Spectral grey walls
… Pogodny, choć niezwykle zimny, stonowany, jakby lekko podrasowany klimat
starego 4AD, sprzed ponad 30 lat. Płynący nieprzerwanie od początku świata, aż do jego końca,
błyskotliwy i nierozerwalny konglomerat dronów. Up & down, z prawej na lewą, z lewej na prawą. Nie sposób
precyzyjnie rozpoznać komponenty dźwiękowe tej chmury transcendentalnej fonii,
choć domyślamy się, iż tworzy je stado wypłoszonych pasaży gitarowych,
przefiltrowanych przez niemniej liczną watahę przetworników i amplifikatorów.
Całość wulgarnie wpada w czeluść komputerowej meta rzeczywistości i zostaje śmiertelnie zdekonstruowana. A
odbiorcy pozostaje już tylko tryskać potokami endorfin. Narracja jest
stosunkowo jednorodna, dalece repetytywna i długotrwała (sustained!). Atrybuty jej urody trudne są do zwerbalizowania w
jakimkolwiek języku świata. This is beauty that lasts! Moc gitarowych ekspozycji
wspomaganych elektroniką, nieprzeładowaną bajtami.
Hipnotyczna doskonałość, przytłaczająca doniosłość chwili, która zdaje się nie mieć
końca. Pod koniec pierwszego fragmentu, w kleszczach wyższych dronów,
pojawia się ten jeden ważny i dotkliwy – basowy. Nowy płomień w kompulsywnej
strukturze.
Shining form
constellation… Ambient nie jedno ma imię. Dron zdaje się tu być podobny do
poprzedniego, ale jakby bardziej zadumany, jeszcze głębiej zanurzony w
elektronice. Rivers falls, river flows. Ciemna, odrobinę groźna refleksja
muzyczna.
Alternation and return…
Faktura kolejnej ekspozycji wydaje się być gęstsza, bardziej siarczysta. Ma
delikatny posmak industrialny, taki na pół milimetra. Muzyka jest dzięki temu wnikliwie
niepokojąca, jakby zwiastowała wyłącznie złe wieści. Intensywność przekazu przybiera na sile, wręcz skwierczy. Wszystko ma molową barwę i nabrzmiewa. Choć sam flow narracji ciągle nie nadaje się do
straszenia dzieci na wioskach, tych daleko oddalonych od cywilizacji. To specyficzny
chill out - dla uszu zmaltretowanych
nocą ekstremalnych koncertów black metal. Z ciszy do ciszy, jak każda historia tego
wyjątkowego Epitafium.
Eaves in dusk…Ciągle
słyszymy jakby tę samą pieśń, ale też nieustannie rozpoznajemy nowe obszary jej
histerycznej splendid isolation. Ta
czwarta ma nieco prostszą fakturę. Płynie i narasta, płynie i opada. Jakby
elektronika zawłaszczyła trochę więcej gitarowej przestrzeni niż poprzednio.
The profusion of daze…
Jeszcze spokojniejsza opowieść. Upalone
rusałki skaczą po półboskim nieboskłonie. Przypalają dobre jointy i mają
wyłącznie dobre intencje. Slow
motion, but clearly beautiful. Gitara zawieszona w przestrzeni, elektronika
ustala reguły gry.
Torrential aether
shadows… Z każdą minutą nagrania, coraz bardziej zanurzamy się w meta otchłań syntetycznych dźwięków. Muzyczne
perpetum mobile. Elektronika zdaje
się wyciągać więcej, niż gitara dostarcza na wejściu. Płaskie, stosunkowo
czyste drony, silnie rozwarstwione, płyną do nas pasmem najszerszym z
możliwych. Wyższy dron smakuje gitarą, ten najniższy ogniem piekielnym.
Wielkie suwnice mocy dostarczają nam coraz więcej nieczystych dźwięków, czyli tych najpiękniejszych. Wielosekundowe
wybrzmiewanie.
Formations of grace… Krok
w dół. Wynurzamy się z ciemnego oceanu, ciągle jednak poszukujemy niskich
częstotliwości. Szorstkie, dotkliwe fonicznie drony, o niezwykle intensywnej
fakturze, grubej teksturze, śliskiej skórze. Przestrzeń wokół nas zdaje się
rosnąć. Sporo groźnych, choć dość odległych pasm, siejących niepokój.
Zaczynaliśmy ten spektakl od skojarzeń z 4AD, teraz jednak jesteśmy już na
przedmieściach Twin Peaks. Więcej niż
12 minut.
The nebulous chords… Słychać
meta echo gitary, rodzaj filharmonicznej niemal … harmonii. Dźwięki
gitary rozmywają się szkliście, tworząc kołujące stado dronów, poruszające się
w całkowitej swobodzie twórczej. Niskie pasma na chwilę nas zostawiły,
zdecydowanie płyniemy nad powierzchnią wody, zachwycając cię blaskiem
umierającego słońca.
Brittle air elegy… Dron
kontynuujący stosunkowo niedrapieżną ekspozycję. Choć po chwili pojawia się drobna horda niższych częstotliwości. Spokojny marsz epitafijny. Koniec,
który niczego nie kończy. The end is the begining! Beauty as….
And all the murmur fell… Strumień narracji trzyma
się swego relaksacyjnego charakteru, choć nie stroni od zaczepiania o niskie,
głodne komponenty. Oczyszczająca łaźnia muzycznego wniebowstąpienia. Definitly, it’s a time for new Epitaph, Mr.Serries!
Dirk Serries Epitaph (2CD,
2LP, Consouling Sounds, 2018). 10 utworów, około 90 minut muzyki. Nagrania
dokonane w domowym studio muzyka, w trakcie roku 2017.
****
Premiera płyty będzie miała miejsce w najbliższą niedzielę w
Brukseli, na koncercie, który reasumował będzie 30-letni dorobek artysty na
polu muzyki ambient, elektroniki i dronów - Consouling
Sounds Presents „Dirk Serries Epitaph” feat. Yodok III + Fear Falls Burning +
Scatterwound + Stratoshere.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń