Kataloński kontrabasista Àlex Reviriego, to stały bywalec spontanicznych łamów. Całkiem możliwe, iż dokładnie w tym miejscu zrecenzowane zostały wszystkie albumy, jakie w swoim prawie 40-letnim życiu stworzył lub współtworzył. Niniejszy post jest czterdziestym czwartym tekstem otagowanym danymi personalnymi muzyka z Barcelony.
Dziś sięgamy po dwa ostatnie albumy z jego udziałem.
Pierwszy to krwisty, nasycony brzmieniem preparowanym, swobodnie improwizowany
duet z brytyjskim saksofonistą Tomem Chantem (rezydentem Barcelony od prawie
dwóch dekad). Ten drugi, to kolejny album solowy Reviriego, na którym muzyk
eksploruje tereny nieco oddalone od głównego nurtu jego twórczości
artystycznej. Łączy brzmienia akustycznej gitary i elektroniki, ze szczególnym
naciskiem na zjawisko post-akustycznego feedbacku.
Àlex Reviriego & Tom Chant Les herbages d'acier et
d'émeraude (Thanatosis, DL 2024)
La Isla,
Barcelona, 2022 (?): Àlex Reviriego – kontrabas oraz Tom Chant – saksofon
tenorowy i sopranowy. Cztery Improwizacje, 34 minuty.
Niniejszy duet zarejestrowany został niejako przy okazji
sesji nagraniowej, na której powstał album solowy Chanta, wydany w kasetowym
labelu Reviriego Hera.Corp w roku 2023. Nagranie duetowe przeleżało się kilka
miesięcy na twardym dysku Àlexa, po czym – po ponownym, skrupulatnym odsłuchu -
okazało się na tyle wspaniałe, iż wstyd byłoby go nie upublicznić. Całkowicie
się w tym miejscu zgadzamy z osądem Reviriego.
Pierwsze trzy improwizacje trwają po niemal dziesięć minut i
są prawdziwymi dramatami umęczonych, bolesnych, definitywnie pięknych dźwięków.
Reviriego zaczyna od dręczenia strun uderzeniami smyczkiem, dociskaniem i
polerowaniem ich glazury. Chant wzdycha, wypuszcza skromne porcje suchego powietrza.
Narracja od startu lepi się z fonii posadowionych jedna przy drugiej. Wszystko drży,
popiskuje i skomle, a z tumultu drobnych incydentów wydobywają się strzępy
melodii. Na etapie rozwoju improwizacji muzycy raz po raz popadają w akcje
imitacyjne. Nie szczędzą nam także dźwięków, których źródła pochodzenia nie jesteśmy
w stanie wskazać. Pod koniec pierwszej części czeka nas kolejna atrakcja - smyczek
dostarcza odrobinę post-barokowej estetyki, silnie owianej białym szumem z
rozgrzanej tuby saksofonu. Dla tych, którzy znają prace artystów nie ma tu odrobiny
zaskoczenia, pozostaje jak zawsze stuprocentowa przyjemność z odsłuchu.
Druga opowieść toczy się długimi, dronowym frazami. Smyczek
zrywa podłogę, a niski tembr saksofonu unosi się na jego barkach. Opowieść trzęsie
się jak zagotowany budyń, przypomina kocie lamenty formujące się w coś na poły
melodyjnego. Wraz z upływem czasu muzycy wychodzą z opresji masywnych dźwięków,
stają się lżejsi od powietrza i rozpoczynają subtelną grę na małe pola. Pod koniec
tej części swojego życia odrobinę na siebie pyskują. W trzeciej odsłonie przenoszą
się do zakładu mechaniki pojazdowej i obróbki skrawaniem. Przez dłuższą chwilę
nie mamy bladego pojęcia, za które frazy odpowiada kontrabasista, a za które
saksofonista. Nie ulega wszakże wątpliwości, iż ich narzędzia pracy są
metalowe. Poddawane rożnym formom nacisku zaczynają piszczeć, skomleć i szumieć
(śpiewać?) powabną melodyką umierania. Zakończenie utworu, to uderzania po
strunach napotykające na szum z tuby. Ostatnia improwizacja jest znacznie krótsza,
zbudowana z drobnych, szarpanych fraz. Minimalistyczna kołysanka, delikatnie szczerząca
zęby w kierunku preparowanego post-jazzu.
Àlex Reviriego Varvara (Bandcamp’ self-released, DL
2024)
Nagranie domowe, Barcelona, 2023: Àlex Reviriego – gitara
akustyczna, syntezator, sample, no-input
mixer, elektroniczny feedback.
Trzy utwory, 48 minut.
Album składa się z dwóch rozbudowanych, wielominutowych
opowieści oraz kilkuminutowego resume.
Podstawowym budulcem jest tu elektronika i elektroakustyka, a frazy gitarowe
stanowią rodzaj uzupełnienia, niekiedy ornamentu, elementu porządkującego
narrację, czy też odautorskiego komentarza.
Początek pierwszej odsłony, to dwie warstwy szumu, elektroniczne
pikanie i wyłaniająca się z kłębu syntetyki, spokojnie frazująca gitara. Po
pewnym czasie żywy instrument sadowi się na froncie, z kolei tło zaczyna
narastać mrokiem i umiejętnie konstruowaną grozą. Mniej więcej w połowie utworu
coraz czarniejszy ambient opanowuje spektrum dźwiękowe i tłamsi żywe, akustyczne
frazy. Powrót gitary następuje po kilku minutach. Stanowi rodzaj dramaturgicznego
dysonansu - zapatrzona w bezmiar backgroundu,
snuje nerwową post-balladę. W ostatecznym rozrachunku tonie w strudze coraz
gęstszego ambientu.
Introdukcja drugiej części spoczywa na barkach elektroniki w
stadium stand-by. Po kilku pętlach
narracji z mroku wyłania się wystudzona, delikatnie pulsująca gitara i zaczyna nabierać
echa. W połowie utworu milknie, na czoło pochodu forsuje się zaś intensywny,
rozdygotany szum. Po powrocie gitara wpada w repetycję, buduje intrygujący suspens,
oblepia się syntetyką i zaczynać drżeć. Opowieść systematycznie nabrzmiewa, ponownie
czyniąc elektronikę osią narracji, po czym zapada się w mrok. Ostatnie słowo
należy jednak do wytrwałej gitary.
Albumowe encore płynie
w szerokiej warstwie szumu. Spokojna jak zawsze gitara ma duże problemy, by
wydostać się na powierzchnie narracji. Syntetyka zgrzyta zębami, pulsuje, aż w
końcu gaśnie, nie dając gitarze w istotny sposób zaistnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz