Struny zdewastowanego fortepianu drżą, wprawiane w ruch posuwistym, rozważnym ruchem ręki. Z tuby klarnetu wydobywa się wilgotne powietrze, które unosząc się ku górze napotyka na grube plastry ciszy. Lepiona zaniechaniem mroczna ballada nabiera blasku z wyjątkowym umiarem. Gdy klarnet ugina kolana, a akcje perkusjonalne we wnętrzu martwego piana robią się bardziej żwawe, intryga zawiązuje się. Nie wiadomo tylko, czy podąży w kierunku wielkich drzwi free jazzu, czy raczej pobroczy w mule swobodnej kameralistyki. Finał pierwszej improwizacji, wciśniętej w szelest zimowej nocy, jest strumieniem szmeru, wymianą drobnych, choć głębokich myśli, w aurze stygnącej dynamiki.
Otwarcie drugiej opowieści odbywa się na najniższym poziomie
pudła rezonansowego. W tle słychać odgłosy miasta, szmer budynku, rozmowy
ludzi, z pewnością nieświadomych procesu dźwiękowego, jaki odbywa się na
zaludnionej dwoma osobami scenie bez publiczności. Klarnet snuje mroczne drony,
które łapią echo fortepianu i unoszą się ku wyższym kondygnacjom kamienicy.
Wszystko wokół nabiera czarnych barw i nerwowo dygocze. Ta ballada zła trwa
niewiele ponad siedem minut i umiera niezaspokojona.
Kolejna nieprzespana noc dopada muzyków plejadą drobnych,
szarpanych fraz. Klarnet skacze w miejscu, szura nogami, w brzuchu piana
powstają filigranowe dźwięki, przepraszające za to, że bezceremonialnie gwałcą
ciszę. Rozwaga i wstrzemięźliwość sadowią się w umysłach artystów i nie pozwalają
na bardziej radykalny krok. W tubie klarnetu zaczynają panoszyć się kłęby
suchego powietrza, które w zetknięciu z echem i dźwiękiem strun nabierają
zaskakującej mięsistości. Improwizacja nosi teraz znamiona definitywnie
halucynogennej. Klarnet wspina się na palce, frazy z no-piano chylą ku upadkowi. Opowieść gęstnieje, po czym daje nura w
bezwzględną ciszę. Po chwili zawahania muzycy zaczynają delikatnie rozciągać
zwiotczale mięsnie. Robią to jednak z dużą determinacją, bo po niedługim czasie
płyną już dalece tanecznym krokiem. A nawet biegną. W końcu gasną w tumanie
basowej nieskończoności.
Ostatnią balladę inicjuje kameralny wydech z tuby, który
łapie echo i zamiera. W tle subtelnie dygoczą struny, ale pogłos, jakie wzbudzają
kreuje prawdziwie lovecraftowską
grozę. Wielkie pudło martwego fortepianu nabiera teraz wiatru w żagle i sieje
popłoch. Klarnet nadyma się strachem, po czym znajduje ratunek tuż przy podłodze.
Improwizacja niesiona podmuchem kreacji osiąga efektowny szczyt, choć każda z
jej fraz wydaje się lekka, ulotna niczym pawie pióro. Skomlący klarnet mości
się na drżących strunach, wije wokół kamieni i uschniętych liści. Tuż po trzynastej
minucie fragment ciszy daje początek nowemu. Rozbłysk sięga wysoko - wielka, metalowa
rupieciarnia dygocze, klarnet nuci smutną melodię. Wystudzona narracja
potrzebuje tylko kilku kroków, by wejść w całkowity mrok. Nim muzycy dotrą do
kresu, raz jeszcze stają w miejscu i nasłuchują. Sekwencja postrzępionych dźwięków
sprawia, iż oni sami, ich instrumenty, cały budynek, kwartał miasta zaczynają
drżeć. Finałowa salwa jest krótka, ale razi niczym piorun na bezchmurnym
niebie. Piano stepuje, jakby jego klawiatura nagle ożyła. Klarnet pokrzykuje.
Koniec jest bliski.
MikrobioM Psychobiotics
(TORF Records, DL 2024). Michał Joniec – wnętrzności fortepianu, obiekty oraz
Michał Giżycki – klarnet basowy. Kołorking
Muzyczny, Poznań, dwie nocne sesje, styczeń 2023. Cztery improwizacje, 68
minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz