piątek, 12 listopada 2021

Serries in two fresh duos! Full-acoustic with Hadow and semi-electric with Jacquemyn!


Belgijski gitarzysta Dirk Serries, jeden z absolutnych faworytów redakcji, nie dostarcza w roku 2021 szczególnie dużo nagrań (przynajmniej jak na kanony free impro w czasach pandemii), zatem z tym większą radością uprzejmie donosimy, iż ostatnie tygodnie przyniosły aż dwie premiery płytowe z udziałem Belga. Oba to duety, oba w dobrym towarzystwie – pierwszy z pewnym brytyjskim perkusistą, wydany w Portugalii*), drugi zaś z rodakiem kontrabasistą, wydany – dla odmiany – w Anglii. Obie płyty oczywiście nie wymagają jakichkolwiek rekomendacji, wszak to klasa światowa!

Zapraszamy na dwa odczyty i odsłuchy - oba nagrania zostały zarejestrowane w okolicznościach koncertowych. Dziś, co prawda piątek, nie wtorek, ale definitywnie jesteśmy w … Belgii!

 


George Hadow & Dirk Serries  Chapel (Creative Sources, CD 2021)

Początek września roku bieżącego (cóż za ekspresowa produkcja!), belgijskie Bocholt, miejsce zwane Groels Kapel, a na scenie George Hadow – perkusja oraz Dirk Serries – gitara akustyczna. Jedna improwizacja, 49 minut i 43 minuty.

Panowie mają za sobą wiele wspólnych nagrań, zatem do koncertowego incydentu przystępują bez zbędnej zwłoki, pełni energii, wewnętrznego dynamizmu i determinacji, by nie zanudzić nas choćby jedną frazą! Oczywiście uda im się! Tego jesteśmy pewni jeszcze przed odpaleniem srebrnego krążka! Kanciasta, akustyczna po baileyowsku gitara, jak to często bywa w przypadku Serriesa, z delikatną nutą post-bluesa, a naprzeciw niej aktywny, niezasypujący gruszek w popiele drumming z dużą ilością talerzy, efektownie brzmiącego werbla i tomów. Tu gra cała maszyna i para nie idzie w gwizdek! Muzycy rysują nam wartki strumień dźwiękowy, brną do przodu, jakby ich ktoś podłączył pod małą trafostację!

W trakcie niemal 50-minutowej eskapady artyści będę brać raz na jakiś czas chwilę oddechu, ale ich kompaktowe stop and rest trwać będą na ogół ledwie kilka pętli dramaturgicznych. Pierwszy taki break ma miejsce już po upływie trzech minut. Dirk zaczyna piłować struny, w tle zaś rezonują perkusyjne talerze. Kilka fraz pachnących czerstwym bluesem, równie efektownych flażoletów i można śmiało powracać do wątku głównego. George nie pozwala tu zresztą na dłuższe chwile refleksji. Bije zamaszysty, ale intrygująco abstrakcyjny rytm, a machina improwizacji trwa w najlepsze. Po krótkiej kipieli, w okolicach 13 minuty muzycy nieco aktywniej zanurzają się w ciszy. Preparują dźwięki, ciągną za struny, sprawdzają gibkość perkusyjnych naciągów, oddychają szklistym rezonansem. Szybki powrót do zjawisk dynamicznych znów smakuje błękitnymi frazami rocka. Muzycy widzą przed sobą kolejny szczyt, ale wcale ku niemu nie zmierzają. Kluczą po zagajnikach, a kierunki ich kreatywności potrafią mieć przeciwstawne groty. Nawet, gdy emocje rosną tu do czerwoności, muzycy nie eskalują tempa, raczej puchną i nadymają się emocjami, niż pozwalają sobie na bardziej banalne eksplozje mocy.

Nim wybije 20 minuta koncertu, znów stopping! Ale znów, to ledwie kilka łyków chłodnej wody i muzycy ruszają w dalszą drogę! Ten odcinek znaczą jednak, raz za razem, druciane zasieki. Narracja ma swoje zakręty, zbocza i drobne wzniesienia. Znów widać szczyt wysokiej góry, ale i tym razem muzycy nie szukają dróg na skróty. Najpierw garść post-rockowych grepsów i zejście na nisko ugiętych kolanach niemal do pojedynczego dźwięku, potem głębokie oddechy, small drumming na krawędzi werbla, a nawet parę pętli bez udziału gitary. Wystarczą jednak dwa, trzy mocniejsze pociągnięcia za struny (a jednak działają!) i śmiało można kontynuować podróż. W okolicach 30 minuty muzycy stawiają na bardziej agresywne frazy, które śmiało przypominają dynamiczny początek koncertu. Po chwili jednak tłumią zszargane nerwy i budują ciekawe interludium – gitara zaczyna modulować swoje brzmienie, perkusja zaś kręci się wokół własnej osi i nasłuchuje, co w trawie piszczy.

Kolejny przystanek – poprzedzony bardzo efektownym peakiem - ma miejsce tuż przed upływem 40 minuty koncertu. Gitarzysta sięga tu po smyczek, a perkusista ugniata przedmioty na werblu, korzysta też z perkusyjnych szczoteczek. Kilka szybkich spojrzeń, dwa, trzy oddechy i z mocy drummera opowieść po raz setny tego wieczoru wraca na dynamiczny szlak. Do końca tego efektownego koncertu muzycy będą budować narracją z dwóch podstawowych elementów – dynamiki perkusisty i narracyjnych meandrów gitarzysty. Ten ostatni jakby się delikatnie krygował, rysuje bruzdy w ziemi, uśmiecha się szelmowsko pod nosem, śle garść flażoletów na niezłej dynamice. Artyści wieńczą wszakże swe dzieło nie przy armatnich salwach, raczej w cieniu pojedynczych fraz, odgłosie trzeszczącego werbla i smudze rezonujących talerzy.

 


Peter Jacquemyn & Dirk Serries  Live At Lokerse Jazzclub (Raw Tonk Records, CD-r 2021)

Na osi czasu cofamy się dokładnie o rok, pozostając oczywiście w Belgii. Tym razem, to Lokeren i tamtejszy the Lokerse Jazzclub. Na scenie: Peter Jacquemyn – kontrabas i incydentalnie głos (gardło) oraz Dirk Serries – gitara elektryczna. Na płycie mamy wytłoczony jeden trak, ale koncert składa się z seta zasadniczego i kilkuminutowego encore. Odsłuch całości zajmie nam 54 minuty i 20 sekund.

Kolejne spotkanie Serriesa znów naznaczone jest piętnem permanentnej zmiany w procesie budowania improwizacji. Muzycy kipią pomysłami, niekiedy porzucają wątki niemal w pól zdania, a dodatkowo – zdają się intrygująco balansować na granicy wielu gatunków. Bywają kameralnymi smutasami, rockowymi zwierzętami, ale i pełnymi abstrakcyjnych fraz wyznawcami wolnego jazzu. W przeciwieństwie do poprzedniego nagrania, muzycy zaczynają swój spektakl dość spokojnie. Smyczek kontrabasu wysyła kontrolne strumienie piękna, a gitara podłączona pod niewielki prąd szuka śladów zagubionych dźwięków. Spokój artystów jest jednak pozorny. W ich głowach i sercach rodzi się bowiem niepokój, troska o rozwój improwizacji. Pojawiają się pierwsze rockowe plamy gitary, post-jazzowe akcje kontrabasu, a także frazy godne preparowanego post-baroku. Muzycy potrzebują ułamka sekundy, by znaleźć się w okolicach ciszy, kolejne dwa jej ułamki, by zlepić się w bardzo efektowny dron, a zaraz potem wyjść na prostą z okrzykiem na ustach i piskiem rozpędzonych strun. Koniec pierwszego kwadransa koncertu, to przeciąganie liny, małe przepychanki na stronie, drgania, uderzenia, pulsacje, jakby muzycy dotarli na rockowy koncert, ale nie byli pewni, czy po drugiej stronie sceny czeka na nich właściwa publiczność.

Po kilku kolejnych minutach artyści najpierw wymownie milczą, by po chwili dwoma trybami pizzicato ruszać niemal w półgalop. Na scenę szybko jednak powraca estetyka arco i zaczynają się ceremonialne lamenty. Dirk zaczyna szukać płynnych, ambientowych struktur, Peter skacze po strunach i rechocze z zadowolenia. Z tego ogniska stylowej fermentacji na moment przenosimy się nawet na koncert rockabilly! Muzycy nie mają tu żadnych zahamowań estetycznych i to naprawdę nam się w nich podoba! W tej fazie koncertu kontrabas zmienia oblicze sto razy na minutę, gitara dla odmiany zdaje się być stróżem dramaturgicznego porządku. Pomysłów wszakże przybywa z każdą sekundą. W 36 minucie rozpędzony smyczek lepi się do slajsującej gitary, która tonie w kłębowisku kolejnych koncepcji na rozwój narracji. Zaraz potem czeka na nas efektowne zagęszczenie, zmyślnie skomentowane gardłotokiem kontrabasisty. Za kolejne dwie minuty - zejście w cisze, rezonans nieistniejących talerzy, abstrakcyjny smyczek i gitara, która zaczyna szukać dalekowschodnich inspiracji. Trochę przez zaskoczenie koncert dobiega do końca, ale rzęsiste oklaski nie pozwalają muzykom wrócić do garderoby.

Dogrywka budowana jest w dużym skupieniu. Dirk preparuje gitarę, skupia się na niuansach brzmieniowych. Peter ślizga się smyczkiem po wilgotnych strunach kontrabasu. Ciekawy moment, sklecony na opozycji dirty barock vs. dirty post-rock! Muzycy szukają tempa jakby bez przekonania. Ale, i tak docierają do krótkiej fazy wrzasków i pisków. To, co ich jednoczy u kresu podróży, wydaje się mieć rockowy posmak, a może jednak, to post-jazzowy sposób myślenia.


*) Wg wstępnych ustaleń duet Hadow & Serries zagra koncert w Poznaniu, 12 lutego 2022 roku. Klub Dragon i niniejsze łamy serdecznie zapraszają!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz