Recenzja powstała na
potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana.
Brytyjski kontrabasista Barry Guy nie ustaje w dostarczaniu
nam nowych, jak zwykle ekscytujących nagrań! Z doskonałym amerykańskim
perkusistą Gerry Hemingwayem nagrał nie jedną płytę, zdaje się jednak, iż z
japońską pianistką Izumi Kimurą, w Dublinie (w Kościele Św. Anny), niemal dokładnie
rok temu, zagrał po raz pierwszy. Koncert trwał 63 minuty z sekundami i złożyło
się na niego osiem utworów (trzy z nich to improwizacje, pięć pozostałych, to
kompozycje). Tytuł płyty widnieje w tytule niniejszej opowieści.
Początek spektaklu zwiastuje grzmot kontrabasu, krótka
introdukcja perkusji, także efektowne wejście pianistki – wszystko czynione z
przytupem! Przyczajona, zwinna, dobrze skomunikowana opowieść w formule
całkowicie wolnej od zapisów z pięciolinii. Guy, prawdziwy lew, król puszczy,
Kimura, bystra tygrysica, wreszcie Hemingway, orzeł o sokolim wzroku, mistrz
chłodnej, ale jakże skrupulatnej narracji. Fortepian prowadzony jest kobiecą
ręką, początkowo bardzo klasyczny w wyrazie, z każdą wszakże chwilą gotowy na
realizację szalonych pomysłów starszych kolegów. Kontrabas, jak to zwykle w
rękach Barry’ego, brzmiący niczym oratorium wielkanocne, często traktowany bywa
smyczkiem dla podkreślenia dramaturgii wydarzeń, wprowadzenia odrobiny smutku
do opowiadanej historii, nastroju nostalgii, czy artystycznej tęsknoty.
Perkusja z jazzowym pazurem, precyzyjna niczym saper na polu minowym. Muzyka
tria toczy się płynnie, nie ma w niej zakrętów, ani znaków zapytania. Od chamber do free improv artyści przechodzą w pół sekundy. Droga powrotna
zajmuje im jeszcze mniej czasu.
Opowieść zwinnie, bez zbędnej przerwy, przechodzi od drugiej
części, którą stanowi kompozycja Guya Blue
Horizon, znana z innych wydawnictw kontrabasisty. Narracja jest
zwarta, muzycy zdają się być bardzo ciasno posadowieni na scenie. Kimura płynie
po klawiaturze soczyście, pewną ręką, jakkolwiek pełną artystycznego niepokoju.
Guy i Hemingway czynią wszystko, byśmy z ogromną przyjemnością wspomnieli,
pełne liryzmu, nagrania tria Aurora. Trzecia część ponownie zabiera nas w świat
dramaturgicznej swobody – Improvisation on
a Painting. Fortepianowe intro, potem salwa wyzwolonego impro! Piękny odcinek, perła za perłą -
moc skupienia, precyzji, akustycznej nadwrażliwości. Kolejna historia zbudowana
została na pięciolinii przez Japonkę, a zwie się The Willow Tree Cannot Be Broken By The Snow. Wstęp bardzo
spokojny, klasycyzujący, godny mistrzów konserwatoriów. Kontrabas i perkusja
dodają jednak utworowi takiej mocy, iż narracja szybko osiąga free jazzową
masywność i adekwatną dynamikę. Bystre solo Hemingwaya, separatywny komentarz
basu i powrót do słodyczy tematu na klawiaturze.
Piąta część, znów swobodnie rozgrywana, Improvisation on Light and Shadow, rodzi się tajemniczym intro,
budowanym przez smyczek nisko zawieszony na gryfie kontrabasu. Dźwięki
fortepianu zdają się być lekkie jak puch. Jakby pianistka tylko zbliżała
opuszki palców do białych i czarnych klawiszy. Odrobina sonorystyki ze strony
obu Panów dodaje fantastycznego smaczku całej narracji. Gdy Guy, na tle tych
niebywałych mikro ekspozycji, rozpoczyna rytmiczny taniec techniką pizzicato, recenzent aż unosi się w
powietrzu! Najlepszy jak dotąd fragment koncertu puentuje szybkie wejście w
swobodną eskalację, dzięki bystrości umysłu Hemingwaya. Utwór nie kończy się,
ale niespodziewanie, bardzo płynnie przechodzi w kompozycję numer sześć Ancients, która wyszła spod pióra Guya.
Klasycyzująca solowa ekspozycja Japonki, trochę w słodkim smutku ECM-owskiej
wrażliwości. W tej sytuacji scenicznej, pójście w bystry, otwarty jazz, zdaje
się być mistrzowskim posunięciem męskiej części tria. Efektem niemal free
jazzowa kipiel, a potem bardzo miękkie lądowanie.
Finałową część płyty rozpoczyna piękna, stylowa,
minimalistyczna kompozycja Agusti Fernandeza How To Go Into A Room You Are Already In. Kontrabasowa introdukcja,
małe piano sunące niemal jednym dźwiękiem, garść preparacji na gryfie.
Eksplozja piękna! Kimura zdaje się nucić pod nosem piosenkę z dzieciństwa,
kontrabas ckliwie zawodzi, piano repetuje, a perkusja milczy. Ostatnia
kompozycja koncertu Finding It (Guy),
nie pierwszy raz tego wieczoru, mocno zaskakuje – jazzowy, niemal bluesowy walking kontrabasu, perkusja z wykręconą
do wewnątrz synkopą, dynamiczne frazy z klawiatury. Od galopu do ciszy i z
powrotem! Free z elementami call &
responce, powrót do bluesa – prawdziwy rollecaster!
Emocje eksplodują po obu stronach sceny. Po wybrzmieniu, nie może być inaczej –
standing ovation!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz