piątek, 19 kwietnia 2019

Fear Falls Burning! Function Collapse! The return of the archetype!


Zapewne większość uważnych Czytelników Trybuny doskonale wie, iż belgijski gitarzysta Dirk Serries, to nie tylko ważna postać współczesnej muzyki improwizowanej, autor wielu wyśmienitych nagrań, dyrektor artystyczny labelu A New Wave Of Jazz, ale także, być może w ujęciu historycznym – przede wszystkim, pomnikowa postać dla nurtu muzyki określanego mianem dark ambient. Jego dokonania w tym właśnie zakresie można śledzić wpisując w dowolną przeglądarkę internetową nazwę Fear Falls Burning. Dodajmy, iż wcześniej kanon poszukującej ambientowej elektroniki wykuwał pod postacią Vidna Obmana.

Z kronikarskiego obowiązku warto dodać, iż pod ognistym szyldem FFB muzyk funkcjonował artystycznie mniej więcej od roku 2005 do roku 2012. Z tym większą zatem radością witamy … nowe nagranie Fear Falls Burning. Nie po raz pierwszy z udziałem perkusisty (tu, Tima Bertilssona), zdecydowanie zaś premierowo z udziałem saksofonisty. W rolę tego ostatniego wciela się jeden z ulubieńców redakcji, Brytyjczyk Colin Webster (tu, na tenorowym). Dodajmy, iż gitarzysta w procesie kreowania strugi dźwiękowej korzysta z tzw. efektów.

Nagranie zarejestrowane w okolicznościach studyjnych, w roku 2018. Muzykę otrzymujemy na czarnym krążku, zatytułowanym Function Collapse, dzięki operatywności wydawnictwa Consouling Sounds. Muzyka zawiera dwa utwory (31 minuty i 6 sekund) utrzymane w stylistyce dark ambient, zawierające wszakże niezbadane połacie … dalece swobodnej improwizacji. I jak każda wartościowa porcja dźwięków, dowodzi tezy, iż wszelkie podziały gatunkowe pozbawione są sensu.




Pierwsza opowieść budzi się do życia na poły leniwym dronem saksofonu tenorowego. Gotujące się do podróży dark ambientowe tło gitary, mikserów i innych efektów, na starcie zdaje się jedynie intensywnie szumieć. Płynie do nas z dalekiego tła, rodzi się bez fajerwerków, bardzo systematycznie, od początku mając w sobie pewien komponent zabrudzonego brzmienia, wprost z siarczystych kabli. Na pierwsze oznaki życia ze strony perkusisty musimy czekać aż do 6 minuty, gdy proces drżenia rozpoczyna jeden z jego talerzy (a może to jedynie … złudzenie recenzenta). Tuż potem, w tryb gitarowego strumienia dźwięków wkrada się akcent harsh elektroniki, jakby skwierczenie dodatkowego amplifikatora, tuż przed awarią układu zasilania. Całość narracji zaczyna brzmieć niczym bezprecedensowy industrial noise ambient. Saksofon od dawna już milczy lub generuje pasmo fonii, której nie potrafimy zakwalifikować do kategorii żywej akustyki. Brudny, coraz mocniejszy flow tej historii, wielowarstwowy, odrobinę niechlujny, toczy się niczym walec. Incydentalnie słyszymy perkusjonalne inkrustacje. Bardziej wyrazisty drumming staje się naszym udziałem od 14 minuty. Definitywnie powraca saksofon, który wpada w konwulsję, skowycze i biadoli nad bezmiarem światowego nonsensu. Dron gitarowy nabiera kolejnego łyka harshu. Noise ambient as well! – rockowy rytm perkusji, swobodnie improwizujący, ognisty tenor i wyjątkowy brudny ambient gitary. Wybrzmiewanie trwa kilkadziesiąt sekund i kończy się na samym dnie ciszy.


Druga opowieść za punkt wyjścia ma wyjątkowo czysty dron gitarowy, który podpierany jest ponownie pasmem niższych basowych dźwięków, która od startu brudzą swoje brzmienie, skwierczą i delikatnie pulsują, kalecząc glazurę wyższego pasma. Narracja dość szybko staje się masywna, smakuje industrialem, ocieka kroplami krwi. W 4 minucie do gry włącza się … czysto brzmiący saksofon, który nic sobie nie robiąc z ponurej aury, śpiewa ogniście po Coltrane’owsku. Piękny dysonans! Całość bystrze narasta, tenor zdaje się delikatnie topić w magmie coraz ciemniejszego ambientu, ale kontynuuje swoją opowieść. Tło zaczyna wprost szaleć, grzmieć, pulsować, także tembr saksofonu kłębi się i wiąże w supeł, a od 10 minuty popada w konwulsje, podobnie, jak pod koniec poprzedniej strony winyla. Jakby dęciak stawał się integralną częścią zasadniczego drona ambientu. Po kilkudziesięciu kolejnych sekundach do gry wtłacza się masywny drumming. Wpada w sam środek tej niebywałej kipieli. Muzycy osiągają ścianę dźwięku w ułamku sekundy (a talerze dość szybko stan orgazmu). Finał zdaje się być wyjątkowo nagły, a następująca po nim cisza, nad wyraz bolesna.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz