Francuskie wydawnictwo Circum-Disc często kooperuje z Tour De Bras - pokrewną inicjatywą z kanadyjskiego Quebecu. Datowane na rok 2025 albumy, które za moment odczytamy/ odsłuchamy także zostały wyprodukowane wspólnie przez Petera Orinsa i Érica Normanda.
Na obu krążkach znajdujemy moc wyśmienitej muzyki
improwizowanej (to norma w tym wypadku), zaś na liście płac w przeważającej
części francuskojęzycznych Kanadyjczyków, ale również Koreankę, Francuza i
Austriaka. Najpierw pochylimy się nad kwintetem, który śmiało zasługuje na
miano impro-supergrupy, potem nad tajemniczym duetem kanadyjsko-koreańskim.
Torche! 8 notions de detente (CD 2025)
La Coop Paradis,
Rimouski, Quebec, kwiecień 2023: Xavier Charles – klarnet, Michel F Côté –
instrumenty perkusyjne, sample, syntezator, Franz Hautzinger – amplifikowana
trąbka, Philippe Lauzier – klarnet basowy, saksofon altowy oraz Éric Normand –
bas elektryczny, obiekty, głośniki. Osiem improwizacji, 40 minut.
Dwie znamienite postaci europejskiej, eksperymentalnej
muzyki improwizowanej, mistrzowie technik rozszerzonych i innych szaleństw,
jakie dokonywać można z instrumentami dętymi oraz trójka nie mniej zacnych reprezentantów
francuskojęzycznej Kanady – skład personalny kwintetu Torche! obiecuje wiele i
nie sprawia zawodu.
Zgodnie z tytułem na płycie odnajdujemy osiem zgrabnie uformowanych
improwizacji, których celem jest relaksacja (dosłownie tłumacząc z obcego na
nasze). Nie wiemy, co muzycy ustalili przed wejściem na scenę, ale z pewności
byli zgodni co do tego, iż ekspersja ich wypowiedzi pozostanie pod pełną kontrolą,
a idea redukcjonizmu (choć nie minimalizmu) stanie się konstytucją całego
nagrania. Być może nic nie musieli ustalać, by etykieta abstrakcyjnej
kameralistyki przylgnęła do nich w sposób całkowicie naturalny.
Dęte pomruki, szmer przedmiotów przesuwanych po werblu, drżące
struny basu, oniryczne plamy syntezatora i delikatna aura szemrzącej elektroakustyki,
to elementy składowe improwizacji otwarcia. Narracja jest skupiona, odrobinę ociężała,
toczy się w tempie marsza pogrzebowego. W dętych tubach roi się od pokancerowanych
fraz, po ich dnie snują się zdeformowane melodie, napędzane wystudzonym half-drummingiem. W drugiej odsłonie emocje
jeszcze bardziej stygną, gdy oniryczna, ambientowa flauta podpływa pod krótkie,
dęte wydechy i bardziej rozbudowane w czasie i przestrzeni strugi syntetyki. Opowieść
nabiera tu pewnej leniwej płynności, a potem nawet intensywności, dzięki pulsującym
frazom niektórych instrumentów. W kolejnych częściach albumu pojawia się także zjawisko
rytmu, nienachalnego, czasami schowanego za kotarą preparowanych, cedzonych
przez zęby fraz. Poza instrumentami perkusyjnymi ową rytmiczność generują także
powtarzane frazy, które w niektórych momentach stają się udziałem większości muzyków.
W tej magmie zastygającej lawy wszystko zazębia się, jak w starym zegarze ściennym
z kukułką. W czwartej części z rytuału zaniechania muzycy lepią upiorną kołysankę,
która z czasem nabiera intrygującej masy i uformowana w crescendo stanowi rodzaj dramaturgicznego wzniesienia. Po osiągnięciu
punktu przegięcia, całość spazmatycznie kona w rezonującej ciszy.
W piątej opowieści króluje konstruktywny minimalizm. Oszczędność
środków nie przeszkadza muzykom wpaść w koleiny rytmu. Ten zdaje się być odrobinę
pokraczny, stymulowany dętymi igraszkami w podgrupach. W kolejnej odsłonie artyści
zadają krótkie pytania i udzielają rozbudowanych odpowiedzi. Deformowane
kreatywnością call and response
buduje ciekawą dramaturgię, wspieraną rytmicznym uderzaniem i basowymi post-melodiami.
Po czasie całość przepoczwarza się w strugę szorstkiego ambientu. Przedostatnia
historia rodzi się w dętych tubach, które cedzą melodyjne pół drony, mając w
tle szmery i basowe smugi. Aurę całości uzupełniają trębackie i klarnetowe
westchnienia. Finałowa improwizacja toczy się wedle marszowego kroku
wyznaczanego zredukowanymi frazami perkusji, przypomina kroczącą stonogę. Nie brakuje
w niej klarnetowych mikro melodii i trębackich przedechów. Miast nostalgicznego
pożegnania muzycy fundują nam zaskakujące spiętrzenie, które na tle całego,
leniwego albumu zdaje się być prawdziwym wybuchem ekspresji.
Tom Jacques & Eunsil Noh Oh! Pebbles (CD 2025)
Studio nagraniowe, Korea Płd., czas nieznany: Eunsil Noh –
harmonium, głos oraz Tom Jacques – obiekty. Trzy utwory, 41 minut.
Oto album szczególny. Tworzony prostym środkami –
akustycznymi obiektami, harmonium i głosem, ale nasycony tajemniczą, dalekowschodnią
aurą permanentnej medytacji. Z jednej strony filigranowy, delikatny, wręcz
minimalistyczny, z drugiej pełen dźwiękowych zdarzeń, które budują zaskakującą
dramaturgię.
Na płycie odnajdujemy trzy starannie skonstruowane narracje,
które rodzą się niemal w ciszy, tamże kończą swój żywot, ale na etapie
rozwinięcia dostarczają moc wielokolorowych wrażeń. Początek pierwszej z nich
tworzą pojedyncze, akustyczne frazy, niczym teatralna gra cieni, podczas której
wskazanie źródła danego dźwięku wydaje się z góry skazane na porażkę. Wprawione
w ruch, drgające obiekty są tu w stanie kreować linearną opowieść, która
nabiera niespodziewanego rytmu. Na tak przygotowany grunt trafia mrucząca wokaliza,
a w ostateczności medytujące harmonium. Dramaturgię drugiej części tworzą przedmioty,
które zaczynają rytmicznie chrobotać. Głos i harmonium wchodzą do leniwej akcji
po niedługiej chwili. Instrument stoi w miejscu i stawia słup fonii, głos zdaje
się medytować z większą intensywnością niż poprzednio, a jakieś nieznany obiekt
prowadzi dodatkową, separatywną akcję. Każdy z elementów tej układanki pracuje
w swoim tempie, dzięki czemu całość zyskuje blask, jakiego nie spodziewalibyśmy
się biorąc pod uwagę atrybuty każdego z nich z osobna. Poziom intensywności osiągnięty
po kilku minutach także wydaje się zaskakujący. Całość brzmi jak wielka orkiestra.
Trzecia historia dostarcza więcej mroku, a także dźwięki, których do tej pory
nie słyszeliśmy – piszczące i skomlące półśpiewy.
Wokalna mantra powraca i w dogasającym strumieniu szumów buduje pieśń pożegnania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz