piątek, 5 listopada 2021

The Remote Viewers in The Remote Code!


Egzystująca na obrzeżach muzyki improwizowanej, brytyjska formacja The Remote Viewers powołana została do życia prawie 25 lat temu, w formie tria saksofonowego *). Założycielami grupy byli David i Louise Petts (prawdopodobnie małżeństwo) oraz bardzo znany i ceniony na tych łamach Adrian Northover. Pod koniec następnej dekady miejsce Pani Petts zajął kolejny nasz świetny znajomy, kontrabasista John Edwards. Uformowane w takim składzie trio ma się doskonale do dziś i właśnie doczekaliśmy się jego dwudziestego wydawnictwa, do tego w porcji aż trzech srebrnych dysków kompaktowych w jednym digitalnym opakowaniu.

Redakcja przyznaje bez zbędnej zwłoki, iż z poprzednich nagrań The Remote Viewers zna ledwie jedną płytę (ale nagraną z nie byle jakim gościem - perkusistą, Markiem Sandersem). Zatem podchodzimy do nowego nagrania tria w bezczelną świeżością umysłu i chętnie zagłębiamy się w niuanse ich rozbudowanych improwizacji, w większości tworzonych w oparciu o kompozycje Davida Pettsa, któremu śmiało możemy dokleić etykietę lidera formacji.

Na trzypłytowym albumie, zawierającym muzykę powstałą w trakcie kilku jesiennych sesji roku ubiegłego (każdorazowo mających miejsce w londyńskim klub Iklectik), znajdujemy bardzo różnorodne nagrania. Pierwsza płyta, to elektroakustyczne improwizacje oparte na kompozycjach lidera, a także w dwóch przypadkach - wspólnych kompozycjach całej trójki. Na drugim krążku muzycy pracują wyłącznie na akustycznym instrumentach (dwa saksofony i kontrabas). Wreszcie na trzeciej nie dość, że dopraszają troje gości, to jeszcze definitywnie koncentrują się na aparaturze elektronicznej (pod chwilami dość swobodnymi improwizacjami podpisuje się tutaj całe trio). Zatem dla każdego coś miłego – 23 utwory, prawie trzy godziny muzyki.

 


Spotkania wrześniowe (58:58)

Muzycy rozpoczynają box tematem granym przez delikatnie rozśpiewane saksofony i kontrabas, który szuka zbliżonej melodyki za pomocą smyczka. W tle szeleści elektronika, niepozbawiona akcentów perkusjonalnych. Kolejne dwa tematy skomponowane zostały wspólnie, zatem nosić będą wiele znamion improwizowanej narracji. Każdy z muzyków doposażony jest tu w elektroniczne akcesoria, a także inne, poza instrumentem podstawowym, akcesoria akustyczne, zatem narracja szybko staje się tu bardzo bogata (w wielu momentach, z pewnością zbyt bogata). Zmyślnie preparuje dźwięki Edwards, podobnie czyni Northover (stosujący naprzemiennie alt i sopran), zaś za poważniejsze epizody elektroakustyczne zdaje się tu odpowiadać przed wszystkim Petts, który często odkłada saksofon tenorowy i kreuje dźwięki w wyżej wspominanej estetyce. Artyści prześcigają się w pomysłach, na czym niestety cierpi sama improwizacja, albowiem wiele ciekawie zapowiadających się wątków zostaje porzuconych w pół zdania. Opowieść korzysta z całego dobrodziejstwa muzyki kameralnej, post-jazzu, nie boi się także sięgać po bardziej agresywne frazy, ukierunkowane na freejazzowe eksplozje (choć bardzo incydentalnie). Trzeba jednak dodać, iż akcje bardziej minimalistyczne także pozostają w orbicie zainteresowań muzyków, czego dowodem czwarty i piąty utwór na pierwszym dysku.

Właśnie owa piąta kompozycja wydaje się być momentem, który wynosi całą ekspozycję na wyższy poziom. Muzycy zaczynają tę część w pełni akustycznymi dźwiękami. Piękny dialog prowadzą alt i tenor, a intrygująca, syntetyczna poświata buduje tu całkiem dynamiczną narrację, prowadząc artystów niemal na freejazzowy peak. Kolejna opowieść znów bazuje na temacie granym akustycznie, który nabiera ciekawej, niemal polirytmicznej dynamiki dzięki wytrwałej pracy akcesoriów nieakustycznych. Ta część sesji balansuje na granicy swobodnej kameralistyki i dobrze skropionego emocjami post-jazzu. Jeszcze lepiej zaczyna się ostatnia kompozycja. Głęboko zanurzony w podłodze smyczek, chybotliwy tenor, delikatny sopran i marimba w tle. Troje muzyków prowadzi kwartetową, niemal akustyczną improwizację. Oczywiście znów pomysł goni tu za pomysłem, ale muzycy trzymają całość w nerwowych, kompulsywnych ryzach. Na sam koniec serwują nam bodaj najciekawsze frazy tego wieczoru, grając ekspresyjną improwizację bez istotnego wsparcia dźwięków syntetycznych.

 

Spotkania grudniowe (57:41)

Drugie spotkanie RV, zrealizowane wyłącznie za pomocą akustycznych środków wyrazu, jest bez dwóch zdań najlepszym momentem boxu. Podobnie jak na dysku pierwszym, najbardziej ekscytujące rzeczy zaczynają się jednak tu dziać w drugiej części płyty. Pierwsze dwa tematy grane są bardzo swobodnie, ale trzymane w ryzach rytmu, a nawet marsza (ten drugi). Saksofony posadowione są na flankach, a środkiem jezdni połyka kilometry niezwykle kreatywny kontrabas. Gdy Edwards gra pizzicato, improwizacja szuka emocji free jazzu, gdy sięga po arco, opowieść momentalnie odnajduje piękne, kameralne klimaty. Muzycy lubią tu śpiewać pod nosem, ale i refleksyjnie wzdychać. Kochają Alberta Aylera, ale cenią sobie także precyzję narracyjną Steve’a Lacy. Na początku trzeciej części kameralny dryl wprowadza ich w rzewne, niemal molowe nastroje. Smyczek schodzi tu na sam dół, a potem na długo milknie, pozostawiając saksofonom przestrzeń na wysmakowany, dęty dialog. Powrót strunowca znaczy tu skok we freejazzowe emocje.

Temat czwartej części podaje agresywny, niemal przesterowany kontrabas i zwiewny sopran. W części szóstej sytuacja się powtarza – tym razem duet kontrabasu i tenoru. W każdym przypadku spóźnialski instrument wchodzi do gry już na etapie swobodnej improwizacji. Część piąta bazuje na pięknym, kameralnym suspensie, budowanym głównie barokowo brzmiącym smyczkiem. Alt ciągnie tu w kierunku free jazzu, kontrabas snuje kameralne pasaże, a tenor szuka inspiracji na kompozytorskiej pięciolinii. Szczególnie udana zdaje się być, wspomniana już wcześniej, część szósta - dynamika, emocje free jazzu, ale i precyzja budowania dramaturgii.

Ostatnie dwa utwory, to kolejny krok ku artystycznym wyżynom. Najpierw suche, saksofonowe preparacje obu instrumentów. Kontrabas wchodzi tu niemal na gotowe, ale stąpa na palcach, nie chcąc burzyć klimatu. Muzycy produkują zmysłowe impro cedząc dźwięki przez zęby. Potem wpadają w nerwowe konwulsje, czyniąc ów odcinek jeszcze bardziej frapującym. Finałowe expo tryska niemal rockową ekspresją kontrabasu! Saksofony, odrobinę spóźnione, zaczynają od aylerowskich przyśpiewek. Wszystko dzieje się tu na sporej dynamice. Na zakończenie pojawia się jednak smyczek i spora dawka wystudiowanej nostalgii.

 

Spotkania listopadowe (55:13)

Ostatni dysk boxu, to spore wyzwanie dla recenzenta, który szczególnie ceni sobie elektroakustyczny ład panujący w procesie improwizacji generowanej jednocześnie przez żywe i syntetyczne dźwięki. Oto, bowiem Panowie z Remote Viewers, wsparci trójką zaproszonych Pań, serwują na impro-kompozycję na kontrabas i cały ocean chwilami dość inwazyjnej elektroniki, niekiedy inkrustowanej filigranowymi plamami dźwięków wprost z klawiatury fortepianu i saksofonowych dysz. Jakby na deser tych rozważań należy podkreślić, iż trzech Viewersów znów cierpi tu na nadmiar pomysłów, który w sytuacji pracy głównie na akcesoriach elektronicznych bywa doprawdy trudno przyswajalny. Ale … co oczywiste, i ta płyta przynosi nam całe garście frapujących dźwięków.

Zaczynamy w elektroakustycznej mgle, przez którą przebijają się dźwięki saksofonów (tu w zwiększonej ilości!) i smukłe pasaże z fortepianowej klawiatury. Opowieść zdaje się być dość abstrakcyjna w formie, bliżej jej do kameralnej zadumy niż post-jazzowej ekspresji. Żywe dźwięki brzmią tu niczym sample, a frazy syntetyczne wydają się być dodatkowo amplifikowane kolejną porcją prądu. Nerwowa, poszatkowane jak kapusta narracja, którą from time to time zdobią frazy, sprawiające, iż nasze uszy wciąż zdolne są do słuchania. W drugiej odsłonie pojawiają się dźwięki marimby i kontrabasu, ale są one zdominowane przez elektroniczny melanż. W trzeciej powraca repetujące piano, płynące jakby wbrew dyktatowi rytmu, w kolejnej natomiast, mimo wysiłków kontrabasu, działalność elektroniki zaczyna haczyć o plądrofonię! Z kolei w czwartej, dość długiej opowieści, po upływie siódmej minuty zaskakuje nas … saksofonowe unisono. Wszakże każda próba zaistnienia na scenie żywego dźwięku związana jest tu z elektroniczną ripostą, czy to formie drastycznego komentarza wzmaganego mocą potencjometrów, czy też zmyślnej dekonstrukcji pierwotniej frazy.

Od czasu do czasu w rolę przewodnika pracy stara się wejść syntetyczny rytm. Te próby są jednak na ogół porzucane przez muzyków. Jedynym żywym człowiekiem pozostaje tu kontrabasista i trzeba przyznać, że naprawdę wychodzi ze skóry, by skutecznie utrzymywać naszą uwagę. W szóstej części, oczywiście pospołu z elektroniką, ciekawie preparuje dźwięki, w kolejnej dudni, szukając rezonansu z elektronicznymi przesterami, w ostatniej zaś, posadowiony na samym dole narracji, efektownie riffuje, nadając elektronicznej narracji zaskakujący posmak dobrego rocka.

 

The Remote Viewers The Remote Code (The Remote Viewers’ self-released, 3CD 2021). David Petts – saksofon tenorowy, syntezator, mbira oraz glokenspiel; Adrian Northover – saksofon sopranowy i altowy, syntezator, auto-harfa, stylophone, marimba, mbira, talerze; John Edwards – kontrabas, elektronika, mbira; Caroline Kraabel – saksofon altowy (dysk trzeci, utwór pierwszy), Sue Lynch – saksofon tenorowy (jak wyżej) oraz Rosa Theodora – fortepian (dysk trzeci, utwory - pierwszy, trzeci, piąty i szósty).

 

*) The Remote Viewers śmiało nazwać możemy spadkobiercą wcześniejszej formacji tworzonej przez tych samych muzyków, czyli B-Shops For The Poor. W jej szeregach spotykamy już na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia wspomnianego Johna Edwardsa oraz dobrze znanego ze współpracy z bydgoskim Mózgiem, saksofonistę i gitarzystę Jona Dobie’ego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz