wtorek, 24 stycznia 2023

The Relative Pitch’ December outfit: Malfon! Voutchkova & Surak! Abdou!


Nowy rok już w rozkwicie, a my ciągle buszujemy w ubiegłorocznych złogach świeżych płyt! Dziś czas na ponadnormatywnie płodny amerykański label The Relative Pitch. Jego trzy grudniowe nowości przynoszą nam dwie solowe ekspozycje saksofonowe (męską, jakże szorstką oraz damską, jakże kojącą nerwy) i performatywny duet na skrzypce, dźwięki otoczenia i śpiewające obiekty przeróżne.

Bez zbędnej zwłoki zaglądamy do środka trzech albumów, dwóch kompaktowych i jednego wirtualnego. Jak zwykle moc wrażeń przed nami! A geograficznie - Barcelona, Berlin i … bliżej nieokreślone francuskie suburbia.



Don Malfon  Mutable (CD)

Bellvitge, Barcelona, maj 2022: Don Malfon – saksofon altowy i barytonowy. Osiem utworów, 40 min.

Kataloński saksofonista zdaje się podążać dalece przemyślaną drogą rozwoju artystycznego. Nie rzuca się w wir każdej improwizacji, dobrze dobiera partnerów (także tych renomowanych) i wytrwale pracuje, by co kilka, kilkanaście miesięcy dostarczać nam nową płytę. Jego pierwsza solowa ekspozycja ukazała się dwa lata temu w labelu lokalnym i była niczym nieskrępowaną podrożą w głąb preparowanych, saksofonowych dźwięków barytonu. Nowa płyta pokazuje innowacyjność i kreatywność tego muzyka jakby w innym świetle. Malfon serwuje nam tu zmyślną dramaturgię, dużo pracuje samym instrumentem, bawi się jego mechaniką, intensywną fizycznością samej materii, a nade wszystko daje nam popis wykonawczej wirtuozerii. Dodajmy, iż obok barytonu w nagraniu pojawia się także saksofon altowy, choć po prawdzie jego brzmienie w procesie intensywnych dekonstrukcji czasami niczym nie różni się od barytowego charczenia. Definitywnie bardzo mocny punkt w katalogu RP na koniec roku!

Na starcie pierwszej improwizacji muzyk wydycha z płuc ogromne ilości suchego powietrza. W tubie saksofonu coś brzęczy i post-perkusyjnie rezonuje. Brzmienie jest szorstkie, zdecydowanie agresywne, ale na swój sposób melodyjne. Rodzaj saksofonu rozpoznajemy dopiero po kilku pętlach narracyjnych. Baryton buduje tu opowieść, która ma swój wewnętrzny, choć nieoczywisty rytm. W końcowej fazie ekspozycji zdaje się, że muzyk używa jedynie ustnika. Druga improwizacja, to podróż definitywnie mechaniczna. Pracują dysze, muzyk szuka akustyki samego korpusu instrumentu, wszystko tu drży i wysyła rezonujące dźwięki. Chwilami przypomina to zabawy Vasco Trilli metalowymi przedmiotami na perkusyjnym werblu. Pewnie znów coś znajduje się w samej tubie, ale jeśli jest tam tylko powietrze, to muzyka winniśmy od dziś określać mianem czarnoksiężnika. Saksofonista buduje tu kilka wątków jednocześnie, bywa, że jego instrument brzmi niczym puzon albo trąbka. Mechanika, wulkanizacja, pulsacje - prawdziwie akustyczne techno! Kolejne improwizacje stawiają na bardziej zwięzłą, niekiedy enigmatyczną formę. Trzecia, to pakiet rezonujących, nieco wystudiowanych fraz, które udanie szukają pokrętnej melodyki, z kolej w czwartej wszystko brzmi, niczym charczące płuca gruźlika. Muzyk pracuje długim oddechem, w końcu niemal cyrkulacyjnie, a brudne brzmienie kreuje dodatkowe emocje. W piątej odsłonie dostajemy się w wir czystego powietrza, a saksofonista kreśli delikatnie swingujące, post-freejazzowe frazy. W szóstej części powraca do formuły dronowej. Narracja płynie tym razem wysokim wzgórzem, wydaje się lekka, bardzo delikatna, jak na kanony tego albumu i tego artysty. Jeśli pierwsze dwie improwizacje uznać tu jesteśmy skłonni za najlepsze momenty płyty, to siódma część zdaje się reasumować wątki obu tych opowieści. Instrument Malfona zamienia się tu w szlifierkę, tokarkę, spawarkę, a nawet zepsuty silnik elektryczny. Prawdziwy pokaz możliwości brzmieniowych prostego instrumentu dętego! Końcowa improwizacja toczona jest bliżej ciszy. Długie, spokojne pociągnięcia pędzlem, relaksacyjny oddech, ale niemal post-industrialne brzmienie. Nastrój całości zdaje się być jednak bardziej oniryczny niż mroczny. Akustyczne niespodzianki czają się bowiem w każdym zakamarku tej narracji.



 

Biliana Voutchkova & Jeff Surak  The Truth About the Key (DL)

Berlin (ulice miasta oraz studio Liebig12), lipiec 2022: Biliana Voutchkova – skrzypce, głosowe deskrypcje, obiekty oraz Jeff Surak – magnetofony kasetowe, amplifikowane obiekty. Trzy utwory, 39 minut.

Kolejny, choć wcale nie ostatni epizod cyklu DUOS2022 bułgarskiej skrzypaczki zrealizowany został w Berlinie, w dwóch nieco odmiennych sytuacjach dramaturgicznych. Z jednej strony, to tzw. akcje partyzanckie w mieście, gdzie artyści zbierali ciekawe odgłosy otoczenia, z drugiej spotkanie studyjne, w trakcie którego zarejestrowali wiele frapujących dźwięków instrumentalnych i post-instrumentalnych. Potem jeszcze tylko bystry mix tego wszystkiego i album już gotowy. Składa się z dwóch krótkich odcinków i części zasadniczej. Ta ostatnia trwa prawie pół godziny i w swej drugiej fazie zdominowana została przez … muzykę. To definitywnie najlepszy fragment całej płyty.

Z okolicznościami ulicznymi stolicy Niemiec wita nas syrena alarmowa. Kalejdoskop field recordings zdaje się być tu niezwykle barwy i bogaty. Do żyjącego miasta, które jest tu dominantą wydarzeń dodawane są dźwięki skrzypiec, rejestrowane w różnych sytuacjach akustycznych, a także głos Biliany, która prowadzi dialogi z samą sobą lub napotykanymi spacerowiczami. Narracja jest wszakże spójna, ma swój wewnętrzny rytm, a zdobi ją plejada dźwięków elektroakustycznych, których źródeł możemy się jedynie domyślać. Drugi utwór wnosi do zastanej sytuacji narracyjnej intrygującą rytmikę, która zdaje się burzyć tajemniczy, oniryczny klimat pierwszej części, a także równie zaskakującą melodykę. Owe kilkanaście minut dwóch pierwszych odcinków albumu ma definitywnie charakter performerski, ale jego dramaturgia sprawia, iż nawet na moment nie gubimy tu koncentracji. Trzecia odsłona bazuje głównie na dźwiękach skrzypiec Biliany i szerokiego akcesorium Jeffa. Tu także pojawiają się inkrustacje field recordings, ale mają one charakter zdecydowanie incydentalny. Narracja syci się dźwiękami strunowymi, głosem i masą intrygujących, elektroakustycznych fonii. Skrzypce chętnie wypadają w post-barokowy taniec, sycą się brudnym, post-ulicznym brzmieniem, a pozostałe dźwięki dostarczane za pomocą magnetofonu i przeróżnych obiektów idealnie ubarwiają rwaną, nerwową narrację. Szczególnie piękny wydaje się fragment z okolic dwudziestej minuty – tu skrzypce efektownie frazują na tle gęstego pasma szumów. Na ostatniej prostej zdaje się, że słyszymy nawet dwa wątki skrzypcowe.




Sakina Abdou  Goodbye Ground

Nagrania domowe, Francja, od kwietnia do czerwca 2022: Sakina Abdou – saksofon. Siedem utworów, 43 minuty.

Francuzka saksofonistka, którą znamy także z roli artystki barwiącej dęte frazy swojego instrumentu elektrycznymi i elektroakustycznymi preparacjami, zaprasza na swoją solową ekspozycję, którą wypełniać będą wyłącznie dźwięki czystego saksofonu. Album zdaje się mieć trzy zasadnicze części. Najpierw Abdou sięga do swoich jazzowych korzeni, potem, w najdłuższej opowieści, szuka brudnych, preparowanych fraz, wreszcie zabiera nas na pięcioczęściową podróż, w trakcie której dzieje się niekiedy niezbyt wiele, a poza skończoną liczbą przypadków konstytucją tej impro/ kompozycji jest zasada wielokrotnego powtarzanie fraz.

Pierwsza część albumu, to czysto brzmiące, niekiedy wręcz post-hardbopowe, melodyjne, na ogół spokojne frazy saksofonu, sięgające także po klimat brzmieniowy i narracyjny, który zdałby się być ścieżką dźwiękową do klasyka cinema noir. Dużo ciekawego przynosi druga opowieść – brudne, szorstkie, czasami hałaśliwe brzmienie i improwizacja (kompozycja?), która poszukuje zarówno dynamicznych, gęstych komplikacji, jak i uspokajających westchnień post-kameralistyki. Taka mozolnie budowana, dualna narracja stanowi tu oś wydarzeń dramaturgicznych. Artystka trzyma się wytyczonego szlaku i nie stroni od konceptualnej niemal repetycji. Trzecia historia, która trzyma się melodyki, jest spokojna i nie stroni od post-jazzowych inkrustacji, zdaje się stanowić wprowadzenie do części czwartej, która szyta jest zdecydowanie gęstszym ściegiem. Abdou dyktuje tu stabilne tempo, ale syci narrację zadziornymi, bardziej emocjonalnych frazami. Z kolei piąta część budowana jest początkowo głównie krótkimi, urywanymi dźwiękami. Potem nagranie dostarcza nieco więcej ekspresyjnych sytuacji, nabiera wręcz pewnej meta taneczności. W szóstej odsłonie artystka najpierw nuci post-melodię, jakby półgębkiem, potem wydłuża oddech i pracuje niemal cyrkulacyjnie, po raz pierwszy na albumie rzadziej sięgając po figurę dramaturgiczną zwaną powtórzeniem. Finałowa impro-kompozycja trwa prawie dziesięć minut, a zaczyna się dronowym frazowaniem. Saksofon oddycha, szumi, czasami szyje narrację drobinami dźwięku. W dalszej części saksofonistka stawia na większą kreatywność, podnosi nieco poziom dynamiki, a na sam koniec serwuje na garść naprawdę mocnych oddechów. 

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz