Zacznijmy od okładki! Pół wieku i sześć lat temu światło dzienne ujrzała pierwsza płyta legendy świata improwizacji, formacji AMM. Okładkę albumu zdobiła żółta ciężarówka, a autorem projektu był gitarzysta grupy Keith Rowe.
Dziś w naszych rękach ląduje album zatytułowany Traktor, a jego okładkę, jak widać
poniżej, zdobi … żółty traktor. To oczywiście nie przypadek, ta dzisiejsza
grafika jest bowiem hołdem dla okładki sprzed ponad pół wieku. Informuje o tym
albumowe credits, a dodatkowo
poświadcza obecność na płycie Eddiego Prevosta - ojca założyciela AMM,
perkusjonalisty i mistrza rezonującego talerza. Wreszcie same dźwięki zawarte
na srebrnym dysku, wydanym przez londyński Shrike Records, doprawdy wyśmienite
od pierwszej do ostatniej sekundy koncertu, jaki miał miejsce ubiegłego lata w
stołecznym klubie Iklectik. A wewnątrz
samego Traktora, obok perkusjonalii, odnajdujemy
także kobiecy głos udanie zaplątany w elektronikę i niebanalna gitara o stu
twarzach – czyli Iris Ederer i Nathan O. Moore. So welcome and enjoy!
Aurę otwarcia tworzą dźwięki rezonującego talerza, basowy beat-box wprost z gardła i szkliste,
nasączone amplifikacją plamy gitarowe. Głos zdaje się tu niekiedy przypominać gitarowe
wah-wah, niesie też w sobie bliżej
nieokreślony, dalekowschodni posmak. Z czasem narracja zagęszcza się, choć pozostaje
dość lekka, a każdy z muzyków dokłada drobne porcje coraz brudniejszych fraz. Pojawiają
się akcenty rytmiczne, ale perkusjonalista wydaje się być tym ostatnim za ten
proceder odpowiedzialnym. W toku ponad 20-minutowej improwizacji otwarcia nikt
z artystów nie idzie na skróty. Moore produkuje elektroakustyczny śmietnik,
Ederer drąży skałę okablowana elektroniczną poświatą, a Prevost doskonali metody
wydobywania dźwięków z talerza za pomocą dobrze zaostrzonego smyczka. Narracja
z jednej strony skrzy się post-industrialnymi atrybutami, z drugiej zdaje się
być od krok od onirycznej aury nieskończoności. Na gryfie gitary pojawiają się dubowe
repetycje, z kolei głos ucieka w silny, niemal psychodeliczny pogłos. Oba wspomniane
ośrodki dźwięku płyną tu ambientową strugą, którą trzyma przy życiu błysk
rezonującego talerza. Po dość skromnym wytłumieniu narracja powraca na
wytyczony tor wypełniona jakby większą ilością czystych, bardziej wystudzonych
emocjonalnie fraz. Akcenty drummingowe
po metalowych przedmiotach dają z kolei asumpt do budowania czegoś odrobinę
bardziej dynamicznego. Finał pierwszej improwizacji rzeczywiście dostarcza nam
dużo emocji. Wokalistka odmienia twarde „r” przez wszystkie przypadki, gitarzysta
schodzi na poziom basowych dźwięków, a perkusjonalista udaje się na rezonującą przebieżkę
niewielkim wzniesieniem.
W drugiej opowieści pojawiamy się chyba lekko spóźnieni. Rozgrzani
już muzycy ślą ku nam kompulsywne pozdrowienia. Długie frazy budowane basowym głosem,
delikatnie sprzęgająca się gitara i perkusjonalia, które klecą dla nas niebanalną
ekspozycję drummingową, chwilowo
pozbawioną elementów rezonujących. Całość znajduje tu ciszę ledwie po kilku
minutach. Start trzeciej improwizacji wydaje się być wyjątkowo spokojny.
Subtelne frazy gitary i głosu, oniryczne piski talerza. Artyści lepią dron wagi
lekkopółśredniej. Emocje wszakże buzują i dają nadzieję na kolejne
spektakularne wydarzenia. Narracja osiąga stan drobnej kipieli w ułamku sekundy,
ale faza wystudzenia trwa równie krótko. Gitara proponuje akcenty perkusyjne,
głos wtłoczony w elektronikę łapie dubową poświatę. Na koniec mamy wrażenie, że
wszystkie dźwięki na scenie są efektem zjawiska rezonansu magnetycznego.
Ostatnia improwizacja, podobnie jak pierwsza, trwa ponad 20
minut. Jej początkowa faza tkana jest z ochłapów fonii – szelestów, mikro
pulsacji, zgrzytów i subtelnie rezonujących fraz. Dubowe klimaty gitary i wokalu
konfrontowane są tu z dronem smyczka łamiącym fakturę talerza. Muzycy wspinają
się na niewielki pagórek, po czym oszołomieni ciszą szukają nowych dźwięków. Z
jednej strony perkusjonalna akustyka, z drugiej posmak post-jazzowego fussion. Wokalistka snuje dźwięczne
mantry, Panowie łapią drobną dynamikę pod szprychy. Zmiana goni tu zmianę, a
poziom ekspresji faluje niczym wzburzony ocean. Gitara ginie w otchłani pick-upów, wokal płynie po kablach, albo
poza nimi, łapiąc efektowne echo, a nerwowe perkusjonalia dopełniają obrazu psychodelicznego
tańca w miejscu. Wygaszanie tej dość ekspresyjnej narracji zaczyna się pięć
minut przed końcem. Prévost skupia się już wyłącznie na rezonującym talerzu,
Ederer przepuszcza glos przez elektroniczną fakturę, a Moore szumi gorącym amplifikatorem
i delikatnymi flażoletami. Z jednej strony post-balladowe frazy, z drugiej
zgiełk perkusjonalii, które rozsiewają klimat AMM na cały Londyn. Ostatnie
chwile przed ciszą zakończenia wypełniają gitarowe sprzężenia.
Iris Ederer/ NO Moore/ Eddie Prevost Traktor (Shrike Records, CD 2022). Iris Ederer – głos i
elektronika, NO Moore – gitara (guitarism)
oraz Eddie Prevost – instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe, Iklectik Arts Lab, Londyn, lato 2021.
Cztery improwizacje, 61:38.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz