poniedziałek, 26 października 2020

Mars Williams & Vasco Trilla! Spiracle!


Vasco Trilla, katalońsko-portugalski mistrz no drumming percussion, wydaje płyty głównie w Polsce (choć nie tylko!), ale nagrywa z muzykami z każdej szerokości geograficznej. Spotkanie z amerykańskim saksofonistą Marsem Williamsem, którego cenimy nie tylko za kraj pochodzenia, to kolejny ważny etap w życiu muzyka z Barcelony. Co wszakże najistotniejsze, ich wspólne dzieło zatytułowane Spiracle, trzyma poziom najlepszych nagrań jego twórców.

Zapraszamy na pięć swobodnych improwizacji, z jednej strony zanurzonych we free jazzie, z drugiej, tak otwartych na wszelkie sugestie gatunkowe, iż winny one sprawić niekłamaną radość każdemu miłośnikowi nienotyfikowanych dźwięków.

Mars Williams zagra na saksofonach (głównie sopranowym i altowym), będzie także incydentalnie używał … dziecięcych zabawek, zaś Vasco Trilla zasiądzie za pełnym zestawem perkusyjnym, mając rzecz jasna pod ręką swoją wielką walizkę, pełną tajemniczych przedmiotów, wydających dźwięki. Nagranie studyjne powstało w Barcelonie (Thriller Underground Facilities), w połowie maja ubiegłego roku. Dysk dostarcza krakowskie Not Two Records, a muzyka na nim zawarta trwa 53 minuty i 10 sekund.

 


Ceremonia otwarcia przypada w udziale Trilli, który za pomocą armii małych przedmiotów buduje drżąco-rezonujący ambient. Na werblu muzyk umieszcza metalowe przedmioty, a w nich samych plastikowe i nieplastikowe obiekty, które mechanicznie łopoczą energią swoich bateryjek. Jeszcze tylko kilka dodatkowych, czasami nadzwyczaj tajemniczych przedmiotów zostaje wprawionych w ruch i one man orchestra może już harcować na całego! Saksofon sopranowy pojawia się w grze jeszcze przed upływem trzeciej minuty, delikatnie kwili, szuka dramaturgicznego punktu zaczepienia. Rytuał samouspokojenia, rezonujące talerze – flow wypełza ze skorupy z woli perkusisty, a rola saksofonisty sprowadza się do komentowania wyczynów kolegi. Ballada strachu, kołysanka dla umarlaków, zombie impro (Mars używa też gardła!)! W okolicach dziewiątej minuty narracja przechodzi już zdecydowanie w ręce saksofonu i perkusji. Zaczyna się piękna, free jazzowa jatka! Williams osiąga szczyt w kilkanaście sekund, Vasco jest z nim w każdym ich ułamku!

Drugą historię zaczyna samotny saksofon altowy. Swobodnie, bez pośpiechu buduje nieromantyczne podwaliny pod kolejną eksplozję mocy. Vasco wchodzi do gry w połowie trzeciej minuty, zdaje się być nad wyraz spokojny i nielękliwy. Jeszcze tylko kilka pętli i muzycy idą w tango z uśmiechem na ustach. Ogień, tempo, masa i adekwatna agresja – wszystko staje się tu udziałem artystów. Power duo in masterclass! Trzecia improwizacja, trzeci pomysł na przykuwający uwagę start. Tym razem dźwięk w odpowiedzi na dźwięk, trochę w konwencji Flower Stevensa i Wattsa. Półokrzyk saksofonu, migotliwe uderzenie w werbel, kilka sekwencji, a potem już jazda na ostro, jakkolwiek w tempie umiarkowanie szybkim. Vasco zdaje się panować nad emocjami, Mars rwie się jednak do lotu. Ognista sekwencja buduje się szybko, ale też nie trwa wiecznie. Duet stylowo przygasa niemal w pojedyncze frazy. Vasco rozpoczyna solową ekspozycję na talerzach i trójkątach, Mars siedzi cicho pod miotłą i dyskretnie bawi jakiś gumowym przedmiotem, który wypuszcza wilgotne powietrze.

Czwarta opowieść, znów rozbudowana, jak ta pierwsza, znów kreowana przez wiele minut niemal samotnie przez perkusjonalistę. Robaczki, świecidełka, miski, dzwonki, wibratory i … być może kolejna z małych zabawek Marsa. Coś drży na werblu, ktoś uderza w tajemnicze struny (?), tysiące wątków, niemal każdy wyjątkowo urokliwy akustycznie. Rezonans wszystkiego ze wszystkim zaczyna przybierać na sile – post-industrial in ambient symphony. Tuż przed upływem ósmej minuty w tle rodzi się jakiś dęty dźwięk. Hala maszyn Vasco drży w najlepsze, aż śpiewa. Saksofon (tak, to saksofon!) nie daje jednak za wygraną i zaczyna budować swoją pozycję strategiczną. Post-harshowe drony robią na partnerze wrażenie! Dęciak skacze ku górze i krzyczy. Zaczyna się faza preparacji. Vasco dmucha w werbel przy pomocy plastikowej rurki, Mars uruchamia tajemnicze zabawki. Narracja przybiera szaty kind of ethno drama! Jakaś piszczałka wpada w echo bezdennej przestrzeni. Cuda akustyki dzieją się w naszych uszach. Dwóch facetów dmie, cała reszta przedmiotów rezonuje ze sobą. Epicki wątek gasi śpiewną kołysanką bohaterski Amerykanin. What a game! Czas na finał, ostry, dość krótki, masywny i perfekcyjnie dosadny – saksofon krzyczy, a drżące talerze zwiastują nadchodzącą burzę z piorunami. Wybuch ognistego free jazzu, piękna reasumpcja doskonałej płyty. Muzycy galopują po złote runo, idą po swoje niosąc naręcza gotujących się emocji, szalejących dźwięków i samospełnienia. Alt płonie, a doom drumming dopełnia obrazu cudownej katastrofy. Poemat wygasa jazzem, który wydaje … saksofon tenorowy.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz