Kolejna odsłona improwizowanych przygód krakowskiego basisty Rafała Mazura odbywa się w gronie jego bodaj ulubionych partnerów z obcymi paszportami – odpowiednio dwoma japońskimi, po jednym amerykańsko-argentyńskim i hiszpańskim. Muzyka zawarta na krążku What Is...? nagrana została na żywo w pięknym miejscu (krakowska Alchemia!), a doposażona w ogrom emocji, zdrowych relacji i wyśmienitych improwizacji pozwala zagłębiać się w dźwięki bez umiaru i łykać dużymi porcjami niczym kolejne kieliszki ulubionego wina.
Koncert składa się z jednego, trwającego niemal trzy kwadranse seta zasadniczego oraz dwóch dogrywek, na tyle wszakże długich, iż trudno je uznać za typowe encore. Pierwsze dźwięki należą do perkusji i trąbki. W tle pracuje lekko zawieszony bas i wijący się jak wąż klarnet, a po kilku szybkich pętlach w głąb narracji wbija się napastliwe piano, które grzmi czarnymi klawiszami, ale też zmyślnie stosuje kilkusekundowe pauzy. Muzycy od początku umawiają się na dramaturgię, którą wyznaczać będą kolejne ekspresyjne szczyty, sięgające po free jazzowe atrybuty, przedzielane efektownymi stoppingami, czasami schodzącymi do ciszy niemal absolutnej (po prawdzie te momenty mogły by wyznaczać nowe traki na dysku). W fazie wzrostowej muzycy zdają się czaić na siebie, niczym wygłodniałe zwierzęta, które po osiągnieciu kulminacji schodzą na stronę i z ochotą pałaszują zdobycz. Kwintet muzyków w różnym wieku, ale dalece już doświadczonych, łapie tu dryl free jazzu niemal w mgnieniu oka. Czasami można odnieść wrażenie, że jedna mikro fraza basu wystarczy tu do wywołania efektownej eksplozji. Jeszcze ciekawiej dzieje się, gdy narracja hamuje i brnie w okolice ciszy. Taka sytuacja ma miejsce choćby w 10 minucie koncertu - cała plejada onirycznych preparacji, podmuchów suchego powietrza z trąbki i cienkich, wysokich fraz klarnetu. Dobrze brzmią tu także struny piana i rezonujące talerze. Jeszcze efektowniej zdają się smakować dźwięki bliskie ciszy w okolicach 18 minuty. Trzeba zaznaczyć, iż każda droga na szczyt ma tu inną temperaturę wrzenia. Czasami jest to krzyk, czasami pociągłe, nostalgiczne westchnienia, realizowane jednak na dużej dynamice i nasycone sporą dawką ekspresji. W drugiej fazie koncertu trochę więcej do powiedzenia wydaje się mieć pianistka, która raz za razem stawia efektowne, silnie jazzowe zasieki. Z kolei ostatnią dolinę seta zasadniczego ubarwia zmysłowy klarnet i kilka fantastycznie brzmiących preparacji ze strony trębacza. Finałowe wzniesienie wydaje się być nieco bardziej wypłaszczone, a jego końcowe frazy należą do obu dęciaków, które gaworzą na stronie.
Pierwszy z koncertowych dodatków trwa prawie 12 minut, a zaczyna go klarnet, który zdaje się, że równie dobrze czuje się w otwartej stylistyce jazzowej, jak i bystrej kameralistyce. Mistrzem wszakże ceremonii tej części jest definitywnie basista. Zagęszcza flow, dobrze steruje dynamiką, ale i zmysłowo stopuje wprost w ramiona komentujących z uznaniem partnerów. Po udanym szczycie improwizacja przygasa przy dźwiękach klarnetu, kontrapunktowanych nerwowymi ruchami czarnych klawiszy. Drugi dodatek, niespełna 9 minut, to kolejny moment, w którym to klarnet szyje ścieg i nie czeka na reakcje pozostałych. Jego dość długie, solowe expose przypomina taniec pasikonika po zroszonej łące. Ciekawie reagują pozostałe instrumenty – bas zdaje się być w nastroju nostalgicznym, z kolei piano stawia znaki zapytania. Ów moment dyfuzji nie trwa długo. Nagle bowiem, jak za pociągnięciem czarodziejskiej różdżki, każdy z muzyków stawia swój instrument na sztorc i zaczyna się finałowa zabawa na całego! Zadziorne frazy, pokrzykiwania i gardłotok trębacza. Ostatni szczyt osiągnięty zostaje (jak zwykle!) w ułamku sekundy. Końcowe dźwięki należą do perkusisty, który na koniec tej efektownej podróży wpada w delikatną furię.
Wandering The Sound Quintet What Is...? (Not Two Records, CD 2021). Satoko Fujii – fortepian, Rafał Mazur – basowa gitara akustyczna, Guillermo Gregorio – klarnet, Ramon Lopez – perkusja oraz Natsuki Tamura – trąbka. Nagranie koncertowe, zarejestrowane w Klubie Alchemia, w trakcie Krakowskiej Jesieni Jazzowej w roku 2019. Trzy improwizacje, czas trwania: 65 minut bez kilku sekund.
*) Niniejsza recenzja powstała rok temu i delikatnie przeleżała się na komputerowym dysku w oczekiwaniu na publikację. Treści wszakże w niej zawarte nie straciły swej mocy, podobnie jak sama muzyka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz