Jak donosi globalna pajęczyna, INSUB. to wytwórnia, orkiestra, organizator koncertów i studio nagraniowe z siedzibą w Genewie. Działa w obszarze eksperymentalnej muzyki improwizowanej i komponowanej.
Dziś pochylamy nasze receptory wzroku i słuchu nad drugim z przejawów
artystycznej aktywności tejże inicjatywy, czyli wieloosobową formacją Insub
Meta Orchestra. Na scenie odnajdujemy dwudziestu dziewięciu artystów, którzy realizować
będą swoje cele muzyczne poprzez trzy głosy, dziewięć instrumentów dętych,
dziesięć instrumentów strunowych, cztery zestawy instrumentów perkusyjnych i
tyleż pulpitów elektronicznych. Na tapecie IMO dwie kompozycje własne, które trwają
po mniej więcej dwadzieścia pięć minut. Jako rzecze albumowe credits, pierwsza z nich stawia na wzajemne
interakcje i daje wykonawcom odpowiednią przestrzeń dla improwizacji (w pełni
wszakże kontrolowanej), druga punktem odniesienia czyni echo (generowane także
przez materiał nagrany wcześniej, a odtwarzany w trakcie spektaklu ze
smartfonów), co w praktyce wykonawczej sprowadza się do kreowania dość
linearnej narracji nasączonej stale obecnym rytmem.
Na scenie dzieje się doprawdy wiele, a programowy
minimalizm, by nie rzecz redukcjonizm, który przyświeca ideologii Insub, w
żaden sposób nie determinuje poczynań muzyków. Przed nami doskonałe nagranie,
które dodatkowo motywuje recenzenta, by do albumów związanych ze sceną
eksperymentalną Genewy wracać częściej, nie tylko po to, by odsłuchiwać kolejne
krążki, ale także, by o nich więcej pisać. So,
welcome!
Exhaustion
Początek tej opowieści buduje strunowy, nade wszystko gitarowy
rozbłysk i dęty oddech kreowany unisono,
ciągnący się od samej podłogi do bezkresnego sufitu. Wokół snują się
filigranowe, perkusjonalne zdobienia. W strumieniu narracji, którą pcha leniwie
do przodu nienachalna repetycja, nie brakuje ciszy, skupionego wyczekiwania,
dramaturgicznego suspensu. Oto wielka orkiestra topi się w blasku silnie
wystudzonej kameralistyki. Wraz z upływem czas nurt główny narracji, którego
nie opuszcza prymarny, gitarowy akord, zaczyna obmywać coś na kształt dubowego reverbu, a także plejada strunowych pojękiwań.
Zdecydowanie wzmaga się proces interakcji pomiędzy muzykami i frazami, jakie generują,
seriami drobnych pytań i jeszcze bardziej subtelnych odpowiedzi. Orkiestra żyje,
oddycha każdym ze swych dwudziestu dziewięciu układów oddechowych. W okolicach dziesiątej
minuty pojawiają się ludzkie głosy, drobne pomruki, strwożone westchnienia.
Także pasma szumów, powtórzeń kleconych w coraz dłuższe pasaże. Trzon opowiadania
pozostaje ten sam, ale zdaje się, że muzycy odeszli od pierwotnej faktury kompozycji
o lata świetlne. Narracja urokliwe rozpełza się, nabiera powietrza, subtelnie rozwarstwia
chaosem kreatywnej dekompozycji. Po upływie kwadransa niektóre frazy śmiało
noszą już znamiona dronowych. Na scenie panuje zjawiskowa, dobrze kontrolowana
nerwowość. Kompozycja wieńczy swój efektowny żywot większą niż dotychczas
porcją dźwięków preparowanych i przebiera szaty wielkiej, swobodnej
improwizacji – wszystko tu syczy, ciężko wzdycha, mruczy i dygocze.
Proliferation
Inicjacja drugiej kompozycji spoczywa prawdopodobnie na barkach
mniejszych liczby muzyków. Docierają do nas pojedyncze uderzenia w struny i obiekty
perkusjonalne, wystudzone frazy głosowe i szmer z gryfów instrumentów
strunowych. Narracja szybko szyje tu delikatną bazę rytmiczną, będącą konsekwencją
powtórzeń, być może także dźwięków ze smartfonów. Ów dead man walking podsycany jest raz za razem dłuższymi, na poły dronowymi
frazami dętymi i strunowymi. Kosmiczne skupienie, wdech i wydech, to znamiona
tego fragmentu opowieści. Wprost ku wschodzącemu słońcu, by otrzepać z ramion
natarczywy mrok. Okazjonalne wokalizy budują jakże potrzebne napięcie dramaturgiczne.
W połowie utworu zaczyna pojawiać się coraz więcej brudnych, zdeformowanych
fonii. Faktura rytmu trzyma się dziarsko - nie sposób nie zauważyć, iż frazy
znane od początku utworu są teraz grane większym zasobem instrumentalnym.
Podobnie jak w pierwszej opowieści wraz z upływem kolejnych minut strumień
narracji rozmywa się, rozwarstwia, rozciąga zwiotczałe ramiona i nabiera
głębszego oddechu. W pewnym momencie zostaje ciekawie skontrapunktowany całkiem
intensywnymi dronami. Całość zaczyna dygotać, kołysać się na coraz mniej
delikatnym wietrze, ale faktura rytmu trzyma wszystko w ryzach. Finałowe minuty
są szczególnie intrygujące. Można odnieść wrażenie, że muzycy systematycznie
oddalają się od mikrofonów zbierających dźwięki, odchodzą w mrok, za grubą
kotarę teatralnej sceny.
Insub Meta Orchestra Exhaustion/
Proliferation (Sawyer Editions, CD 2025). Cyril Bondi & d'incise –
kompozycje, Antoine Läng, Vera Baumann, Dorothea Schürch - głosy, Marina
Tantanozi, Angelika Sheridan - flety, Tassos Tataroglou - shakuachi, Hans Koch, Christian Müller - klarnety, Esther Vaucher,
Christophe Berthet - saksofony, Olga Marulanda - obój, Sandra Weiss – bassoon,
Angeles Rojas - shruti box, Christoph
Schiller - spinet, Ed Williams, Ivan
Verda - gitary, Sébastien Pittet, Vincent Ruiz - kontrabasy, Brice Catherin -
wiolonczela, Anna-Kaisa Meklin - viola da
gamba, Léa Moullet - skrzypce, Martin von Allmen – skrzypce, instrumenty
perkusyjne, Cyril Bondi, Romane Bouffioux, Luc Müller – instrumenty perkusyjne,
d'incise, Raphaël Ortis, Eric Ruffing, Lucien Danzeisen - elektronika. Nagrane
w marcu 2024, Les 6 Toits, Genewa,
Szwajcaria. Dwa utwory, 49 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz