wtorek, 2 marca 2021

Mikołaj Trzaska! Full detailed in the air, as quartet in literature’ flow and finally solo!


Niniejszy tekst powstał na potrzeby portalu polish-jazz i tamże został pierwotnie opublikowany w formie trzech separatywnych recenzji

 

Zapraszamy na spotkanie z Mikołajem Trzaską, muzykiem, który nie wymaga specjalnych rekomendacji, ani introdukcji na jakichkolwiek łamach, które choć trochę interesują się muzyką kreatywną, nawet bez zagłębiania się w niuanse gatunkowe, czy stylistyczne.

Trzy nagrania, które ukazały się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, pokazujące, jak wszechstronnym muzykiem jest Trzaska. Zapewne, gdybyśmy do tego zestawu dodali jeszcze muzykę skomponowaną do filmy Kler, obraz współczesnych dokonań artysty byłby kompletny.

Najpierw swobodna improwizacji w zacnym trio, które zdaje się mieć swoje korzenie zarówno we free jazzie, jak i dalece wyzwolonej kameralistyce. Potem dwa dokonania … literackie – potężne tomisko ze słowami Andrzeja Stasiuka oraz artystyczny drobiazg solowy na … ośmiocalowej płycie, ręcznie wycinanej, pracującej na różnych obrotach. W ramach pracy domowej sięgnijcie jeszcze po książkę w realu – wywiad rzekę z Trzaską, która nie mogła się lepiej nazywać – Wrzeszcz!

 


Details in the air (Górczyński/ Trzaska/ Vandermark)  Totaal (Kilogram, CD 2019)

To intrygujące, dęte trio znamy już z bardzo udanej, debiutanckiej płyty Open Containers. Ich druga płyta zdaje się osiągać już totaalnie wysoki poziom. W przeciwieństwie do debiutu bardziej uporządkowana dramaturgicznie, świetnie brzmiąca i pokazująca jeszcze lepiej skomunikowanych wzajemnie muzyków. Dodatkowo mamy wrażenie, iż trio, które swą przygodę osadzało dotychczas bardziej w tradycji free jazzu, teraz coraz chętniej zapuszcza się w rejony swobodnej kameralistyki. Niewątpliwe duża w tym zasługa obytego w tego rodzaju świecie muzycznym Michała Górczyńskiego. Wskażmy najbardziej udane fragmenty totaalnej improwizacji (bez wątpienia w pewnym stopniu predefiniowanej).

Już samo otwarcie płyty daje szansę tezie recenzenta o rosnącym posmaku kameralistyki w improwizacjach Detail In The Air. Łagodnie frazy, klarnety, saksofon i dużo powietrza pomiędzy dźwiękami. Opowieść przypomina spacer po coraz gęstszym lesie. Emocje zdają się rosnąć z każdą sekundą, a masywne klarnety pięknie śpiewają w bardzo wysokich rejestrach. Druga opowieść pełna jest egzystencjalnej trwogi, metafizycznego wręcz smutku – zbudowana z samych klarnetowych fraz, które świetnie się uzupełniają, a sami artyści wciąż potrafią nas czymś zaskakiwać. Równie zmysłowe jest samo zakończenie, które konstruują dronowe ekspozycje wszystkich instrumentów.

Piąta improwizacja tkana jest niemal z samych drobiazgów. Na poły rytmiczne szumy, mikro frazy pijanych dysz saksofonu i masywna baza klarnetu kontrabasowego – świetnie skomunikowana opowieść, po czasie pełna dynamicznych szczegółów. Szósta część kipi free jazzem, to informacja ważna dla tych, którzy na tej płycie szukają nade wszystko ognia. Wreszcie sam totaalny finał, który znów zdaje się startować z samego dna ciszy. Dźwięki, które rodzą się w bólach, tworzące mgławice szeleszczących fonii, szumów i głębokich oddechów, z której po kilku narracyjnych pętlach zaczynają wykluwać się zadziorne i całkiem dynamiczne frazy.

 


Andrzej Stasiuk/ Raphael Rogiński/ Mikołaj Trzaska/ Paweł Szpura  Grochów głosem (Kilogram, 2CD 2020)

Grochów głosem, to nie pierwsze już spotkanie Trzaski z szorstką, męską, w wielu momentach genialną prozą Andrzeja Stasiuka (ze zbioru opowiadań Grochów i jego felietonów prasowych), tym razem jednak obudowaną bardzo poważnym aparatem muzycznym. Stasiuk recytuje leniwym, chwilami niechlujnym, niestroniącym od kantów, ale jakże aktorskim głosem, a trzech zasłuchanych (niezasłuchanych) muzyków buduje … no właśnie, wcale nie tło. Buduje swobodną, luźną, ale całkowicie samodzielną narrację muzyczną. Niemal dwie godziny z Grochowem Głosem jest zatem nie tylko niebywałą przygodą literacką, ale także świetnym, muzycznym albumem. Być może każdy z tych elementów (tekst i muzyka) świetnie radziłby sobie osobno, ale to właśnie połączenie obu strumieni dźwięków powoduje, iż efekt pracy tej czwórki artystów godny jest wielokrotnego z nim obcowania. Aż dziwne, że na upublicznienie tej sesji literacko-muzycznej czekać musieliśmy osiem długich lat.

To, co szczególnie wartościowe na tej płycie, to utwory najdłuższe. Z jednej strony pozwalają fantastycznie wybrzmieć tekstowym potokom świadomości (oczywiście osadzonych w realiach świata, jak tylko to jest możliwie), z drugiej strony stwarzają mnóstwo wolnej przestrzeni dla muzyków, którzy biegli w improwizacji, dają wspaniały upust swoim temperamentom. Z oczywistych względów poniżej skupimy się głównie na muzycznych aspektach nagrania.

W nocy patrzyłem przez okno buduje slajsowa, płynąca szerokim korytem gitara. Saksofon z zabrudzonym brzmieniem pojawia się jako drugi, a swing perkusyjnych szczoteczek jako ostatni. Czarny blues zdaje się rosnąć razem z tekstem Stasiuka. W części środkowej jest czas na prawdziwie free jazzową eksplozję saksofonu, a w części końcowej na przeszywające trzewia frazy klarnetu basowego, żyjące wraz z tekstem, który zdaje się być równie intensywny, jak same dźwięki muzyki. W warstwie literackiej najciekawszy wydaje się być tekst Jaka to męka. Ponad 17-minutowa, chyba kluczowa część Grochowa jest bystrze komentowana przez muzykę. Ta snuje się leniwie, stawia na mikro improwizacje akustycznej gitary i rzewnego, na poły semicko brzmiącego klarnetu.

I jeszcze kilka perełek z tej słowno-muzycznej epopei. Co dzieje się z czasem, który minął, to prawdziwy, drogowy blues. Tyle razy jechałem w stronę tego miasta, to z kolei zmysłowa ekspozycja klarnetu basowego. Zimowy chłód w listopadzie, to lekka, niemal frywolna narracja dźwiękowa, która podpina się pod tekst o obozie koncentracyjnym. Słyszał, ale nie słuchał, to prosta piosenka z akcją równie leniwą, jak wymuszona pamięć o zmarłych. Ziąb na Manhattanie, to kolejna tekstowa petarda, którą zdobi jedynie improwizująca perkusja. Staliśmy w martwym wnętrzu opowiada (nie tylko) o piekarni. Tekstowi towarzyszą drobne, urywane fonie, niczym field recordings skradzione z realnej rzeczywistości. Wreszcie Mamy tutaj domy z drewna – chyba najbardziej przejmujący tekst Stasiuka, zdobiony narracją, która najpierw stawia na gitarowy chill-out, a potem snuje się temperamentnym, post-rockowym strumieniem, który narasta wraz z dramaturgią słowa.

 


Mikołaj Trzaska  Nie Promised Land (Don't Sit On My Vinyl!, 8”EP 2020)

Trzecie dziś spotkanie z Mikołajem, to absolutnie bezpretensjonalna, zwiewna, uroczo skonstruowana, solowa ekspozycja na … kilka instrumentów dętych, małe perkusjonalia i mgławice ambientowej elektroniki, która snuje się w tle i maci spokój narratora. Tak, narratora, albowiem Trzaska w dwóch utworach recytuje swoje proste, ale bardzo zgrabne, delikatnie metafizyczne teksty o … przyrodzie i próbach jej zrozumienia, czasami nie do końca skutecznych.

Pierwsza opowieść, to dwa dęte wątki, skromny drumming i huczące knieje ambientu, siejącego niepokój i czerstwe emocje. W drugiej i trzeciej opowieści pojawia się tekst, który płynie wraz z muzyką, czasami wbrew muzyce. One man orchestra, która ma dużo do powiedzenia, dużo do zagrania, ale nie czuje wobec siebie i otoczenia jakiejkolwiek presji. Intrygujące słowa tej jakże specyficznej etno-psychotyki jednocześnie bawią, inspirują i nade wszystko pytają o ciąg dalszy, którego nie ma i nie będzie. Gdy tekst milknie, powstaje dodatkowa przestrzeń, która zdaje się wzbudzać więcej emocji w tubach dętych przedmiotów codziennego użytku muzyka. Na koniec pojawia się także kilka akcentów elektroakustycznych, kolejny zalążek, tego, co mogłoby się na tej płycie dokonać, ale na razie, w ciągu tych dziesięciu minut z okładem, jeszcze się nie dokonało. Będziemy wyjątkowo cierpliwie czekać na tak zwany dalszy ciąg.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz