piątek, 7 lutego 2025

Àlex Reviriego in duo with Tom Chant and himself!


Kataloński kontrabasista Àlex Reviriego, to stały bywalec spontanicznych łamów. Całkiem możliwe, iż dokładnie w tym miejscu zrecenzowane zostały wszystkie albumy, jakie w swoim prawie 40-letnim życiu stworzył lub współtworzył. Niniejszy post jest czterdziestym czwartym tekstem otagowanym danymi personalnymi muzyka z Barcelony.

Dziś sięgamy po dwa ostatnie albumy z jego udziałem. Pierwszy to krwisty, nasycony brzmieniem preparowanym, swobodnie improwizowany duet z brytyjskim saksofonistą Tomem Chantem (rezydentem Barcelony od prawie dwóch dekad). Ten drugi, to kolejny album solowy Reviriego, na którym muzyk eksploruje tereny nieco oddalone od głównego nurtu jego twórczości artystycznej. Łączy brzmienia akustycznej gitary i elektroniki, ze szczególnym naciskiem na zjawisko post-akustycznego feedbacku.



 

Àlex Reviriego & Tom Chant Les herbages d'acier et d'émeraude (Thanatosis, DL 2024)

La Isla, Barcelona, 2022 (?): Àlex Reviriego – kontrabas oraz Tom Chant – saksofon tenorowy i sopranowy. Cztery Improwizacje, 34 minuty.

Niniejszy duet zarejestrowany został niejako przy okazji sesji nagraniowej, na której powstał album solowy Chanta, wydany w kasetowym labelu Reviriego Hera.Corp w roku 2023. Nagranie duetowe przeleżało się kilka miesięcy na twardym dysku Àlexa, po czym – po ponownym, skrupulatnym odsłuchu - okazało się na tyle wspaniałe, iż wstyd byłoby go nie upublicznić. Całkowicie się w tym miejscu zgadzamy z osądem Reviriego.

Pierwsze trzy improwizacje trwają po niemal dziesięć minut i są prawdziwymi dramatami umęczonych, bolesnych, definitywnie pięknych dźwięków. Reviriego zaczyna od dręczenia strun uderzeniami smyczkiem, dociskaniem i polerowaniem ich glazury. Chant wzdycha, wypuszcza skromne porcje suchego powietrza. Narracja od startu lepi się z fonii posadowionych jedna przy drugiej. Wszystko drży, popiskuje i skomle, a z tumultu drobnych incydentów wydobywają się strzępy melodii. Na etapie rozwoju improwizacji muzycy raz po raz popadają w akcje imitacyjne. Nie szczędzą nam także dźwięków, których źródła pochodzenia nie jesteśmy w stanie wskazać. Pod koniec pierwszej części czeka nas kolejna atrakcja - smyczek dostarcza odrobinę post-barokowej estetyki, silnie owianej białym szumem z rozgrzanej tuby saksofonu. Dla tych, którzy znają prace artystów nie ma tu odrobiny zaskoczenia, pozostaje jak zawsze stuprocentowa przyjemność z odsłuchu.

Druga opowieść toczy się długimi, dronowym frazami. Smyczek zrywa podłogę, a niski tembr saksofonu unosi się na jego barkach. Opowieść trzęsie się jak zagotowany budyń, przypomina kocie lamenty formujące się w coś na poły melodyjnego. Wraz z upływem czasu muzycy wychodzą z opresji masywnych dźwięków, stają się lżejsi od powietrza i rozpoczynają subtelną grę na małe pola. Pod koniec tej części swojego życia odrobinę na siebie pyskują. W trzeciej odsłonie przenoszą się do zakładu mechaniki pojazdowej i obróbki skrawaniem. Przez dłuższą chwilę nie mamy bladego pojęcia, za które frazy odpowiada kontrabasista, a za które saksofonista. Nie ulega wszakże wątpliwości, iż ich narzędzia pracy są metalowe. Poddawane rożnym formom nacisku zaczynają piszczeć, skomleć i szumieć (śpiewać?) powabną melodyką umierania. Zakończenie utworu, to uderzania po strunach napotykające na szum z tuby. Ostatnia improwizacja jest znacznie krótsza, zbudowana z drobnych, szarpanych fraz. Minimalistyczna kołysanka, delikatnie szczerząca zęby w kierunku preparowanego post-jazzu.



 

Àlex Reviriego Varvara (Bandcamp’ self-released, DL 2024)

Nagranie domowe, Barcelona, 2023: Àlex Reviriego – gitara akustyczna, syntezator, sample, no-input mixer, elektroniczny feedback. Trzy utwory, 48 minut.

Album składa się z dwóch rozbudowanych, wielominutowych opowieści oraz kilkuminutowego resume. Podstawowym budulcem jest tu elektronika i elektroakustyka, a frazy gitarowe stanowią rodzaj uzupełnienia, niekiedy ornamentu, elementu porządkującego narrację, czy też odautorskiego komentarza.

Początek pierwszej odsłony, to dwie warstwy szumu, elektroniczne pikanie i wyłaniająca się z kłębu syntetyki, spokojnie frazująca gitara. Po pewnym czasie żywy instrument sadowi się na froncie, z kolei tło zaczyna narastać mrokiem i umiejętnie konstruowaną grozą. Mniej więcej w połowie utworu coraz czarniejszy ambient opanowuje spektrum dźwiękowe i tłamsi żywe, akustyczne frazy. Powrót gitary następuje po kilku minutach. Stanowi rodzaj dramaturgicznego dysonansu - zapatrzona w bezmiar backgroundu, snuje nerwową post-balladę. W ostatecznym rozrachunku tonie w strudze coraz gęstszego ambientu.

Introdukcja drugiej części spoczywa na barkach elektroniki w stadium stand-by. Po kilku pętlach narracji z mroku wyłania się wystudzona, delikatnie pulsująca gitara i zaczyna nabierać echa. W połowie utworu milknie, na czoło pochodu forsuje się zaś intensywny, rozdygotany szum. Po powrocie gitara wpada w repetycję, buduje intrygujący suspens, oblepia się syntetyką i zaczynać drżeć. Opowieść systematycznie nabrzmiewa, ponownie czyniąc elektronikę osią narracji, po czym zapada się w mrok. Ostatnie słowo należy jednak do wytrwałej gitary.

Albumowe encore płynie w szerokiej warstwie szumu. Spokojna jak zawsze gitara ma duże problemy, by wydostać się na powierzchnie narracji. Syntetyka zgrzyta zębami, pulsuje, aż w końcu gaśnie, nie dając gitarze w istotny sposób zaistnieć.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz