcji nieznane: Mia Zabelka – skrzypce, głos, elektronika, Stefan Strasser – syntezator, piano, gitara elektronika oraz Tungu/ Sergiy Senchuk - field recordings, bas akustyczny, głos, sample. Siedemnaście utworów, 58 minut.

Wszystko wskazuje na to, iż nagranie to powstało w trzech różnych miejscach i momentach naszej ciężkiej rzeczywistości. Każdy z artystów wyprodukował spore porcje dźwięków, a całość polepiono i zmasterowano w Ukrainie. Efekt końcowy wydaje się przedziwny. Pierwsza połowa albumu definitywnie przeładowana jest treścią, a ponadgatunkowy tygiel zdarzeń przyprawiać może o zawrót głowy. Jednakże po dziesiątym utworze muzycy zdejmują nogę z gazu, tłumią emocje, ograniczają artystyczne środki wyrazu i nagle nagranie łapie klimat, intrygującą dramaturgię i zdaje się zadowalać nawet najbardziej wybredne gusta.

Pośród pierwszych kilku utworów po brzegi nasyconych elektroniką, pulsem syntetycznej perkusji i niemal post-industrialnym zgrzytaniem zębami uwagę przekuć może nade wszystko szósta opowieść. W jej centralnym punkcie posadowiona zostaje skrzypaczka i jej niepowtarzalne, silnie preparowane frazy. Dobrze konstruowane, oniryczne tło tylko wzmaga efekt końcowy. Rzeczone, wytłumione, post-ambientowe tło powraca w utworze dziesiątym, zdominowanym jeszcze przez rozbrykaną elektronikę i elektrykę. W kolejnych częściach znów pojawiają się preparowane skrzypce, słyszymy coraz więcej intrygujących wątków elektroakustycznych. Jeśli nawet pasma syntetyczne wracają na front, podawane są z umiarem i dbałością o relacje z pozostałymi dźwiękami. Szczególnie podobać się może odcinek piętnasty, szyty ze strzępów fonii i doposażony minimalistycznym pianem. W kolejnej odsłonie akcje kreują pijackie śpiewy, które zdają się przedrzeźniać syntetyczną rzeczywistość. Finał albumu jest delikatny, w dużej mierze akustyczny, urokliwie repetytywny.



 

MouthWind Corps et Biens - Hommage à Robert Desnos (Creative Sources, CD 2024)

Lawrence’s studio, Oxford, listopad 2023: Jean-Michel Van Schouwburg – głos oraz Lawrence Casserley - signal processing instrument. Piętnaście utworów w siedmiu rozdziałach, 55 minut.

Corps et Biens, to album szczególny. Brytyjczyk Lawrence Casserley w swoim długim i jakże legendarnym życiu artystycznym performował dźwięki live processing wielu instrumentów i formacji, ale niezwykle rzadko czynił to mając na pulpicie wyłącznie ludzki głos. Ten ostatni dostarcza tu belgijski wokalista, artysta głosowy Jean-Michel Van Schouwburg, który także pretendować może do miana legendy gatunku, przynajmniej w wymiarze kontynentalnym. Album podzielono na piętnaście epizodów, uformowanych w siedem rozdziałów, a literacką inspiracją uczyniono poezje Roberta Desnosa. Definitywnie warto wczytać się w to nagranie!

Spektrum możliwości głosowych Belga zdaje się być równie rozlegle, jak jego kreatywność. I co może najistotniejsze, co sytuuje artystę poza standardem głosowych improwizatorów, to jego niebywałe poczucie humoru, dystans do siebie, artystyczna frywolność. Muzyk wydaje dźwięki całym ciałem, którego gardło i struny głosowe są ledwie efektownym zwieńczeniem. Mówi do nas, śmieje się, parodiuje, gdacze niczym Kaczor Donald, rzęzi, rży, zdolny jest naśladować każde zwierze. Sepleni, mruczy, podśpiewuje przy goleniu, buduje ambientowe wokalizy, intensywnie wącha zapachy przyrody i bzyczy niczym pszczoła. W tym szaleństwie świetnie odnajduje się Casserley, który wydaje się muzykiem wprost stworzonym do elektronicznej dekonstrukcji głosu. Świetnie wiemy, że Brytyjczyk snuje także swoje, separatywne opowieści - delikatne, ulotne, równie oniryczne, jak tajemnicze. Pozostaje jeszcze warstwa literacka tego smakowitego albumu, której eksplorację pozostawiam bardziej zaawansowanym, tudzież dysponującym czasem słuchaczom.




Ilia Belorukov & Sara Zlanabitnig Binus (kuda-org, DL 2024)

Novi Sad/ Sremski Karlovci, Serbia, czerwiec 2024: Ilia Belorukov – syntezator modularny, fluteophone oraz Sara Zlanabitnig – flety (inside & feedback), field recordings. Pięć utworów, 31 minut.

Instrumenty dęte, na ogół preparowane, garść nagrań terenowych i umiejętnie wykorzystywana elektronika analogowa, to elementy składowe tego albumu. Krótkiego, świetnie skonstruowanego, pokazującego, iż łączenie brzmień akustycznych i syntetycznych może być niebywale przyjemne dla ucha. Owe pięć improwizacji nagrano w trakcie aż trzech spotkań, w różnych okolicznościach przestrzennych. Nie zmienia to faktu, iż wszystko tu do siebie pasuje.

Pierwsza opowieść formuje się w dron inicjowany przez syntezator, ale lepiony także z odgłosów miasta, bijącego dzwona i flecich kołysanek. Czy tak mógłby brzmieć post-nowoczesny, wielkomiejski folk? W kolejnej części panuje oniryczna flauta, którą buduje zarówno subtelny modular i preparacje na flecim korpusie. Z czasem ta upiorna kołysanka zdaje się szukać warstwy rytmicznej. W opowieści trzeciej flet wpada w mantrę, z kolei syntetyka z drobnego pyłku na żakiecie staje się zgrzebnym inicjatorem rosnącej intensywności. Czwarta część, to nerwowa rytmika, zadziorne frazowanie i kojąca puenta poprzedzona flecią akupunkturą. Na starcie finałowej improwizacji można odnieść wrażenie, iż znajdujemy w kaczym stawie. Głosy natury są tak swojskie, a śpiew fletu kojący, iż akcja modularnego na etapie rozwinięcia wydaje się zupełnie zbyteczna.




Ilia Belorukov & Lauri Hyvärinen Fix it if it ain't Broken (NUNC.,DL 2024)

Novi Sad, Serbia, październik 2023: llia Belorukov – syntezator modularny, Lauri Hyvärinen – gitara elektryczna, przetworniki. Pięć utworów, 37 minut.

Kolejne spotkanie z improwizacjami Belorukova pozbawione jest brzmień akustycznych. Z jednej strony syntezator modularny, z drugiej gitara elektryczna, a raczej jej elektryczne i elektroniczne przetworzenia. Gęsty, muskularny i głośno dostrojony album.

Jeśli pierwszą improwizację moglibyśmy określić mianem swobodnej wymiany myśli, to drugą z pewnością bokserską wymianą ciosów. Gitarowe pick-upy vs. gęsto okablowany modular - ów pojedynek znamionuje moc niszczenia narracyjnych subtelności. Bywa, jak w części trzeciej, iż w tej walce syntezator może znaleźć się na pozycjach silnie defensywnych. Szczęśliwie dla mniej przygotowanego odbiorcy, jeszcze w tej odsłonie albumu jesteśmy w stanie dosłyszeć frazy definitywnie gitarowe, które stanowią udane wprowadzenie do czwartej improwizacji. Ta pulsuje głębią mroku, a drobne zgrzyty i ukąszenia łączą się w jednolity strumień narracji, który z czasem intrygująco stygnie, nabierając niemal akustycznego brzmienia. Końcowy epizod sprawia wrażenie albumowe résumé. Muzycy pokazują tu zarówno swojego subtelne oblicze, jak i pazury prawdziwych noise’ killerów.



 

Anna Gadt, Michał Giżycki & Cyprian Pakuła Just Friends (TORF Records, DL 2024)

SPATiF, Warszawa, lipiec 2024: Anna Gadt – głos, efekty, Michał Giżycki – klarnet basowy, saksofon sopranowy oraz Cyprian Pakuła – perkusja. Trzy improwizacje, 46 minut.

To pierwsze spotkanie artystów w tym składzie i już wiemy, że nie ostatnie! Swobodnie improwizowana opowieść, dramaturgicznie skoncentrowana na dialogu wokalistki i klarnecisty basowego (w ostatniej opowieści – saksofonisty sopranowego), a zgrabnie osadzona na pulsie jazzowej perkusji. Album, to trzy historie, z których ta środkowa konsumuje dokładnie połowę koncertu. 

Po chwilach typowej dla formacji skleconych ad hoc gry inicjacyjnej, trio bierze się do pracy i formuje linearną opowieść, która szczególnego blasku nabiera w sytuacjach bardziej dynamicznych. Dodajmy, iż w fazach leniwego spowolnienia także nie przestaje przykuwać uwagi. Szerokie spektrum wokalistyki odnajduje tu doskonałego partnera w równie horyzontalnej kreatywności klarnecisty. O dobry nastrój obojga dba drummer, który trzyma rytm i udanie zdobi momenty artystycznego zawahania. W chwilach, w których wokalistka sięga po tzw. efekty, narracja nabiera posmaku fussion. Druga, najbardziej rozbudowana improwizacja zaczyna się od ekspozycji solowej Anny, którą na jazzowe ścieżki naprowadza Cyprian, a dętego błysku dodaje Michał. Po efektownym spiętrzeniu, mniej więcej w połowie utworu muzycy wchodzą do strefy leniwych eksperymentów, by ten fragment koncertu spuentować porcją zmyślnych, na poły melodyjnych interakcji. W końcowej odsłonie pojawia się anonsowany saksofon sopranowy. Tu opowieść najpierw kołysze się na falach wystudzonego oceanu, potem niesiona mocą wokalnych efektów osiąga stadium free, by zwieńczyć koncert perkusyjną solówką.



 

Piotr Damasiewicz & Kuba Wójcik Krew (L.A.S., CD 2023)

OFFCZART, maj 2023: Piotr Damasiewicz – trąbka, głos oraz Kuba Wójcik – gitara, elektronika. Trzy utwory, 34 minuty.

Potraficie wyobrazić sobie dźwięk, jaki wydaje krew krążąca w naszych żyłach? Czy to struga szeleszczącej wilgoci, czy raczej demoniczny, masywny dron jakże żywej syntetyczności? Damasiewicz i Wójcik postarali się wyjść naprzeciw naszym niezdefiniowanym wyobrażeniom.

Barwiony elektroniką, drżący strumień fonii nadpływa z mrocznej strony. W jego wnętrzu kłębi się mnóstwo mikrozdarzeń – czasami przypominają one frazy gitary, zdeformowanej trąbki, czy głosu, być może ludzkiego. Warstwy syntetyczne także wiodą tu aktywne życie. Opowieść systematycznie narasta, a pod koniec pierwszej części zostaje przyozdobiona elektroakustycznymi wtrętami, które prawdopodobnie są dźwiękami szpitalnej aparatury do przetaczania krwi. Po krótkim interludium z ciszą, dźwiękami rzeczonej aparatury i smyczka (?) narracja śmiało wchodzi w drugą, decydującą fazę. Oniryczne tło wypycha na front silnie syntetyczną strugę fonii. Zza mgły elektroniki po czasie wyłania się nerwowa gitara, głos i trąbka. Ta ostatnia najpierw charczy jak kołujący śmigłowiec, potem ucieka w echo i śpiewa. Zakończenie śmiało zasługuje na miano demonicznego. Oto nasze największe dobro, które pachnie mrokiem i strachem.



 

Piotr Damasiewicz Into the Roots Świtanie (L.A.S., CD 2024)

Polskie Radio Studio S4, Warszawa, marzec 2023: Piotr Damasiewicz – trąbka, organy, głos, instrumenty perkusyjne, Zbigniew Kozera – kontrabas, guimbri, Paweł Szpura – perkusja, Michał Żak – shawm, drewniany flet poprzeczny, hammered dulcimer, Katarzyna Karpowicz – koto, Alicja Krzeszowiak i Kamila Krzeszowiak – głosy, Paulina Kaźmierczak – głos, skrzypce, Krzysztof Ryt – pięciostrunowa altówka, Marek Ryt – bagpipes, fife, rożek francuski. Siedem utworów, 40 minut.

Damasiewicz zostaje z nami, ale jak to bywa w przypadku tego muzyka, gatunkowy klimat zmieniamy o sto osiemdziesiąt stopni. Uciekamy w estetyką folkową, które jest tu raczej metodą twórczą, a nie celem samym w sobie, raczej inspiracją do odbywania improwizowanych podróży niż budowaniem kolejnych jazzowych edycji folkowych evergreenów.  

Pierwsze trzy utwory stanowią dramaturgiczną całość. Od folkowej, melodyjnej introdukcji z psychodeliczną puentą, po świat transowej narracji bazującej na intensywnym brzmieniu organów. Do tego swobodne wokalizy i soczyste, dęte inkrustacje. Jeśli flet rozrywa tu początkową ludyczność, to trąbka koi emocje i szuka integracji. W warstwie etnicznej nie trudno dosłyszeć, iż dziarskie Tarty spoglądają tu w stronę dalekiej Japonii i równie odleglej Afryki. Kolejne dwa utwory kojarzą folkowy blask porannej zorzy i post-jazzową, improwizowaną opowieść. Ostatnie dwie części przenoszą nas w klimat transowej, ponadgatunkowej ekspozycji. Szóstą odsłonę świetnie unerwia perkusista, siódmą z kolei buduje niskie brzmienie organów i kontrabasowy groove. Finał pełen jest taneczności i melodyki, bystrze kontrapunktowanej psychodelicznym spleenem organów.




Dead Neanderthals Other Worlds (Bandcamp’ self-released, LP/DL 2024)

White Noise Studio, Holandia, czas nieznany: Otto Kokke – syntezator, saksofon oraz Rene Aquarius – perkusja. Siedem utworów, 32 minuty.

Dokonania tej pary Holendrów śledzimy od zawsze, szczególnie ich tradycyjne, sylwestrowe ep-ki. Ostatnia z nich, nad wyraz rozbudowana jak na krótki metraż, doczekała się nawet edycji winylowej. Nagranie to z pewnością zaliczyć możemy do … najłagodniejszych przejawów brutalnego, brzmieniowego konceptualizmu, jaki uprawiają Kokke i Aquarius już od półtorej dekady. Cieszy jak zawsze, tym razem zaprasza także do tańca i gry w skojarzenia z muzyką … dyskotekową lat 70. i 80. ubiegłego stulecia.

Album jest tu nieprzerwanym strumieniem dźwiękowym, podzielonym na odcinki dyktowane tempem frazowania perkusji. Syntezatorowe otwarcie jest ciepłe, melodyjne, choć mroczne. Potem do akcji wkracza 2stepowa perkusja, który szyje ścieg godny zarówno ekspresji rocka, jak i dynamicznego electro. Oto new death disco, które smakuje estetyką muzyki tanecznej sprzed pół wieku. Kolejne, mroczne interludium poprzedza perkusyjny step, który jest spokojniejszy, jeszcze bardziej uwypuklający melodykę syntezatora, niespodziewanie wtłaczającą nas do kolejnej, tu już definitywnie noworomantycznej dekady. W czwartej części muzycy podkręcają tempo, a brzmienie syntezatora czynią bardziej szorstkim. W kolejnej puentę dyskusji narracyjnej stanowi melodyjna ekspozycja saksofonu, delikatnie schowanego w pogłosie. Ostatni epizod tego szaleństwa przynosi pasmo basowe, które nadaje całości silnie rockowy posmak, mimo braku gitarowego instrumentarium.

 

 

piątek, 14 lutego 2025

Insub Meta Orchestra plays Exhaustion & Proliferation!


Jak donosi globalna pajęczyna, INSUB. to wytwórnia, orkiestra, organizator koncertów i studio nagraniowe z siedzibą w Genewie. Działa w obszarze eksperymentalnej muzyki improwizowanej i komponowanej.

Dziś pochylamy nasze receptory wzroku i słuchu nad drugim z przejawów artystycznej aktywności tejże inicjatywy, czyli wieloosobową formacją Insub Meta Orchestra. Na scenie odnajdujemy dwudziestu dziewięciu artystów, którzy realizować będą swoje cele muzyczne poprzez trzy głosy, dziewięć instrumentów dętych, dziesięć instrumentów strunowych, cztery zestawy instrumentów perkusyjnych i tyleż pulpitów elektronicznych. Na tapecie IMO dwie kompozycje własne, które trwają po mniej więcej dwadzieścia pięć minut. Jako rzecze albumowe credits, pierwsza z nich stawia na wzajemne interakcje i daje wykonawcom odpowiednią przestrzeń dla improwizacji (w pełni wszakże kontrolowanej), druga punktem odniesienia czyni echo (generowane także przez materiał nagrany wcześniej, a odtwarzany w trakcie spektaklu ze smartfonów), co w praktyce wykonawczej sprowadza się do kreowania dość linearnej narracji nasączonej stale obecnym rytmem.

Na scenie dzieje się doprawdy wiele, a programowy minimalizm, by nie rzecz redukcjonizm, który przyświeca ideologii Insub, w żaden sposób nie determinuje poczynań muzyków. Przed nami doskonałe nagranie, które dodatkowo motywuje recenzenta, by do albumów związanych ze sceną eksperymentalną Genewy wracać częściej, nie tylko po to, by odsłuchiwać kolejne krążki, ale także, by o nich więcej pisać. So, welcome!



 

Exhaustion

Początek tej opowieści buduje strunowy, nade wszystko gitarowy rozbłysk i dęty oddech kreowany unisono, ciągnący się od samej podłogi do bezkresnego sufitu. Wokół snują się filigranowe, perkusjonalne zdobienia. W strumieniu narracji, którą pcha leniwie do przodu nienachalna repetycja, nie brakuje ciszy, skupionego wyczekiwania, dramaturgicznego suspensu. Oto wielka orkiestra topi się w blasku silnie wystudzonej kameralistyki. Wraz z upływem czas nurt główny narracji, którego nie opuszcza prymarny, gitarowy akord, zaczyna obmywać coś na kształt dubowego reverbu, a także plejada strunowych pojękiwań. Zdecydowanie wzmaga się proces interakcji pomiędzy muzykami i frazami, jakie generują, seriami drobnych pytań i jeszcze bardziej subtelnych odpowiedzi. Orkiestra żyje, oddycha każdym ze swych dwudziestu dziewięciu układów oddechowych. W okolicach dziesiątej minuty pojawiają się ludzkie głosy, drobne pomruki, strwożone westchnienia. Także pasma szumów, powtórzeń kleconych w coraz dłuższe pasaże. Trzon opowiadania pozostaje ten sam, ale zdaje się, że muzycy odeszli od pierwotnej faktury kompozycji o lata świetlne. Narracja urokliwe rozpełza się, nabiera powietrza, subtelnie rozwarstwia chaosem kreatywnej dekompozycji. Po upływie kwadransa niektóre frazy śmiało noszą już znamiona dronowych. Na scenie panuje zjawiskowa, dobrze kontrolowana nerwowość. Kompozycja wieńczy swój efektowny żywot większą niż dotychczas porcją dźwięków preparowanych i przebiera szaty wielkiej, swobodnej improwizacji – wszystko tu syczy, ciężko wzdycha, mruczy i dygocze.

 

Proliferation

Inicjacja drugiej kompozycji spoczywa prawdopodobnie na barkach mniejszych liczby muzyków. Docierają do nas pojedyncze uderzenia w struny i obiekty perkusjonalne, wystudzone frazy głosowe i szmer z gryfów instrumentów strunowych. Narracja szybko szyje tu delikatną bazę rytmiczną, będącą konsekwencją powtórzeń, być może także dźwięków ze smartfonów. Ów dead man walking podsycany jest raz za razem dłuższymi, na poły dronowymi frazami dętymi i strunowymi. Kosmiczne skupienie, wdech i wydech, to znamiona tego fragmentu opowieści. Wprost ku wschodzącemu słońcu, by otrzepać z ramion natarczywy mrok. Okazjonalne wokalizy budują jakże potrzebne napięcie dramaturgiczne. W połowie utworu zaczyna pojawiać się coraz więcej brudnych, zdeformowanych fonii. Faktura rytmu trzyma się dziarsko - nie sposób nie zauważyć, iż frazy znane od początku utworu są teraz grane większym zasobem instrumentalnym. Podobnie jak w pierwszej opowieści wraz z upływem kolejnych minut strumień narracji rozmywa się, rozwarstwia, rozciąga zwiotczałe ramiona i nabiera głębszego oddechu. W pewnym momencie zostaje ciekawie skontrapunktowany całkiem intensywnymi dronami. Całość zaczyna dygotać, kołysać się na coraz mniej delikatnym wietrze, ale faktura rytmu trzyma wszystko w ryzach. Finałowe minuty są szczególnie intrygujące. Można odnieść wrażenie, że muzycy systematycznie oddalają się od mikrofonów zbierających dźwięki, odchodzą w mrok, za grubą kotarę teatralnej sceny.  

 

Insub Meta Orchestra Exhaustion/ Proliferation (Sawyer Editions, CD 2025). Cyril Bondi & d'incise – kompozycje, Antoine Läng, Vera Baumann, Dorothea Schürch - głosy, Marina Tantanozi, Angelika Sheridan - flety, Tassos Tataroglou - shakuachi, Hans Koch, Christian Müller - klarnety, Esther Vaucher, Christophe Berthet - saksofony, Olga Marulanda - obój, Sandra Weiss – bassoon, Angeles Rojas - shruti box, Christoph Schiller - spinet, Ed Williams, Ivan Verda - gitary, Sébastien Pittet, Vincent Ruiz - kontrabasy, Brice Catherin - wiolonczela, Anna-Kaisa Meklin - viola da gamba, Léa Moullet - skrzypce, Martin von Allmen – skrzypce, instrumenty perkusyjne, Cyril Bondi, Romane Bouffioux, Luc Müller – instrumenty perkusyjne, d'incise, Raphaël Ortis, Eric Ruffing, Lucien Danzeisen - elektronika. Nagrane w marcu 2024, Les 6 Toits, Genewa, Szwajcaria. Dwa utwory, 49 minut.





wtorek, 11 lutego 2025

Psychobiotics of MikrobioM!


Struny zdewastowanego fortepianu drżą, wprawiane w ruch posuwistym, rozważnym ruchem ręki. Z tuby klarnetu wydobywa się wilgotne powietrze, które unosząc się ku górze napotyka na grube plastry ciszy. Lepiona zaniechaniem mroczna ballada nabiera blasku z wyjątkowym umiarem. Gdy klarnet ugina kolana, a akcje perkusjonalne we wnętrzu martwego piana robią się bardziej żwawe, intryga zawiązuje się. Nie wiadomo tylko, czy podąży w kierunku wielkich drzwi free jazzu, czy raczej pobroczy w mule swobodnej kameralistyki. Finał pierwszej improwizacji, wciśniętej w szelest zimowej nocy, jest strumieniem szmeru, wymianą drobnych, choć głębokich myśli, w aurze stygnącej dynamiki.




Otwarcie drugiej opowieści odbywa się na najniższym poziomie pudła rezonansowego. W tle słychać odgłosy miasta, szmer budynku, rozmowy ludzi, z pewnością nieświadomych procesu dźwiękowego, jaki odbywa się na zaludnionej dwoma osobami scenie bez publiczności. Klarnet snuje mroczne drony, które łapią echo fortepianu i unoszą się ku wyższym kondygnacjom kamienicy. Wszystko wokół nabiera czarnych barw i nerwowo dygocze. Ta ballada zła trwa niewiele ponad siedem minut i umiera niezaspokojona.

Kolejna nieprzespana noc dopada muzyków plejadą drobnych, szarpanych fraz. Klarnet skacze w miejscu, szura nogami, w brzuchu piana powstają filigranowe dźwięki, przepraszające za to, że bezceremonialnie gwałcą ciszę. Rozwaga i wstrzemięźliwość sadowią się w umysłach artystów i nie pozwalają na bardziej radykalny krok. W tubie klarnetu zaczynają panoszyć się kłęby suchego powietrza, które w zetknięciu z echem i dźwiękiem strun nabierają zaskakującej mięsistości. Improwizacja nosi teraz znamiona definitywnie halucynogennej. Klarnet wspina się na palce, frazy z no-piano chylą ku upadkowi. Opowieść gęstnieje, po czym daje nura w bezwzględną ciszę. Po chwili zawahania muzycy zaczynają delikatnie rozciągać zwiotczale mięsnie. Robią to jednak z dużą determinacją, bo po niedługim czasie płyną już dalece tanecznym krokiem. A nawet biegną. W końcu gasną w tumanie basowej nieskończoności.

Ostatnią balladę inicjuje kameralny wydech z tuby, który łapie echo i zamiera. W tle subtelnie dygoczą struny, ale pogłos, jakie wzbudzają kreuje prawdziwie lovecraftowską grozę. Wielkie pudło martwego fortepianu nabiera teraz wiatru w żagle i sieje popłoch. Klarnet nadyma się strachem, po czym znajduje ratunek tuż przy podłodze. Improwizacja niesiona podmuchem kreacji osiąga efektowny szczyt, choć każda z jej fraz wydaje się lekka, ulotna niczym pawie pióro. Skomlący klarnet mości się na drżących strunach, wije wokół kamieni i uschniętych liści. Tuż po trzynastej minucie fragment ciszy daje początek nowemu. Rozbłysk sięga wysoko - wielka, metalowa rupieciarnia dygocze, klarnet nuci smutną melodię. Wystudzona narracja potrzebuje tylko kilku kroków, by wejść w całkowity mrok. Nim muzycy dotrą do kresu, raz jeszcze stają w miejscu i nasłuchują. Sekwencja postrzępionych dźwięków sprawia, iż oni sami, ich instrumenty, cały budynek, kwartał miasta zaczynają drżeć. Finałowa salwa jest krótka, ale razi niczym piorun na bezchmurnym niebie. Piano stepuje, jakby jego klawiatura nagle ożyła. Klarnet pokrzykuje. Koniec jest bliski.

 

MikrobioM Psychobiotics (TORF Records, DL 2024). Michał Joniec – wnętrzności fortepianu, obiekty oraz Michał Giżycki – klarnet basowy. Kołorking Muzyczny, Poznań, dwie nocne sesje, styczeń 2023. Cztery improwizacje, 68 minut.



piątek, 7 lutego 2025

Àlex Reviriego in duo with Tom Chant and himself!


Kataloński kontrabasista Àlex Reviriego, to stały bywalec spontanicznych łamów. Całkiem możliwe, iż dokładnie w tym miejscu zrecenzowane zostały wszystkie albumy, jakie w swoim prawie 40-letnim życiu stworzył lub współtworzył. Niniejszy post jest czterdziestym czwartym tekstem otagowanym danymi personalnymi muzyka z Barcelony.

Dziś sięgamy po dwa ostatnie albumy z jego udziałem. Pierwszy to krwisty, nasycony brzmieniem preparowanym, swobodnie improwizowany duet z brytyjskim saksofonistą Tomem Chantem (rezydentem Barcelony od prawie dwóch dekad). Ten drugi, to kolejny album solowy Reviriego, na którym muzyk eksploruje tereny nieco oddalone od głównego nurtu jego twórczości artystycznej. Łączy brzmienia akustycznej gitary i elektroniki, ze szczególnym naciskiem na zjawisko post-akustycznego feedbacku.



 

Àlex Reviriego & Tom Chant Les herbages d'acier et d'émeraude (Thanatosis, DL 2024)

La Isla, Barcelona, 2022 (?): Àlex Reviriego – kontrabas oraz Tom Chant – saksofon tenorowy i sopranowy. Cztery Improwizacje, 34 minuty.

Niniejszy duet zarejestrowany został niejako przy okazji sesji nagraniowej, na której powstał album solowy Chanta, wydany w kasetowym labelu Reviriego Hera.Corp w roku 2023. Nagranie duetowe przeleżało się kilka miesięcy na twardym dysku Àlexa, po czym – po ponownym, skrupulatnym odsłuchu - okazało się na tyle wspaniałe, iż wstyd byłoby go nie upublicznić. Całkowicie się w tym miejscu zgadzamy z osądem Reviriego.

Pierwsze trzy improwizacje trwają po niemal dziesięć minut i są prawdziwymi dramatami umęczonych, bolesnych, definitywnie pięknych dźwięków. Reviriego zaczyna od dręczenia strun uderzeniami smyczkiem, dociskaniem i polerowaniem ich glazury. Chant wzdycha, wypuszcza skromne porcje suchego powietrza. Narracja od startu lepi się z fonii posadowionych jedna przy drugiej. Wszystko drży, popiskuje i skomle, a z tumultu drobnych incydentów wydobywają się strzępy melodii. Na etapie rozwoju improwizacji muzycy raz po raz popadają w akcje imitacyjne. Nie szczędzą nam także dźwięków, których źródła pochodzenia nie jesteśmy w stanie wskazać. Pod koniec pierwszej części czeka nas kolejna atrakcja - smyczek dostarcza odrobinę post-barokowej estetyki, silnie owianej białym szumem z rozgrzanej tuby saksofonu. Dla tych, którzy znają prace artystów nie ma tu odrobiny zaskoczenia, pozostaje jak zawsze stuprocentowa przyjemność z odsłuchu.

Druga opowieść toczy się długimi, dronowym frazami. Smyczek zrywa podłogę, a niski tembr saksofonu unosi się na jego barkach. Opowieść trzęsie się jak zagotowany budyń, przypomina kocie lamenty formujące się w coś na poły melodyjnego. Wraz z upływem czasu muzycy wychodzą z opresji masywnych dźwięków, stają się lżejsi od powietrza i rozpoczynają subtelną grę na małe pola. Pod koniec tej części swojego życia odrobinę na siebie pyskują. W trzeciej odsłonie przenoszą się do zakładu mechaniki pojazdowej i obróbki skrawaniem. Przez dłuższą chwilę nie mamy bladego pojęcia, za które frazy odpowiada kontrabasista, a za które saksofonista. Nie ulega wszakże wątpliwości, iż ich narzędzia pracy są metalowe. Poddawane rożnym formom nacisku zaczynają piszczeć, skomleć i szumieć (śpiewać?) powabną melodyką umierania. Zakończenie utworu, to uderzania po strunach napotykające na szum z tuby. Ostatnia improwizacja jest znacznie krótsza, zbudowana z drobnych, szarpanych fraz. Minimalistyczna kołysanka, delikatnie szczerząca zęby w kierunku preparowanego post-jazzu.



 

Àlex Reviriego Varvara (Bandcamp’ self-released, DL 2024)

Nagranie domowe, Barcelona, 2023: Àlex Reviriego – gitara akustyczna, syntezator, sample, no-input mixer, elektroniczny feedback. Trzy utwory, 48 minut.

Album składa się z dwóch rozbudowanych, wielominutowych opowieści oraz kilkuminutowego resume. Podstawowym budulcem jest tu elektronika i elektroakustyka, a frazy gitarowe stanowią rodzaj uzupełnienia, niekiedy ornamentu, elementu porządkującego narrację, czy też odautorskiego komentarza.

Początek pierwszej odsłony, to dwie warstwy szumu, elektroniczne pikanie i wyłaniająca się z kłębu syntetyki, spokojnie frazująca gitara. Po pewnym czasie żywy instrument sadowi się na froncie, z kolei tło zaczyna narastać mrokiem i umiejętnie konstruowaną grozą. Mniej więcej w połowie utworu coraz czarniejszy ambient opanowuje spektrum dźwiękowe i tłamsi żywe, akustyczne frazy. Powrót gitary następuje po kilku minutach. Stanowi rodzaj dramaturgicznego dysonansu - zapatrzona w bezmiar backgroundu, snuje nerwową post-balladę. W ostatecznym rozrachunku tonie w strudze coraz gęstszego ambientu.

Introdukcja drugiej części spoczywa na barkach elektroniki w stadium stand-by. Po kilku pętlach narracji z mroku wyłania się wystudzona, delikatnie pulsująca gitara i zaczyna nabierać echa. W połowie utworu milknie, na czoło pochodu forsuje się zaś intensywny, rozdygotany szum. Po powrocie gitara wpada w repetycję, buduje intrygujący suspens, oblepia się syntetyką i zaczynać drżeć. Opowieść systematycznie nabrzmiewa, ponownie czyniąc elektronikę osią narracji, po czym zapada się w mrok. Ostatnie słowo należy jednak do wytrwałej gitary.

Albumowe encore płynie w szerokiej warstwie szumu. Spokojna jak zawsze gitara ma duże problemy, by wydostać się na powierzchnie narracji. Syntetyka zgrzyta zębami, pulsuje, aż w końcu gaśnie, nie dając gitarze w istotny sposób zaistnieć.



 

wtorek, 4 lutego 2025

The Scatter Archive’ notes: Wastell! Moore & Prevost! Arch Quartet! Džukljev & Thieke! Lash, Sinton & Ward! Lash & Thomas!


Najwyższy czas zajrzeć na bandcampową stronę szkockiego net-labelu Scatter Archive! W porównaniu do naszej poprzedniej wizyty (bodaj lipcowej) odnajdujemy tu mnóstwo nowych albumów, publikowanych na ogół w tempie jeden na tydzień. Edycja wyłącznie w formie digitalnej ma swoje niezaprzeczalne walory – niskie koszty produkcji i możliwość szybkiego udostępnienia nagrań.

Spośród miliona nowych płyt, jakie zostały upublicznione w drugiej połowie roku 2024 na scatterowej stronie, do poniższego omówienia wybieramy sześć.




Mark Wastell Cello-Intern XVIII

Hundred Years Gallery, Londyn, lipiec 2023: Mark Wastell – violoncello. Pięć improwizacji, 32 minuty.

Marka Wastella spotykamy ostatnio głównie za sterami drums & percussion, ale świetnie pamiętamy, iż jego prymarnym narzędziem pracy jest wiolonczela. Muzyk w latach 2022-2024 grywał raz w miesiącu solowe ekspozycje w londyńskiej Hundred Years Gallery. Nie były to koncerty, nie były to próby. Artysta przez godzinę improwizował niezależnie od tego, co akurat działo się w Galerii. W nagraniu słyszymy zatem rozmowy i inne odgłosy codziennego życia tego miejskiego przybytku kultury. Brzmienie instrumentu jest bardzo surowe, a dźwięki zbierane były zapewne jednym mikrofonem.

Szorstki, jednostrumieniowy flow instrumentu, punkowe brzmienie i rockowy niemalże temperament artysty powodują, iż trwająca niewiele ponad dwa kwadranse opowieść w pięciu częściach kipi od emocji, jest niezwykle intensywna, z rzadka sięga po bardziej stonowane, kameralne frazy. Wastell syci narrację dużą dawką post-barokowej melodyki, ale tarza się z nią po podłodze lub wznosi na palcach i spogląda na zamglone, londyńskie niebo. Bywa delikatny jak w odsłonie drugiej, bywa drapieżny jak wygłodniały kocur w czwartej. Lubi mrok, choć nie unika ulotnej taneczności, zdarza się też, że jego instrument trzeszczy w posadach, jak w części trzeciej. W końcowej odsłonie pokazuje pewną żylastość post-barokowej estetyki, znów zdaje się urokliwie gorączkować, piszczeć i skowyczeć. Niesamowite nagranie!



 

N O Moore & Eddie Prévost Scratched Earth

Hundred Years Gallery, Londyn, październik 2024: N O Moore – gitara elektryczna, Eddie Prévost – instrumenty perkusyjne. Jedna improwizacja, 24 minuty.

Tych dwóch artystów, mimo dzielących ich niemal dwóch pokoleń, ma w dorobku sporo wspólnych improwizacji, na ogół czynionych w triach i kwartetach. Tym razem, w urokliwych w okolicznościach HYG, spotykają się w duecie i w trakcie krótkiej ekspozycji decydują się nie zagrać ani jednego typowego, czystego dźwięku gitary, czy perkusji. Moore tonie w euforii amplifikacji, Prevost szyje na swoim wielkim talerzu niekończące się strumienie rezonansu. Bywa też, że obaj toną w oparach całkiem soczystego post-industrialu.

Już pierwsze dźwięki koncertu stawiają nas do pionu poziomem hałasu i intensywności. Gitarowy amplifikator furczy i rzęzi, a blask rezonującego talerza łączy niebo i piekło. Cała narracja zdaje się śpiewać, niczym pijana diwa operowa. Po pewnym czasie gitarowe preparacje zaczynają znajdować ujście w post-rockowej estetyce, z kolei akcje perkusjonalne nabierać pewnej taneczności. Opowieść trzeszczy, skrzypi i syczy, by po kilku chwilach zamienić się w ocean onirycznego ambientu. Na scenę raz za razem powraca też estetyka industrialna, ale jej wyskoki mają teraz charakter incydentalny. Koncert wieńczy … gitarowa melodia, które niesie się na dronowej strudze rezonansu.



 

Arch Quartet (Anna Homler, Tasos Stamou, David Leahy, Adrian Northover) Chummage

Arch 1 studios, West Ham, London, wrzesień 2014: Anna Homler – głos, obiekty, zabawki i urządzenia, Tasos Stamou – preparowana cytra, looper, David Leahy – kontrabas oraz Adrian Northover – saksofon sopranowy. Sześć improwizacji, 34 minuty.

Nagranie kwartetu muzyków, którzy odbyli sesję nagraniową przy okazji muzykowania z London Improvisers Orchestra, przeleżało się na czyimś twardym dysku całą dekadę, ale warto było czekać. Z jednej strony kontrabas i saksofon pod jurysdykcją artystów, których znamy i cenimy, z drugiej głos, cytra i garść elektroakustycznych zabawek ze strony tych mniej rozpoznawalnych, ale z pewnością wartych zapisania w naszych kajetach. To, co najlepsze na Chummage zdaje się dziać w pierwszej odsłonie albumu. W dalszych bywa, że nadmierna kreatywność elektroakustyków tłamsi walory brzmieniowe kontrabasu i saksofonu. W kontekście wszakże całości Arch Quartet wychodzi z tego obronną ręką.

Pierwsza improwizacja żywi się nade wszystko brzmieniem akustycznym, delikatnym pulsem drgających strun, ciepłym smyczkiem i frazującym molekularnie saksofonem sopranowym. Wokalistka najpierw cedzi dźwięki, potem rozpościera ramiona śpiewu z dalekowschodnim akcentem. Nieinwazyjne, rozdrobnione plamy elektroakustyki dodają całości odpowiedniego blasku. Począwszy od drugiej części owa dystyngowana równowaga pomiędzy tym, co akustyczne, a tym, co akustycznym być już przestało, ulega zachwianiu. Muzycy nie stronią od hałaśliwych incydentów, ale potrafią też pochylać się nad pojedynczym dźwiękiem. W kolejnych opowieściach wokalistka w folkowym zaśpiewie i cytrysta, który szuka brudu i zniekształceń, zaczynają dominować, a o tym, że wciąż jest z nami saksofonista przypominamy sobie dopiero po wielu minutach. Finałowa ekspozycja nieco ów rozchwiany obraz narracji porządkuje. Nisko osadzona introdukcja, zwinne, wielokierunkowe preparacje i głos, który płynie tembrem smyczkowej narracji. Na ostatniej prostej kwartet osiąga zaskakującą dynamikę i syci się mnóstwem udanych interakcji.



 

Marina Džukljev & Michael Thieke Motionless Pool

Kulturni Centar Vojvodine Miloš Crnjanski, Nowy Sad, Serbia, grudzień 2021: Marina Džukljev – fortepian, Michael Thieke – klarnet. Siedem improwizacji, 38 minut.

Mimo zalewu brytyjskiej muzyki improwizowanej, na łamach SA nie brakuje miejsca na spektakle kontynentalne. Pośród albumów drugiego półrocza na szczególną uwagę zasługuje album Serbki i Niemca. To doprawdy wyśmienite nagranie – z natury swej minimalistyczne, skupione na drobnych frazach, brzmieniowych i dramaturgicznych niuansach. Artyści zdają się nie wychodzić tu poza okowy swobodnej, chwilami wystudzonej kameralistyki, ale w każdym dźwięku, w każdym ruchu scenicznym czuć, jak wielkie emocje w nich drzemią.

Magię improwizacji otwarcia buduje, wprawiony w rezonans, pojedynczy dźwięk fortepianowego klawisza i suche powietrze wydychane z zimnej tuby klarnetu. Dogasające życie wytrawionej z emocji kameralistyki. W drugiej części muzycy odbywają niedługą podróż od ekspozycji perkusjonalnej na strunach i dyszach do rozśpiewanego, rezonującego strumienia zlepionych w jednej byt dźwięków inside piano i klarnetu. W trzeciej opowieści pojawia się leniwy rytm, który wiedzie w nieskończoność kolejne porcje delikatnych uderzeń po strunach i klarnetowych wyziewów. Czwarta improwizacja zdaje się kontynuować wątek części poprzedniej, ale sadowi się o trzy poziomy niżej. Prawdziwy zamęt sieją tu pojedyncze dźwięki klawisza. Kolejna odsłona, to celebracja, elegijne wyniesienia drobnych fonii z samego dna pudła rezonansowego i głębin klarnetowej tuby. Wszystko nabiera rezonującej poświaty i formuje się w jednorodną strugę akustycznego piękna. Przedostatnia improwizacja, to stygnący w bezruchu strumień matowych, wychłodzonych klawiszy i melodyjnego szumu z tuby. Z czasem wszystko nabiera pewnej soczystości, ale broczy po kolana w mrocznej mazi. W finałowej opowieści w dogorywające trzewia artystów wkrada się zaskakująca nerwowość. Szybkie oddechy, drapanie strun, szczypta hałaśliwego anturażu na moment kreują klimat niemalże post-industrialny. Jeszcze piękniejsze jest jego studzenie, wprost w objęcia ciszy zdobionej pojedynczymi dźwiękami. 



 

Dominic Lash, Josh Sinton & Alex Ward Lash.Sinton.Ward

Hundred Years Gallery, Londyn, lipiec 2024: Dominic Lash – kontrabas, Josh Sinton – saksofon barytonowy, flet altowy, głos oraz Alex Ward – klarnet, gitara elektryczna. Jedna improwizacja, 41 minut.

Lash i Ward, to artyści, których cenimy od lat, starając się nie marnować jakiejkolwiek okazji do obcowania z ich muzyką. Tu spotykamy ich w trio z saksofonistą i flecistą Sintonem, muzykiem zza Wielkiej Wody, które lubi improwizować z obywatelami Zjednoczonego Królestwa. Nagranie koncertowe charakteryzuje się sub-doskonałym brzmieniem, ale dobrze to koreluje z ponadgatunkową improwizacją, jaką serwują nam muzycy. Z jednej strony open jazz, szczególnie od Sintona, z drugiej rozhuśtana kameralistyka (gdy Ward gra na klarnecie), czy post-psychodelia (gdy ten sięga po gitarę), wreszcie Lash, który najlepiej czuje się w formule ekstremalnie kreatywnego arco & pizzicato in one note.

Koncert rozpoczyna się porcją leniwych, preparowanych dźwięków – od barytonowej doliny po klarnetowe wzniesienia, w oparach kontrabasowej różnorodności i głosu saksofonisty. Z czasem narracja przybiera formę nerwowych podskoków i free jazzowych spiętrzeń, ale bywa, że przypomina rozciąganie zwiotczałych mięśni w potoku kameralnych eksperymentów. Muzycy dobrze czują się w obu sytuacjach, choć częściej odnajdujemy ich w tej pierwszej. Tuż przed upływem drugiej dziesiątki minut Ward przesiada się na gitarę skutecznie redefiniując gatunkową estetykę spektaklu. Narracja staje nieco mniej intensywna, choć nadal jest gęsta i upstrzona ciekawymi zdarzeniami. Artyści ćwierkają jak wróbelki, by po chwili generować rozlegle strumienie ambientu i post-psychodelii, a potem na dłużej zastygnąć z rzewnej kameralistyce. Powrót do gry na dwa dęciaki i kontrabas odbywa się tu dość niespodziewanie, poprzedzony tajemniczymi frazami ze strony Warda (jeszcze gitara, czy już preparowany klarnet?). W końcowych fragmentach koncertu Sinton sięga po flet, a Lash koncertuje się na smyczkowym frazowaniu. Finalizacja jest melodyjna, istotnie rozciągnięta w czasie.



 

Dominic Lash & Pat Thomas Elements and Properties

Café Oto, Londyn, marzec 2023 (utwory 1,4) oraz Curious Ear in St Margaret's Church, Manchester, luty 2024 (2,3): Dominic Lash – gitara elektryczna, Pat Thomas – fortepian. Cztery improwizacje, 43 minuty.

Dominic Lash pozostaje na scenie, przesiada się jednak na gitarę elektryczną, co czyni ostatnimi laty bardzo chętnie. Cztery improwizacje, zarejestrowane na dwóch koncertach, czyni tu w zacnym towarzystwie Pata Thomasa wyposażonego wyłącznie w akustyczne instrumentarium. Ich wspólna opowieść najchętniej kieruje się ku free jazzowi, ale incydentalnie nabiera zaskakująco … bluesowego posmaku, zarówno ze strony rytmicznie uwarunkowanego pianisty, jak i niekiedy dość melodyjnie frazującego gitarzysty.

Skupione otwarcie bazuje na frazach inside piano i stłumionych, post-bluesowych introdukcjach gitary. Pierwsza improwizacja dość szybko wpada we free jazzowy tumult, sycony adekwatną porcją emocji. Druga opowieść, która stanowi niemal połowę płyty, mieni się intrygującą różnorodnością. Początek tkany jest z gitarowych plam psychodelii i post-klasycznej repetycji piana. Muzycy leniwie snują się po scenie, sięgają po atrybuty ballady, chętnie pochylają nad brzmieniowymi detalami, jakby zbierali siły na bardziej temperamentne resume. Pozostała część albumu, to dwie krótsze odsłony, oparte zarówno na ponadgatunkowej refleksyjności, jak i tanecznym pulsie pianisty i post-bluesowym, niemal rockowym frazowaniu gitarzysty. Końcowa część koncertu lepi się na starcie z drobnych, szumiących fraz, potem przybiera postać free jazzowego marszu, wreszcie kona w ciepłej melodyce.