poniedziałek, 5 lutego 2018

Aalberg! Kulhammar! Zetterberg! Santos Silva! Sesja piwniczna na Bali!


Portugalska trębaczka Susana Santos Silva nie rozpieszcza nas zbyt obfitą ofertą nowych nagrań. Rok ubiegły wzbogacił jej dyskografię bodaj tylko o dwie pozycje. O kolejnej płycie formacji LAMA Metamorphosis pisaliśmy już na tych łamach, o tej drugiej opowiemy za moment.

Nowy rok 2018 Susana wita zaś swoją pierwszą solową płytą All The Rivers – Live at Panteão Nacional. Wydawcą jest lizboński Clean Feed Records, edytor prawie wszystkich dotychczasowych płyt trębaczki. Redakcja nie zna jeszcze tego nagrania.

Dziś poświęcimy odrobinę naszego bezcennego czasu na czwartą edycję tzw. Sesji Piwnicznych (możemy tłumaczyć je także jako Bazowe, Podstawowe). Inicjatorami artystycznego przedsięwzięcia, zwanego Basement Sessions, są muzycy szwedzcy – saksofonista Jonas Kullhammar i kontrabasista Torbjörn Zetterberg oraz muzyk norweski – perkusista Espen Aalberg. Pierwsze dwie sesje zostały zarejestrowane w trio, na trzeciej dołączył saksofonista Jorgen Mathisen. Na czwartej zaś – Susana Santos Silva. Wszystkie edycje dostępne są w katalogu Clean Feed.






Szczególnie nas w tej chwili interesująca sesja została zarejestrowana na … Bali, niemal dokładnie dwa lata temu. Obecność w tym odległym ( z europejskiego punktu widzenia) zakamarku świata dodatkowo doposażyła muzyków kwartetu w gamelan (zestaw tubylczych instrumentów perkusyjnych – po szczegóły odsyłam do wikipedii). Do tej dość egzotycznej sesji muzycy przystąpili wyposażeni w kompozycje perkusisty Espena Alberga (na poprzednich sesjach panował bardziej demokratyczny ład, a trio lub kwartet grało z pięciolinii przygotowanych przez każdego z członków formacji). Istotny udział sprawczy Norwega skutkował także tym, iż to jego nazwisko umieszczone zostało na czele orszaku muzykantów odpowiedzialnych za The Bali Tapes (bo taki podtytuł nosi płyta). Całość Basement Session Vol. 4 trwa niespełna 48 minut.

Slow Istonato. Wstęp wolny, bardzo swobodny, z odrobiną sonore w tubie saksofonu, na krawędzi ustnika trąbki. Bogate perkusjonalia, dudnienie kontrabasu. Od startu sporo melodyki w dętych zaśpiewach. Rozbiegówka, jak wybrzmiewanie ostrej, free jazzowej eskalacji, na sporym zmęczeniu. Przewrotne, ale wyjątkowo urocze. Rozbudowany gamelan iskrzy metalicznymi dźwiękami, wydeptuje ścieżkę w kierunku głównego wątku utworu. Temat o dynamice marsza pogrzebowego, podaje rzewny saksofon, wspierany błogosławioną trąbką. Tuż po nim, prawdziwie błyskotliwa ekspozycja Kulhammara, krwiście free jazzowa.

Dewas Dance. Temat z drive’em! Jak taniec, to taniec! Sumiasty saksofon, precyzyjna trąbka. Rozbudowana sekcja perkusyjna drąży rynnę w podłodze. Ten rytm ma ostrogi i potrafi kąsać! Melodia, tonacja, harmonia, energia i emocje. Wszystko poukładane, wyraziste i mięsiste. Pierwsze solo należy do Susany, drugie do Jonasa. Tupiemy nogą i śpiewamy wraz z kwartetem.

Illir Illir. Japońska pieśń tradycyjna, to nasza pięciolinia w tym akurat fragmencie Sesji. Intro kontrabasu. Pasaże dęciaków znów ociekają dobrą melodią. Tonacja molowa, grane unisono. Rozchełstany dwudźwięk frontline’u, tuż obok bystra ekspozycja gamelanu. Zapach dżungli i kształty stóp dzikich zwierząt na mokrym piasku. Zwinna opowieść kontrabasu trzyma w ryzach całą narrację. W 6 minucie istotnie wartościowe wejście Susany, która choć ma swoją prywatną sprawę do przegadania, świetnie konweniuje z wątkiem głównym opowieści. Sekcja aktywizuje swoje poczynania, saksofon przychodzi z pomocą. Wyuzdany, błyskotliwy dialog na flankach. Szczypta psychodelii, smakującej jak rosa o poranku, tuż po trudnej nocy.

Irama Berat. Słowo wstępne jest udziałem perkusisty. Pozostali wchodzą po niedługiej chwili. Narracja nieśpieszna, mimo bogatej rytmiki i serca, które łomoce w samym jej środku. Sekcja tonie w molowej estetyce, ale na niej buduje się dęta ekspozycja, która zdaje się być zdecydowanie durowa. Nawet do śpiewania, z odrobiną semickości w trzecim pokoleniu wstecz. Intrygujący dysonans! Solowy saksofon prawdziwie popisowy! Kolejna dobra pieśń, która stoi w silnym rozkroku między nurtem głównym jazzu, a jej bezczelną i nieobliczalną siostrą free. Bogata instrumentacja wzmaga przyjemność z odsłuchu. A saksofon znów stawia stempel doskonałości. Technicznie błyskotliwy, artystycznie wolny, jak stado rumaków na gorącej prerii. Po nim kontrabas, który rozrywa struny i gamelan, który rezonuje. Gdy wraca drummer, cały kwartet podaje temat z silnie temperowanym soundem trąbki.

Suling. Spokojne, płynne intro. Rozbudowany arsenał perkusjonalny (gamelan!), separatystyczne pasaże saksofony i trąbki, nie według zapisu pięciolinii, ale wprost z buchającej wyobraźni artystów. Trochę jak konkurs piękności, saksofonista całkiem przystojny, uroda trębaczki onieśmielająca. Sekcja w lekkim transie, genialny basement pod dęte pasaże o dużym ładunku emocji. Świetny dialog kontrabasu z saksofonem, tonący w repetycjach. Im bliżej końca, tym kwartet bardziej zwalnia. Czyni to z tygrysią zwinnością. Drobne akcenty na kotle, saksofon gasi płomień, trąbka stylowo milczy. Coś poruszyło się w zaroślach. Cisza.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz