Najwyższy czas zajrzeć na bandcampową stronę szkockiego net-labelu Scatter Archive! W porównaniu do naszej poprzedniej wizyty (bodaj lipcowej) odnajdujemy tu mnóstwo nowych albumów, publikowanych na ogół w tempie jeden na tydzień. Edycja wyłącznie w formie digitalnej ma swoje niezaprzeczalne walory – niskie koszty produkcji i możliwość szybkiego udostępnienia nagrań.
Spośród miliona nowych płyt, jakie zostały upublicznione w
drugiej połowie roku 2024 na scatterowej stronie,
do poniższego omówienia wybieramy sześć.
Mark Wastell Cello-Intern XVIII
Hundred Years Gallery,
Londyn, lipiec 2023: Mark Wastell – violoncello.
Pięć improwizacji, 32 minuty.
Marka Wastella spotykamy ostatnio głównie za sterami drums & percussion, ale świetnie
pamiętamy, iż jego prymarnym narzędziem pracy jest wiolonczela. Muzyk w latach
2022-2024 grywał raz w miesiącu solowe ekspozycje w londyńskiej Hundred Years Gallery. Nie były to
koncerty, nie były to próby. Artysta przez godzinę improwizował niezależnie od
tego, co akurat działo się w Galerii. W nagraniu słyszymy zatem rozmowy i inne
odgłosy codziennego życia tego miejskiego przybytku kultury. Brzmienie instrumentu
jest bardzo surowe, a dźwięki zbierane były zapewne jednym mikrofonem.
Szorstki, jednostrumieniowy flow instrumentu, punkowe brzmienie i rockowy niemalże temperament
artysty powodują, iż trwająca niewiele ponad dwa kwadranse opowieść w pięciu
częściach kipi od emocji, jest niezwykle intensywna, z rzadka sięga po bardziej
stonowane, kameralne frazy. Wastell syci narrację dużą dawką post-barokowej
melodyki, ale tarza się z nią po podłodze lub wznosi na palcach i spogląda na
zamglone, londyńskie niebo. Bywa delikatny jak w odsłonie drugiej, bywa
drapieżny jak wygłodniały kocur w czwartej. Lubi mrok, choć nie unika ulotnej
taneczności, zdarza się też, że jego instrument trzeszczy w posadach, jak w
części trzeciej. W końcowej odsłonie pokazuje pewną żylastość post-barokowej
estetyki, znów zdaje się urokliwie gorączkować, piszczeć i skowyczeć.
Niesamowite nagranie!
N O Moore & Eddie Prévost Scratched Earth
Hundred Years Gallery,
Londyn, październik 2024: N O Moore – gitara elektryczna, Eddie Prévost –
instrumenty perkusyjne. Jedna improwizacja, 24 minuty.
Tych dwóch artystów, mimo dzielących ich niemal dwóch
pokoleń, ma w dorobku sporo wspólnych improwizacji, na ogół czynionych w triach
i kwartetach. Tym razem, w urokliwych w okolicznościach HYG, spotykają się w
duecie i w trakcie krótkiej ekspozycji decydują się nie zagrać ani jednego
typowego, czystego dźwięku gitary, czy perkusji. Moore tonie w euforii
amplifikacji, Prevost szyje na swoim wielkim talerzu niekończące się strumienie
rezonansu. Bywa też, że obaj toną w oparach całkiem soczystego
post-industrialu.
Już pierwsze dźwięki koncertu stawiają nas do pionu poziomem
hałasu i intensywności. Gitarowy amplifikator furczy i rzęzi, a blask
rezonującego talerza łączy niebo i piekło. Cała narracja zdaje się śpiewać,
niczym pijana diwa operowa. Po pewnym czasie gitarowe preparacje zaczynają
znajdować ujście w post-rockowej estetyce, z kolei akcje perkusjonalne nabierać
pewnej taneczności. Opowieść trzeszczy, skrzypi i syczy, by po kilku chwilach zamienić
się w ocean onirycznego ambientu. Na scenę raz za razem powraca też estetyka industrialna,
ale jej wyskoki mają teraz charakter incydentalny. Koncert wieńczy … gitarowa melodia,
które niesie się na dronowej strudze rezonansu.
Arch Quartet (Anna Homler, Tasos Stamou, David Leahy, Adrian
Northover) Chummage
Arch 1 studios,
West Ham, London, wrzesień 2014: Anna Homler – głos, obiekty, zabawki i
urządzenia, Tasos Stamou – preparowana cytra, looper, David Leahy – kontrabas oraz Adrian Northover – saksofon
sopranowy. Sześć improwizacji, 34 minuty.
Nagranie kwartetu muzyków, którzy odbyli sesję nagraniową
przy okazji muzykowania z London Improvisers Orchestra, przeleżało się na
czyimś twardym dysku całą dekadę, ale warto było czekać. Z jednej strony
kontrabas i saksofon pod jurysdykcją artystów, których znamy i cenimy, z
drugiej głos, cytra i garść elektroakustycznych zabawek ze strony tych mniej
rozpoznawalnych, ale z pewnością wartych zapisania w naszych kajetach. To, co
najlepsze na Chummage zdaje się dziać
w pierwszej odsłonie albumu. W dalszych bywa, że nadmierna kreatywność elektroakustyków tłamsi walory
brzmieniowe kontrabasu i saksofonu. W kontekście wszakże całości Arch Quartet
wychodzi z tego obronną ręką.
Pierwsza improwizacja żywi się nade wszystko brzmieniem akustycznym,
delikatnym pulsem drgających strun, ciepłym smyczkiem i frazującym molekularnie
saksofonem sopranowym. Wokalistka najpierw cedzi dźwięki, potem rozpościera ramiona
śpiewu z dalekowschodnim akcentem. Nieinwazyjne, rozdrobnione plamy elektroakustyki
dodają całości odpowiedniego blasku. Począwszy od drugiej części owa
dystyngowana równowaga pomiędzy tym, co akustyczne, a tym, co akustycznym być
już przestało, ulega zachwianiu. Muzycy nie stronią od hałaśliwych incydentów,
ale potrafią też pochylać się nad pojedynczym dźwiękiem. W kolejnych
opowieściach wokalistka w folkowym zaśpiewie i cytrysta, który szuka brudu i
zniekształceń, zaczynają dominować, a o tym, że wciąż jest z nami saksofonista
przypominamy sobie dopiero po wielu minutach. Finałowa ekspozycja nieco ów
rozchwiany obraz narracji porządkuje. Nisko osadzona introdukcja, zwinne,
wielokierunkowe preparacje i głos, który płynie tembrem smyczkowej narracji. Na
ostatniej prostej kwartet osiąga zaskakującą dynamikę i syci się mnóstwem
udanych interakcji.
Marina Džukljev & Michael Thieke Motionless Pool
Kulturni Centar
Vojvodine Miloš Crnjanski, Nowy Sad, Serbia, grudzień 2021: Marina Džukljev
– fortepian, Michael Thieke – klarnet. Siedem improwizacji, 38 minut.
Mimo zalewu brytyjskiej muzyki improwizowanej, na łamach SA
nie brakuje miejsca na spektakle kontynentalne. Pośród albumów drugiego
półrocza na szczególną uwagę zasługuje album Serbki i Niemca. To doprawdy
wyśmienite nagranie – z natury swej minimalistyczne, skupione na drobnych
frazach, brzmieniowych i dramaturgicznych niuansach. Artyści zdają się nie
wychodzić tu poza okowy swobodnej, chwilami wystudzonej kameralistyki, ale w
każdym dźwięku, w każdym ruchu scenicznym czuć, jak wielkie emocje w nich drzemią.
Magię improwizacji otwarcia buduje, wprawiony w rezonans, pojedynczy
dźwięk fortepianowego klawisza i suche powietrze wydychane z zimnej tuby klarnetu.
Dogasające życie wytrawionej z emocji kameralistyki. W drugiej części muzycy
odbywają niedługą podróż od ekspozycji perkusjonalnej na strunach i dyszach do rozśpiewanego,
rezonującego strumienia zlepionych w jednej byt dźwięków inside piano i klarnetu. W trzeciej opowieści pojawia się leniwy
rytm, który wiedzie w nieskończoność kolejne porcje delikatnych uderzeń po strunach
i klarnetowych wyziewów. Czwarta improwizacja zdaje się kontynuować wątek
części poprzedniej, ale sadowi się o trzy poziomy niżej. Prawdziwy zamęt sieją
tu pojedyncze dźwięki klawisza. Kolejna odsłona, to celebracja, elegijne
wyniesienia drobnych fonii z samego dna pudła rezonansowego i głębin
klarnetowej tuby. Wszystko nabiera rezonującej poświaty i formuje się w
jednorodną strugę akustycznego piękna. Przedostatnia improwizacja, to stygnący
w bezruchu strumień matowych, wychłodzonych klawiszy i melodyjnego szumu z
tuby. Z czasem wszystko nabiera pewnej soczystości, ale broczy po kolana w
mrocznej mazi. W finałowej opowieści w dogorywające trzewia artystów wkrada się
zaskakująca nerwowość. Szybkie oddechy, drapanie strun, szczypta hałaśliwego
anturażu na moment kreują klimat niemalże post-industrialny. Jeszcze
piękniejsze jest jego studzenie, wprost w objęcia ciszy zdobionej pojedynczymi
dźwiękami.
Dominic Lash, Josh Sinton & Alex Ward Lash.Sinton.Ward
Hundred Years Gallery,
Londyn, lipiec 2024: Dominic Lash – kontrabas, Josh Sinton – saksofon
barytonowy, flet altowy, głos oraz Alex Ward – klarnet, gitara elektryczna.
Jedna improwizacja, 41 minut.
Lash i Ward, to artyści, których cenimy od lat, starając się
nie marnować jakiejkolwiek okazji do obcowania z ich muzyką. Tu spotykamy ich w
trio z saksofonistą i flecistą Sintonem, muzykiem zza Wielkiej Wody, które lubi improwizować z obywatelami Zjednoczonego Królestwa. Nagranie
koncertowe charakteryzuje się sub-doskonałym brzmieniem, ale dobrze to koreluje
z ponadgatunkową improwizacją, jaką serwują nam muzycy. Z jednej strony open jazz, szczególnie od Sintona, z
drugiej rozhuśtana kameralistyka (gdy Ward gra na klarnecie), czy post-psychodelia
(gdy ten sięga po gitarę), wreszcie Lash, który najlepiej czuje się w formule
ekstremalnie kreatywnego arco &
pizzicato in one note.
Koncert rozpoczyna się porcją leniwych, preparowanych dźwięków
– od barytonowej doliny po klarnetowe wzniesienia, w oparach kontrabasowej różnorodności
i głosu saksofonisty. Z czasem narracja przybiera formę nerwowych podskoków i
free jazzowych spiętrzeń, ale bywa, że przypomina rozciąganie zwiotczałych mięśni
w potoku kameralnych eksperymentów. Muzycy dobrze czują się w obu sytuacjach,
choć częściej odnajdujemy ich w tej pierwszej. Tuż przed upływem drugiej dziesiątki
minut Ward przesiada się na gitarę skutecznie redefiniując gatunkową estetykę
spektaklu. Narracja staje nieco mniej intensywna, choć nadal jest gęsta i upstrzona
ciekawymi zdarzeniami. Artyści ćwierkają jak wróbelki, by po chwili generować
rozlegle strumienie ambientu i post-psychodelii, a potem na dłużej zastygnąć z
rzewnej kameralistyce. Powrót do gry na dwa dęciaki i kontrabas odbywa się tu
dość niespodziewanie, poprzedzony tajemniczymi frazami ze strony Warda (jeszcze
gitara, czy już preparowany klarnet?). W końcowych fragmentach koncertu Sinton
sięga po flet, a Lash koncertuje się na smyczkowym frazowaniu. Finalizacja jest
melodyjna, istotnie rozciągnięta w czasie.
Dominic Lash & Pat Thomas Elements and Properties
Café Oto, Londyn,
marzec 2023 (utwory 1,4) oraz Curious Ear
in St Margaret's Church, Manchester, luty 2024 (2,3): Dominic Lash – gitara
elektryczna, Pat Thomas – fortepian. Cztery improwizacje, 43 minuty.
Dominic Lash pozostaje na scenie, przesiada się jednak na
gitarę elektryczną, co czyni ostatnimi laty bardzo chętnie. Cztery
improwizacje, zarejestrowane na dwóch koncertach, czyni tu w zacnym
towarzystwie Pata Thomasa wyposażonego wyłącznie w akustyczne instrumentarium. Ich
wspólna opowieść najchętniej kieruje się ku free jazzowi, ale incydentalnie nabiera
zaskakująco … bluesowego posmaku, zarówno ze strony rytmicznie uwarunkowanego pianisty,
jak i niekiedy dość melodyjnie frazującego gitarzysty.
Skupione otwarcie bazuje na frazach inside piano i stłumionych, post-bluesowych introdukcjach gitary.
Pierwsza improwizacja dość szybko wpada we free jazzowy tumult, sycony
adekwatną porcją emocji. Druga opowieść, która stanowi niemal połowę płyty,
mieni się intrygującą różnorodnością. Początek tkany jest z gitarowych plam psychodelii
i post-klasycznej repetycji piana. Muzycy leniwie snują się po scenie, sięgają
po atrybuty ballady, chętnie pochylają nad brzmieniowymi detalami, jakby zbierali
siły na bardziej temperamentne resume.
Pozostała część albumu, to dwie krótsze odsłony, oparte zarówno na
ponadgatunkowej refleksyjności, jak i tanecznym pulsie pianisty i
post-bluesowym, niemal rockowym frazowaniu gitarzysty. Końcowa część koncertu
lepi się na starcie z drobnych, szumiących fraz, potem przybiera postać free jazzowego
marszu, wreszcie kona w ciepłej melodyce.