Muzyka improwizowana z Barcelony zawsze posiada stempel wysokiej jakości. Stali Czytelnicy tych łamów wiedzą o tym doskonale przynajmniej od dekady, bo tyle lat stuknie Trybunie już w kolejnym miesiącu.
Zatem bez zbędnej introdukcji przystępujemy do szczegółowej analizy
czterech nowości wydawniczych ze stolicy Katalonii. Nie zabraknie okrętu flagowego,
czyli Discordian Records, będą też nagrania muzyków świetnie nam znanych, tu akurat
edytujących pod innymi sztandarami.
Jak to często bywa w przypadku muzyki z tamtej części świata,
czeka nas spory rozstrzał stylistyczny. Zaczniemy kameralnie, ale bardzo
dronowo, na dwa niezbyt konwencjonalne smyczki, potem czeka na nas czerstwa, gęsta
i hałaśliwa narracja na saksofon, syntezator modularny i rzężącą wysokim prądem
gitarę, zaraz po niej pokaźna porcja soczystego jazzu z kompozycjami, a na
zakończenie coś na poły skomponowanego, na poły improwizowanego - znane utwory
przełożone na pięć dęciaków, perkusję i osnowę elektroniki. Będzie się działo!
Vasco Trilla & Àlex Reviriego Jiuweihu
(Bandcamp’ self-released, DL 2025)
Czas i miejsce akcji nieznane: Vasco Trilla – werbel i
talerze oraz Àlex Reviriego – kontrabas. Trzy utwory, 44 minuty.
Tych Panów znamy z miliona płyt, to prawdziwe ikony sceny
Barcelony. Być może nie wszyscy pamiętają, iż czasami muzykują także w duecie.
To ich drugie ujawnienie, znów nastawione na niezmierzone w czasie i
przestrzeni techniki rozszerzone, ponownie bazujące na pewnym koncepcie, innymi
słowy improwizacji definitywnie predefiniowanej. Każdy z artystów operuje tu
smyczkiem, choć nominalnie jeden pracuje na skromnym zestawie percussion,
drugi dzierży w dłoniach wielki kontrabas.
Opowieść na starcie przypomina delikatny powiew porannej
bryzy. Powierzchnie płaskie targane smyczkami piszczą, nucąc zapomniane melodie.
To medytacja ukonstytuowana cierpliwością i konsekwencją. Ma swoje niemal post-industrialne
spiętrzenie, ma krótki moment, gdy kontrabasista minimalistycznie frazuje techniką
pizzicato. Rozkołysana opowieść przypomina zagubiony okręt, które niesie
w nieznane coraz silniejszy wiatr. W drugiej odsłonie instrumenty silniej rezonują
- jeden strumień fonii ryje bruzdy w ziemi, drugi wznosi się ku niebu. Z czasem
z mulistego dna wyłania się pokancerowana melodyka i płynie z tajemniczym posmakiem
post-baroku. Na starcie trzeciej części smyczek kontrabasu wyje wprost z głębokiej
krypty, z kolei talerze rezonują na jeszcze większej wysokości. Dźwięki zdają się
teraz kołysać nad wielką przepaścią. Znów ratunkiem wydaje się pokrętna melodia,
który nie przypomina jednak śpiewu, to wciąż wielkie cierpienie, ostatecznie
skwitowane minimalistycznymi frazami kontrabasisty.
Luis
Erades/ Andrea Bazzicalupo/ El Pricto Mammalian Interactive Digressions
(Discordian Records, DL 2025)
The
Golden Apple Studios,
Barcelona, październik 2024: Luis Erades – saksofon altowy, Andrea Bazzicalupo
– gitara elektryczna oraz El Pricto – syntezator modularny. Trzy
improwizacje, 53 minuty.
W przeciwieństwie do duetu powyżej, medytacja, to ostatni
epitet, jakim moglibyśmy podsumować nagranie tego tria. Słuchaczy dbających o stan
swoich narządów słuchu uspokajamy jednak, iż anonsowana w preambule tekstu
intensywna, niekiedy noise’owa improwizacja miewa tu intrygujące chwile
ukojenia, wystudzenia, potrafi osiągnąć stadium zaskakującej filigranowości.
W trakcie pierwszej odsłony muzycy stawiają nas pod ścianą i
mierzą z broni gładkolufowej – pozatykana tuba saksofonu groźnie rzęzi, gitara
zgrzyta zębami i zionie ogniem, a syntezator wbija szpile nie tylko w kręgosłup.
Soczyste plastry hałasu poprzedzielane są tu ochłapami ciszy, delikatnie nasączonymi
post-psychodelicznymi dywagacjami. Druga improwizacja trwa ponad dwadzieścia minut
i zdaje się mieć więcej niż tysiąc twarzy. Subtelna elektronika i post-akustyczne
strumienie ambientu otwierają pieczarę, z której wyłania się post-industrialne monstrum.
Na etapie rozwinięcia muzycy okazują się jednak intrygująco roztargnieni, skorzy
do akcji minimalistycznych, niekiedy brzmią wręcz onirycznie, a ich oddechy pełne
są szumiącej elektroniki. Do konsekwentnej walki ze złem powracają w drugiej połowie
utworu, a najgroźniejszym zwierzem tego stada okazuje się ostatecznie saksofonista.
Trzecia improwizacja zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem jest jeszcze
ciekawiej. Mała wojna światów uformowana zostaje w elektroniczny i elektryczny free
jazz. Zaraz potem następuje faza dronowa i kilka dźwięków z gitary, które przypominają
... gitarę. Jeszcze tylko faza lewitacji i rozkołysania, a po niej wielki finał
z fajerwerkami z dna piekła aż do kopuły topornego nieba. Cisza po wybrzmieniu ostatniego
dźwięku wydaje się dość groźna.
Albert
Cirera & Tres Tambors Orangina (Underpool Records, CD 2025)
Underpool
Studio, Barcelona,
czerwiec 2025 (?): Albert Cirera – saksofon tenorowy, sopranowy, kompozycje,
Marco Mezquida – fortepian, Rhodes, Marko Lohikari – kontrabas oraz Oscar
Domènech – perkusja. Dwanaście kompozycja, 54 minuty.
Losy tego artysty śledzimy od kołyski. Znamy wszystkie jego brudne,
kompulsywne, free impro eskapady na preparowanym saksofonie tenorowym i
sopranowym. Ale pamiętamy także, iż to muzyk zakochany w jazzie, a jego flagowy
okręt na tym oceanie zwie się Tres Tambors. Przed nami jego trzecie ujawnienie.
Zgrabne, melodyjne, ale ciekawie zmetryzowane tematy, tysiące
narracyjnych zdobień i kilka soczystych improwizacji, na ogół w wymiarze kolektywnym.
Dla fanów wysokogatunkowego jazzu lektura obowiązkowa!
Po krótkim, dynamicznym otwarciu kwartet zaprasza do krainy
jazzowej post-ballady, tkanej na czystym brzmieniu saksofonu sopranowego, równie
wyrazistym piano i sekcji rytmu, która szyje łamane metra i sieje intrygę niezależnie
od poziomu łagodności zadanego tematu. W piątej odsłonie króluje free jazz
(nawet w formule sax & drums), ale puenta jest wystudzona, bardzo
kameralna. W siódmej części słyszymy piano Fendera i rozhuśtany saksofon frazujący
w dobrym tempie. W kolejnym piękny, improwizowany rozgardiasz, który zostaje skontrapunktowany
melodyjnym tematem, ale na koniec utworu tryumfalnie powraca. Z kolei w
dziewiątej odsłonie tańczymy w rytmie samby! Po drodze do szczęśliwego finału
mamy kilka akcentów kameralnych ze smyczkiem, a także nieśmiałe próby akcji inside
piano. Samo zakończenie jest bardzo dynamiczne, bazujące na basowym groove,
usiane wyłącznie udanymi interakcjami.
Fail Again
Ensemble Smells Funny (Discordian Records, DL 2025)
Whole
Tone Studio,
Barcelona, czerwiec 2025: Mireia Tejero – saksofon altowy, Sergi Rovira –
saksofon tenorowy, Lluís Vallès – saksofon barytonowy, Pol Padrós – trąbka, Vicent
Pérez – puzon, Jordi Pallarès – perkusja oraz David García – soundpainting.
Dziewięć utworów, 32 minuty.
Na koniec krótkiego przeglądu katalońskich nowości dość
nietypowy ansambl pod jakże becketowską nazwą. Pięć instrumentów dętych,
perkusja, smuga elektroniki, a w repertuarze jazzowe kompozycje, w tym
nieśmiertelna Lonely Woman Colemana, klasyk Pink Floyd i utwór Franka
Zappy. Muzycy improwizują na etapie zwanym preludium, a potem bawią się
samym tematem. Brakuje tu może odrobiny szaleństwa i narracyjnej fantazji, ale
sama idea wydaje się godna kontynuacji.
Floydowskie otwarcie obiecuje tu naprawdę wiele – to
zmyślnie sprofilowany, dęty wielogłos z dużą dawką nerwowości, podrasowany perkusją,
zmiennym tempem i tą szczyptą brawury, jakiej czasami brakuje w dalszej części
albumu. Artyści balansują na pograniczu wielu stylistyk, z których jazz, czy
nawet free jazz jest tylko jedną z tysięcy możliwości. Nagranie ma swoją
artystyczną kulminację na etapie klasyka Colemana. Preludium pełne jest
gwałtowności, ciekawych, dętych interakcji, z kolei sama ekspozycja tematu, to
niemal pogrzebowa ballada, którą niespodziewanie podrywa do lotu galopująca
perkusja. W kolejnym utworze muzycy stepują w punkowym rytmie, a na końcu
dzielnie rozprawiają się z tematem Zappy. Wstęp, to dęte dyskusje, najpierw
rwanymi frazami, potem głębszymi wydechami. Prezentacja tematu przypomina
podlewany dużą ilością szampana 2-stepowy wodewil z masą rzewnych
melodii.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz